Druga faza umierania
Gwałtownie otworzyłem oczy. Uderzył mnie powiew ostrego,
ciepłego powietrza i błysk światła. Moja prawa ręka była mokra i zasklepiona… Poderwałem się na nogi gdy zdałem sobie
sprawę, że jestem na zewnątrz a dokładnie na plaży za domem. Oszalały z radości
rozejrzałem się dookoła. Każdy szczegół jaki zapamiętałem z ostatniego widoku
na miasteczko pozostał taki sam. Podbiegłem w kierunku wody i zanurzyłem w niej
całe ręce i nogi. Naprawdę tam była. To nie sen. Jestem wolny. Mogę uciekać.
To była pierwsza myśl jaka dotarła
do mnie gdy zobaczyłem niebo. Niestety zaraz potem, kiedy to okrążyłem dom
zdałem sobie sprawę, że to nadal niemożliwe. Innej drogi nie było. Przed
posiadłością znów zaczynała się plaża. To błędne koło. Wiedziałem jaka jest
tego przyczyna. Nie dokończyłem zadania, nie spełniłem obietnicy Anny. Nadal
żyję.
Wcale nie byłem na zewnątrz.
Miałem złudzenie, że dotykam piasku, że czuję ciepłą wodę. To wszystko działo
się w mojej głowie. Zaczynałem świrować i to całkiem na poważnie. Wróciłem się
na miejsce gdzie otworzyłem oczy. Usiadłem, złapałem się za kolana i
wpatrywałem w ocean a potem wszystko zaczynało się pokrywać mgłą. Nic nie
widziałem. Zostałem pochłonięty. Miałem wrażenie, że mgła zabiera mi życie,
oddech.
Oddaj mi swoją duszę… - usłyszałem.
- Proszę bardzo. –
odrzekłem bez zastanowienia i dałem się ponieść gęstej marze.
Odzyskałem świadomość w
kompletnych ciemnościach. Próbowałem wyszukać mojej lampy naftowej lecz nie
mogłem jej odnaleźć. Ostrożnie się podniosłem i złapałem za poręcz. Brnąłem do
przodu wciąż pamiętając po co tu wszedłem. Miałem odnaleźć pamiętnik Anny. Nie
bałem się tego, że znów kogoś spotkam. Przyzwyczaiłem się do duchów i tego
domu. Tak. To prawda.
Kiedy dotarłem na szczyt
schodów spokojnym, chwiejnym krokiem próbowałem dojść do pokoju Jacoba. Brak
jakiegokolwiek oświetlenia przeszkadzał mi w drodze. Zapamiętałem, że jego
pokój jest na końcu korytarza. Po minucie otwierałem drzwi i stanąłem na
świętej ziemi Jacoba Scheppelina. Nie wiem dlaczego liczyłem, że pamiętnik
wciąż leży na jego biurku. Nie wiem skąd taki pomysł przyszedł mi do głowy.
Miałem się już wycofać gdy pomyślałem, że nie zaszkodzi spróbować.
Był tam.
Nie gruby, na oko – miał może
100 stron. Przygarnąłem go do siebie i szybkim krokiem wróciłem na dół. Upewniłem
się, że mam jeszcze zapas lamp naftowych, usiadłem na kanapie z książką Carlosa
u boku i zacząłem czytać szatańską wersję biblii. Pamiętnik Anny Barbary
Thierin.
Szatanska wersja Biblii
Anna Barbara Thierin
maj 1789 r.
Zawsze sądziłam
ze człowiek nie jest w stanie się zakochać. Owszem, poczuć łaskotanie w
brzuchu, słabość do kogoś ale nie prawdziwa miłość. Moje sądy zmieniły się
diametralnie gdy poznałam Josepha. Był inny niż reszta mężczyzn. Nie mniej
przystojny a przystojniejszy, mądry, zaradny, pochodził z biednej rodziny lecz
za to bardzo dobrze wychowanej. Spotkaliśmy się parę razy. Mam wrażenie ze cos
z tego będzie. Widzę ze jemu też zależy. Kiedy zapytałam go czy się jeszcze
spotkamy niemal bez chwili wahania mi odpowiedział. Moja matka nie toleruje tej
sytuacji. Uważa ze nie powinnam jeszcze się z nikim wiązać. Jestem za młoda. Na
szczęście jej nie słucham. Dzisiaj w nocy wymykam się z domu i się z nim
spotkam. Nie mogę się doczekać.
czerwiec
1789
Boje się. Nie widziałam się z Josephem już od
miesiąca. Ostatnim razem, wtedy gdy wymknęłam się z domu, popełniliśmy błąd. Poniosło
nas. Tak bardzo go kocham, on odwzajemnia moje uczucie. Wiem, ze ciąża w moim
wieku nie jest pozytywnie rozpatrywana ale może tak miało być. Może Bóg chciał
abym była z nim szczęśliwa?
Jedyne co musze zrobić i to jak najszybciej to
powiedzieć o tym matce. Nie będzie zachwycona. Może mnie wyrzucić z domu.
Trudno. Zaryzykuje.
Uderzyła mnie. Gdy tylko usłyszała ze jestem w ciąży,
uderzyła mnie w twarz. Oddalam jej po chwili i pobiegłam na górę. Zaraz może po
mnie przyjść. Boje się. Ojciec nas opuścił już dawno. Ale on był taki jak
matka. Nic by nie pomógł.
Niemal słyszę jej kroki na górę. Właśnie wali do
drzwi. Nie mogę jej nie otworzyć.
czerwiec 1799
Urodziłam
pięknego Johanna Scheppelina. Imię wybierałam razem z Josephem. Nie przychodzi
do domu często. Jedynie wtedy kiedy matka jest w pracy. Gdy przychodzi, stara się jak najlepiej uprzykrzyć mi życie.
Chowa różne rzeczy, dzisiaj nie mogłam znaleźć swojego pamiętnika. Nie mogę
zostawić dziecka sam na sam z nią bo obawiam się, że może je skrzywdzić. Należę
do bardzo wierzącej rodziny. Moi rodzice starają się przestrzegać wszystkich
przykazań, chodzą do Kościoła, nie dopuszczają do mnie innych ludzi. Boją się,
że Ci wciągną mnie w jakieś podejrzane sekty, złe towarzystwo. Nie chcę tak
żyć. Nie lubię rutyny, świętego życia w którym nie dopuszcza się grzechu. To
bzdura – nikt z nas nie jest idealny. Wszyscy popełniamy błędy. Nie mamy nawet
pewności czy Bóg istnieje. Po co więc oddawać się czemuś co nie jest
potwierdzone?
Jutro przyjdzie Joseph. Matka wyjechała gdzieś na
dwa dni, ma wrócić dopiero pojutrze. Mój chłopak zapewnił mnie, że zaopiekuje
się Johannem kiedy ja pojadę do miasta po większe zakupy dla dziecka. Poza tym,
nasz syn ma też ojca.
Myśleliśmy nawet, żeby razem zamieszkać… Niestety
Joseph jak na razie nie ma pieniędzy choćby na wynajem domu, a ja muszę mieć
ukończone 18 lat, bo inaczej rodzice nie dadzą mi spokoju. Nie jestem nawet
pewna czy po umownym wieku dorosłości podarują mi wolność.