poniedziałek, 2 marca 2015

Dalszy fragment rozdziału 10.



Jej duch zniknął zaraz po odpowiedzi. Rozpłynęła się w powietrzu jak mgła pozostawiając za sobą dziwną poświatę rozciągającą się w powietrzu. Jeszcze po paru minutach można było ją dostrzec. Teraz kompletnie nic nie wskazywało na jej obecność.
  Nie miałem pojęcia ile czasu jeszcze wytrzymam tu żywy. Zdawałem sobie sprawę, że muszę doczytać książkę do końca a później wykonać zadanie, które obiecałem zrobić Annie. Nawet nie macie pojęcia jak ogromnego miałem farta… Paradoksalnie, tak, ja już nie żyję ( wspominałem o tym) ale czy poprawnie zinterpretowaliście moją śmierć? Przecież nadal tu jestem, opowiadam tą historię. A jednak, umarłem.
Wyszedłem z sypialni rodziców Jacoba i podszedłem do kolejnych drzwi. Otworzyłem je lekko i wtargnąłem do środka. Ujrzałem łóżko, na którego poręczach zaplotła się niezła pajęczyna, biurko zaśmiecone kartkami i długopisem oraz szafę, taką którą boją otwierać się dzieci w nocy, wierząc, że w środku kryje się przerażająca istota. W powietrzu unosiła się nieprzyjemna woń przypominająca zapach stęchlizny, starości i zaduchu. ,,Zaduch” – naprawdę śmieszne w tej sytuacji określenie. Zainteresował mnie plik papierów na biurku Jacoba. Przyjrzałem im się i zobaczyłem, że to strony z książki, którą czytam. Napisane były starannie, przekazujące dokładnie tą samą treść co mój egzemplarz. Niewątpliwie książkę napisał Jacob, nie Carlos tak jak to mi oznajmił. Być może, ten miał coś wspólnego z jej powstaniem lub wydaniem ale autorem niewątpliwie był najmłodszy lokator tego domu.  Opuściłem pokój Jacoba mając na celu udać się jeszcze do jednego pomieszczenia. Tego najbardziej przerażającego i ciemnego, gdzie pewnie mieszkał duch Anny. Nie mam pojęcia dlaczego ale zapukałem do drzwi a te jakby odpowiedziały mi uchyleniem. Zrobiły to zupełnie same a może inaczej… Zrobił to ktoś kto był w środku.
Wyglądał dokładnie tak jak sobie to wyobrażałem. Mała klitka, może dwa metry na metr. W środku nie znajdowało się absolutnie nic oprócz  ciężkiej, uciążliwej masy powietrza i … dziwnej substancji, której nie można było dostrzec zmysłowo.
Panowała kompletna cisza.  W tle słyszałem muzykę. Melodię całkiem przyjemną, utwór Chopina, nie wiem. Nigdy nie byłem dobry w muzyce. Zdziwiło mnie to odrobinę, gdyż takiego numeru jeszcze moi towarzysze nie wyczynili. Roześmiałem się na głos i wesoło wróciłem na parter. Zacząłem nucić melodię owego utworu z jednoczesnym rozpoczęciem tańca. Przyjąłem postawę partnera mając przed sobą wyimaginowaną partnerkę. Nogi moje tańczyły walca, przemieszczały się po całym korytarzu. Muzyka stawała się coraz to głośniejsza a moje kroki odważniejsze. Zamknąłem oczy, dźwięk stał się donośniejszy, wirowałem, uszy pękały, zatraciłem się w melodii i we własnym ruchu. Wszystko się kręciło, w tle brzmiała niewiarygodnie wrzeszcząca harmonia, która nagle, zupełnie nieoczekiwanie przemieniła się w krzyk kobiety. Straciłem równowagę i upadłem na podłogę. Zabolała mnie głowa i kolano, które pewnie obiłem. Rozejrzałem się dookoła i zauważyłem, że muzyka już nie gra. Wszystko wróciło do normy a ja obojętnie przeniosłem się do salonu. Jak gdyby nigdy nic, usiadłem, rozłożyłem książkę i zacząłem czytać.

niedziela, 1 marca 2015

Dalsza część rozdziału 10



U mojego boku leżał skrawek papieru, bardzo poniszczony, cały zapisany. Mieściły się na nim słowa nabazgrane piórem, niektóre słowa były rozmazane…


Niemożliwe…     Chcę umrzeć…   To błąd…   Żyć w tej niepewności to jak wstąpić do bram piekła…        Boję się śmierci…       Czuję obrzydzenie…                Boże, ochroń mnie przed mym strasznym losem…           Jak Adam i Ewa.


Kompletnie zaciekawiony i wpatrzony w kartkę nie poczułem, że ktoś trzyma dłoń na moim ramieniu. Ktoś blady, chudy o kobiecych paznokciach. O dziwo odwróciłem się przodem do gościa. Ujrzałem twarz pięknej kobiety o ciemnych włosach i również takich oczach. Ubrana była w białą pelerynę sięgającą jej do kostek. Patrzyła na mnie wnikliwie chcąc coś powiedzieć. Nie czułem, że żyję. Tak bardzo mnie to przerażało jak i inspirowało. Widziałem ducha, naprawdę go widziałem. Nie wyglądała jak potwór czy jak niewyraźna postać. Gdyby nie okoliczności pomyślałbym, że znajduję się w towarzystwie obdarzonej urodą kobiety.
- Oliverze. Cieszę się, że tu jesteś. Nie osądzaj mnie proszę… Nie skazuj na potępienie.
Pokręciłem głową.
- Jesteś Anna? Anna Thierin? – zapytałem uśmiechając się delikatnie do towarzyszki. Ta w odpowiedzi skinęła głową.
- Zgadza się. Przyszłam do Ciebie by prosić Cię o przysługę.  – oznajmiła mi nadal trzymając swą dłoń na moim barku. – Duch mojej matki nadal tu jest… Nie daje nam spokoju. Tobie i mojej rodzinie. Nikt z nas się stąd nie uwolnił. Nikt nie spalił tego domu.
- Więc jak zginęliście? Czemu nie żyjecie? Co się z wami stało? – żal było mi patrzeć na Annę i jej smutne oczy.  Wydawały się przepaścią, otchłanią lamentu i bólu. Jak głęboka ona jest i ile cierpień mieści?  Wydawało mi się, że dużo, że nie można ich policzyć. Jej spojrzenie zabierało wszelką radość.
- Dowiesz się. Mój syn wszystko opisał. Masz odpowiedź w książce.
- O co chcesz mnie prosić?
- Najpierw Cię zapytam.
Nastała chwila ciszy.
- Wiesz, że nie ma dla Ciebie już ratunku? – zapytała wreszcie jednocześnie kierując swój wzrok na ścianę z krwawym napisem.
Zmroziły mnie jej słowa. Nastąpił przełom w moich odczuciach i w mojej świadomości. Poczułem, że wariuję…  Że tracę resztki normalności i trzeźwości umysłu. Byłem uwięziony w przeklętym domu razem z duszami wcześniejszych gospodarzy. Gdyby ktoś powiedziałby mi to zdanie parę miesięcy temu uznałbym go za wariata, idiotę, chorą psychicznie osobę, potrzebującą natychmiastowej pomocy, zamknięcia w wariatkowie. Kiedyś byłem innym człowiekiem. Nie wierzyłem w paranormalność, po śmierci żony i córki nie umiałem kochać. Straciłem to co było we mnie wrażliwe i kulturalne. Teraz a może… wtedy obojętne było mi moje słownictwo, mój styl życia czy opinia u innych. Żyłem bo świat nadal istniał. Mój koniec jeszcze nie nadszedł. Cierpliwie na niego czekałem a gdyby się zjawił poddałbym mu się bez oporów. Dlatego nie bałem się mieszkać w tym domu. Dlatego odpowiedziałem Annie: tak. Wiedziałem czego chce. Wolności.