Wisielec
Nie wiedziałem co robić.
Oczywiście, że nie. Miałem świadomość,
że duchy posiadają silniejszą choć niewidzialną materię. To sprawia, że są
bardzo niebezpieczne. Jeśli dam do zrozumienia, że się nie boję, może wtedy nóż
nie spadnie. Ktoś go, do cholery trzyma. Stoi nade mną i zaraz go upuści!
- No dalej. Na co
czekasz? – ostrze momentalnie się zniżyło.
- Spotkamy się w
piekle i cię dopadnę. I nie obchodzi mnie czym lub kim jesteś. – uśmiechnąłem
się prowokacyjnie. Poczułem ucisk na
szyi. Przełknąłem ślinę myśląc, że to strach mnie sparaliżował. Myliłem się.
Mój towarzysz próbował mnie udusić. Nóż odleciał na bok a ja walczyłem z
niedostępnym dla oczu przeciwnikiem.
Szamotałem się i próbowałem
wydostać z ucisku. Nie umiałem złapać tchu, obraz pokrywała mgła i przez ostatni
ułamek sekundy mojej świadomości ujrzałem starszą kobietę o pustych oczodołach.
Wiedziałem, że coś nie gra.
Czułem się dziwnie, jakby wyżej niż zazwyczaj. Uwięziony. Nie leżałem już w
kuchni, to było pewne. Wspomnienia zaczęły wracać, mózg pracować a oczy
otwierać. Nic dziwnego, że czułem się inaczej. Pod moimi stopami stało krzesło.
Ruszyłem się chcąc zeskoczyć z wysokości. Pochyliłem się o kilka centymetrów do
przodu i poczułem, że coś mnie ogranicza. Ból powstrzymał mnie przed ruchem. Uniosłem ręce do wysokości mojej szyi. Pod
palcami ocierał się sznur. Zawiązany był na pęk.
O Boże.
Czym prędzej próbowałem go
rozwiązać tym mniej skuteczne to było. Dłonie mi się trzęsły a spływający pot z
czoła również tego nie ułatwił. Skoro duch miał odwagę trzymać nóż nade mną,
równie dobrze mógł teraz kopnąć krzesło i mnie zabić. Próbowałem rozluźnić
pętle. Z całej siły ciągłem oba końce aż w końcu sznur puścił a ja zeskoczyłem
z krzesła.
Jeszcze nigdy nie byłem w
takiej sytuacji. W sytuacji bez wyjścia. Zrozumiałem, że muszę przeczytać
powieść jak najszybciej. Musiałem uwolnić rodzinę Thierin. Musiałem spalić ten
dom. Musiałem wiedzieć, że przynosi to mi niebezpieczeństwo.
Musiałem umrzeć.
***
Kolejnego dnia stwierdziłem, że muszę zacząć
realizować swój plan. Zacząłem od rozmowy z tatą. Siedział na kanapie w salonie
i przysłuchiwał się melodii płynącej z gramofonu z tym swoim nieobecnym wzrokiem, który widziałem
podczas poprzedniego dnia. Na jego twarzy pojawiło się kilka dodatkowych
zmarszczek a usta wykrzywione były ku dołowi. Bałem się zacząć rozmowę pierwszy
ale wiedziałem, że jeśli nie uda mi się go przekonać teraz to już nigdy. W ten
przykry, smutny i deszczowy dzień niemal wszystko wydawało się płynne,
namacalne, upierdliwe i monotonne. Miałem wrażenie, że powietrze wypełnione
jest mgłą, gęstą materią spowijającą nas, pijącą nasze dusze. Może dlatego
ojciec wyglądał jak ktoś pozbawiony oddechu i życia. Sam czułem się jak to w te
niedziele, kiedy nie robisz nic a czas ci się dłuży i dłuży. Wtedy kiedy za
oknem grzmi, deszcz stuka o szyby a ty chowasz się w zaciemnionym pokoju
wsłuchując się w myśli krążące po pomieszczeniu.
Usiadłem koło niego, spojrzałem na błyskawice
pojawiające się co jakiś czas za oknem i zacząłem:
- Jak czuje się mama?
- Jacobie, dobrze wiesz. Podsłuchałem was pewnej
nocy. – powiedział nie odrywając wzroku od … w zasadzie nie potrafiłem
powiedzieć jakiego punktu.
- Wierzysz
nam?
Grzmot burzy zatrząsnął drzwiami, oknami i
stolikiem pośrodku pokoju.
- Tyle
razy zastanawiałem się jak można związać się z kimś kto cię wychowywał. Jak
można tego kogoś pokochać , wziąć ślub i spłodzić dziecko. Poznałem Annę w
momencie kiedy umiałem powiedzieć pierwsze słowo. Twoja matka opiekowała się
mną przez całe życie. Nosiła na rękach, karmiła mlekiem, śpiewała kołysanki,
uczyła mówić, chodzić, funkcjonować, edukowała mnie, rozmawiała ze mną.
Sprawiła, że stałem się tą osobą, którą teraz jestem.
Zamarłem. Wiedziałem, że rodzice byli mocno ze sobą
związani ale nigdy nie podejrzewałem, że w taki sposób…
- Nie raz pytałem gdzie jest moja mama. Anna uczyła
mnie tego określenia tak jak innych. Każdy musi wiedzieć kim jest rodzina.
Zdarzało się, że nie odpowiadała albo mówiła coś ledwie zrozumiałego. Kiedyś
odpowiedziała: Twoja mama umarła Jacobie. Umarła w dzień twoich urodzin. Było
mi przykro, oczywiście ale żyłem przy Annie i to ją traktowałem jako
przyjaciela, opiekuna. Kiedy zacząłem dojrzewać i rozumieć na czym polega
piękno kobiet patrzyłem na nią i wyobrażałem ją sobie obok mojego boku. Pewnego
wieczoru przyszła do mnie i zrobiliśmy to. Dziewięć miesięcy później urodziłeś
się ty, Jacobie. Byłem szczęśliwy z tego, że cię mam, że mam syna i piękną
żonę. Ona ciebie nie akceptowała, tak jak całej ciąży. Nie wiedziałem jaki był
wtedy powód ale dziś już wiem. Moja matka żyje i jest z nami w tym domu. To
Anna mnie urodziła. A ty jesteś moim synem.
Nie. To nie może być prawda. Zakręciło mi się w
głowie i zrobiło niedobrze. Zwymiotowałem na dywan w salonie i zacząłem się
trząść. W sercu doznałem dziwnego kołatania. Ojciec siedział niewzruszony jakby
nic się nie stało. Spojrzałem na niego z obrzydzeniem, potem na siebie. Jestem
tworem kazirodczego grzechu, jestem bękartem, potworem.
- Skąd wiesz? – zdołałem wydusić po dziesięciu
minutach.
- Dała mi
swój pamiętnik.
Pamiętnik? Matka prowadzi jakieś swoje zapisy?
Chciałem je dostać w swoje ręce, przeczytać i najchętniej popełnić samobójstwo.
Być zrodzonym z kobiety i mężczyzny, który jest jej synem? To chore i
nienormalne. W tamtym momencie miałem ochotę spalić ten dom, rodzinę i siebie jak najszybciej. Tak aby spłonął wszelaki dowód naszej egzystencji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz