Rosi siedziała na schodkach pełna gniewu. Jej
śliczna, młoda twarzyczka wykrzywiona była w upierdliwym grymasie. Swoją złotą
główkę podtrzymywała piąstkami wielkości mandarynki. Podszedłem i usiadłem koło
niej. Nie za blisko, tak by się nie speszyła. Była wystarczająco wzburzona.
Spojrzała na mnie ukradkiem lecz gdy zauważyła, że
spojrzałem w jej kierunku odwróciła głowę. Zaśmiałem się przyjaźnie lecz ona
pozostała niewzruszona.
- Maleńka co się stało? – zapytałem. Otworzyła usta i wylała z siebie
potok słów.
- Nie lubię dorosłych. Myślą tylko o sobie, zachowują się jakby byli
najmądrzejsi na świecie lecz się do tego nie przyznają. Nigdy nie słuchają
młodszych bo uważają, że to strata czasu. Nawet ich nie rozumiem. A oni nie
rozumieją niczego. Nie widzą tego co inni. – na chwilę przerwała mówić
piskliwym, słodkim głosikiem co wykorzystałem.
- Co masz na myśli mówiąc ,,inni” kochanie?
- Mam na myśli dzieci.
Pokiwałem głową. Moja córka jest cholernie
inteligentna –pomyślałem.
- Co doprowadziło Cię do takiego wzburzenia, hm? – spytałem. Spojrzała
na mnie i odrzekła wyniośle:
- Twoja żona, tato. – roześmiałem się.
- Masz na myśli mamusię?- upewniłem się.
- Oj daj spokój. Nie masz więcej żon. Dorosłych bawią dziwne rzeczy.
Takie brudne…
Spoważniałem. Nie spodobały mi się te słowa. Widząc
moją minę dokończyła:
- Sam powiedz tatusiu. Czy widząc tą spadającą biedronkę, z tego to właśnie
listka masz ochotę się śmiać?
Powoli pokiwałem głową. Próbowałem dostrzec tutaj
jakikolwiek powód do śmiechu lecz niestety nic nie potrafiło wzbudzić u mnie
uśmiechu.
Rosi popatrzyła na mnie smutno.
- Nie śmiałbyś się gdyż uznałbyś to za nudne, naturalne i nieważne. Ja dostrzegam
jej świat. Wyobrażam sobie jak się ona czuje, śmieszy mnie to, że spadła bo
wiem, że musiała bardzo się starać aby na niego wspiąć. A potem wszystko na
marne. Dorosłych bawią rzeczy czysto ludzkie. Dotyczące ich samych. Twoje
pytanie właśnie to potwierdziło…
Nie chciałem przyznawać jej racji bo to dziecko.
Lecz właśnie w tej myśli dostrzegłem jak bardzo jesteśmy niedojrzali. Wiek nie
świadczy o dojrzałości. To inteligencja i wyobraźnia świadczy o naszej
dorosłości.
- Masz rację. Dorośli
nie dorównują dzieciom do pięt.
- Mama dzisiaj
nakrzyczała na mnie bo zadawałam jej za dużo pytań. – bąknęła ni stąd ni zowąd.
Uśmiechnąłem się. Dwie kobiety w domu to jednak
wyzwanie.
- Opowiedz. – zachęciłam przytulając
ją do siebie.
- Więc mama robiła obiad
a ja siedziałam przy stole i opowiadałam o dzisiejszych lekcjach. Między innymi
o religii. Uczyła nas taka miła, ładna pani. Opowiadała o niebie, że są tam
aniołki ,mnóstwo dzieci i każdy jest tam
szczęśliwy. Byłam ciekawa czy mama o tym wie i oczywiście zapytałam ją czy
wierzy, że w Niebie rządzi Bóg. Odpowiedziała mi, że nie ma czasu bo gotuje
obiad. Spróbowałam ponownie. W końcu chodziło mi o krótką odpowiedź. Powiedziała
mi, że nie wiadomo czy istnieje Bóg. Nie zrozumiałam więc spytałam dlaczego.
Mama przekręciła oczami a ja ponowiłam pytanie. Nie odzywała się przez dobre
trzy minuty. Tak, tatusiu. Nie odpowiedziała. Więc zapytałam jeszcze raz,
dlaczego? Nagle zaczęła na mnie krzyczeć, że jeśli jestem ciekawa to mam
zapytać pani od religii albo swojego pluszaka bo ona nie ma czasu. Nie jestem
głupia. Wiem, że pluszak to pluszak. Nie rozumiałam dlaczego podała taki
przykład. Przecież powinna być mądrzejsza.
Pocałowałem ją w główkę i powiedziałem sobie w
duchu, że kiedy dorośnie zrozumie cały
ten proces. Życie toczy się swoimi niepojętymi regułami.
- A ty jak sądzisz tato? Istnieje Bóg? – popatrzyłem na białe obłoki i
powiedziałem:
- Skoro trzymam w ramionach anioła to znaczy, że tak.
Rosi zaśmiała się dziecięco a ja podziękowałem
Stwórcy, że dał mi skarb.
Moja żona, ubrana w czerwoną jak krew sukienkę leżała koło mnie i mówiła
aksamitnym głosem:
- Oliverze, nawet nie
wiesz jak bardzo jestem z tobą szczęśliwa.
Dotknąłem jej policzka i lekko musnąłem
jej usta.
- Sądzę, że wielu rzeczy jeszcze nie wiem o tobie. Lecz pocieszam się,
że mam na to resztę życia.
Uśmiechnęła się nonszalancko. Podniosła jedną brew
i zapytała:
- To przysięga ważna do końca życia?
Potaknąłem głową.
- Kocham Cię. – szepnąłem i zbliżyłem się do niej. Nasze usta delikatnie
się ze sobą zetknęły, tak jakby dopiero się poznawały. Chcieliśmy by pozostały
złączone już na zawsze. Zatrzymałem swoją rękę na jej talii i lekko gładziłem.
Pocałunek stawał się coraz to intensywniejszy i emocjonalny. Tak bardzo ją
kocham – pomyślałem. Jestem niewiarygodnym szczęściarzem. Dłoń mojej ukochanej
spoczęła na mojej piersi, dokładnie w miejscu gdzie szybko biło serce. Trudno
było mi się skupić na myśleniu, lecz jedno co utkwi mi w pamięci na zawsze to
to, że o mały włos bym ją stracił. Właśnie dzisiaj wyszła ze szpitala. Ktoś
próbował ją okraść i silnie zranił jej wątrobę.
Klęczałem na środku ulicy i wrzeszczałem do nieba.
Miałem złamane serce, wszystko we mnie drżało. Pełno krwi, szkła. Dotykam
czerwonej cieczy, która jeszcze niedawno dawała życie mojej rodzinie. Ale one
nie żyją. Są blade, pozbawione pierwiastku życia. Zniszczył je wypadek.
Cholerny wypadek samochodowy. Jakiś policjant podchodzi do mnie i próbuje
uspokoić ale ja go popycham ręką i płaczę. Wrzeszczę i płaczę. Łzy leją się
strumieniami a świat staje się jedną, gęstą mgłą. Nic nie jest widoczne oprócz
krwi i szkła. I samochodu. Zgniecionego na pół. Zaczynam iść na kolanach w jego
kierunku próbując dotknąć rączki mojej córeczki. Chcę zobaczyć uśmiech na
twarzy mojej żony. Rozpaczliwie żądam aby coś do mnie powiedziały. Pytam
dlaczego nie żyją, dlaczego nie jestem na ich miejscu. Nagle rzuca mi się w
oczy przedmiot. Nie potrafię stwierdzić czym on jest. Dotykam, przykładam do
nosa i czuję woń wanilii. Rosi, pluszak Rosi. Jej jedyny przyjaciel, którego
kupiliśmy na szóste urodziny. Wpycham go sobie do piersi, próbuję wydrzeć serce
i podarować je moim skarbom. Wiem, że mogę im pomóc. Muszę bo nie ma innego
wyjścia. To co się stało jest pomyłką. To nie one. Może to nie one?
Wstaję i kuśtykając podchodzę do samochodu.
Zaglądam do środka i widzę …
Zakrwawioną twarzyczkę mojej Rosi, jej złamane
nóżki i wgniecioną klatkę piersiową. Nie mogę dostrzec jej oddechu. Nie
oddycha. Jej serduszko nie pracuje. Przerzucam wzrok na jej matkę. Głowa mojej
ukochanej leży na kierownicy, wydaje się, że śpi. Tak, tylko śpi. Wyciągam rękę
w jej kierunku lecz zaraz zostaję odsunięty. Krzyczę:
- Nie, zostawcie! Trzeba ją obudzić!
Kochanie, obudź się! To nie jest śmieszne! Musimy pomóc Rosi.
Lecz ona się nie rusza. Pozostaje w spoczynku.
Wtedy pojąłem.
Boga nie ma.
Jest tylko diabeł.
Dobry wieczór moi mili :)
Czy ktoś tu jeszcze zagląda? Nie otrzymuję żadnych komentarzy :( Nie wiem czy ta historia Wam się podoba a przecież to dla Was piszę. Kiedyś dawaliście znaki życia lecz w chwili obecnej jestem zmartwiona :( Dajcie jakiś znak...
Dobranoc. :)
Jak rośnie liczba odwiedzin to znaczy że ktoś czyta....albo klika kilkanaście razy "odśwież", ja mam czasem takie wrażenie na moim blogu. :), na ludzi nic już nie poradzisz.
OdpowiedzUsuń