piątek, 28 marca 2014

Rozdział 2



                                         Urocza wyspa





                                         Obudził mnie niezwykle jasny promień słońca. Wpadał on przez otwarte okno w sypialni. Całe pomieszczenie sprawiało wrażenie zbyt białego i dobrego a nawet przyjemnego co zupełnie kontrastowało z tajemniczym mrokiem tego domu. Spojrzałem na zegar wiszący na ścianie. Nadchodziła ósma a ja jeszcze nie byłem naszykowany na wyjście z Carlosem. Miał mnie dzisiaj oprowadzić po wyspie.
                                           W żółwiowym tempie wyczołgałem się z dość niewygodnego łóżka i podreptałem do okna. Odsłoniłem firankę i ujrzałem piękne, morskie fale. Kołysały się na niebieskiej otchłani niczym spowolnione wahadełko jednocześnie wprawiając patrzącego w stan hipnozy. Przywołałem do siebie obrazy z ubiegłej nocy, jakie towarzyszyły mi podczas snu. Był tylko jeden z moją osobą w roli głównej i jakąś kobietą, której twarzy nie pamiętam. Jedyne co jeszcze zapamiętałem to to, że byliśmy razem w tym domu, siedzieliśmy przy stole w kuchni. Nie byliśmy małżeństwem czy parą zakochanych, wręcz przeciwnie, nie znaliśmy się, byliśmy sobie obcy.  Ona tylko śmiała się ze mnie w sposób nieco przerażający a ja zachowywałem się tak jakby jej tam nie było. Nie zawracałem sobie dłużej głowy tym snem ani dziwnym zdarzeniem ubiegłego wieczoru dlatego odsunąwszy się od okna otworzyłem szafą w którą zdążyłem wpakować ubrania i wyjąłem spodnie do kolan i białą podkoszulkę. Na zewnątrz słońce świeciło pełną parą a ja myślałem, że zaraz mnie roztopi. Jestem ciekaw czy Carlos ponownie ubierze ten swój pogrzebowy niemal garnitur.
                                             Gdy miałem już na sobie przygotowane ubranie wyszedłem z sypialni i skierowałem się w kierunku kuchni. Bardzo ją lubiłem, przypominała bowiem kuchnie te ze starych domów moich rodziców. Dzieciństwo to najgorszy i zarazem najpiękniejszy okres z życia człowieka. Pozostawia po sobie wspaniałe wspomnienia, których nie można pozbyć się w przyszłości. Cały czas o nich myślisz i chcesz żeby wróciły  jednocześnie zdając sobie sprawę, że to niemożliwe.
Otworzyłem lodówkę i wyjąłem z niej platonkę jajek. Poczułem wielką ochotę na jajecznicę. Miejmy nadzieję, że jedzenie tu jest dobre. Zaparzyłem sobie herbaty, wczorajsza bardzo mi smakowała. Nie zdążyłem upić nawet łyka, ponieważ ktoś głośno zapukał do drzwi. Odrobinę zirytowany wyszedłem na korytarz i szybkim krokiem podążyłem by je otworzyć. Tak jak się skrycie domyślałem, przyszedł po mnie Peleponer. Od razu zauważyłem, że jest ubrany w to samo co wczoraj. Równo z otworzeniem drzwi, kłąb ciepłego wręcz parnego powietrza buchnął mi prosto w twarz. Kolejny raz pogłowiłem się jak można ubrać tyle warstw co Carlos. Miałem go o to zapytać gdy odezwał się pierwszy:
                                        - Oliverze a ty jeszcze nie gotowy? - spytał zaglądając w głąb domu. Mogłem przysiąc, że na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
                                        - Właściwie to nie. Zaraz będę jadł śniadanie. - poinformowałem go i zaprosiłem do środka.
                                        - Widzę, że trochę posprzątałeś. - powiedział wchodząc do kuchni.
Właściwie to nie tknąłem w nim ani ani jednego kąta. Dom natomiast promieniował czystością. Jeszcze wczorajsze, małe kłębki kurzu leżały w ciemnych zakamarkach. Dzisiaj natychmiast ich nie było. Tak jakby ktoś tu wszystko oczyścił.
                                        - Ja...
                                        - No dobrze, nie tłumacz się. Każdy mężczyzna musi od czasu do czasu zająć się domem. - roześmiał się.
                                        - Chcesz trochę jajecznicy? - zadałem mu pytanie chcąc zmienić temat rozmowy.
                                        - Nie, najadłem się przed wyjściem. - zapewnił. - Chcę cię dzisiaj zabrać na ryneczek wyspy. Jest niedaleko ale podejrzewam, że  będziesz chciał zrobić coś w domu.
                                        - Odrestaurować łazienkę, to na pewno. - założyłem sobie na talerz dwie łyżki śniadania i usiadłem przy stole obok Carlosa.
                                        - Oczywiście, jest w tragicznym stanie. Powiedz jak minęła ci noc? - wytężył wzrok. Dopiero wtedy zauważyłem, że są jasno błękitne. Zadziwiające... Wczoraj wydawały się być czarne.
                                       - Zasnąłem dość szybko, żadnych pobudek więc można powiedzieć, że udanie.
Pokiwał głową i podrapał się po brodzie.
                                       - Nie jest ci za gorąco? - zapytałem nagle. Carlos spojrzał na swoje ręce i nogi a po chwili odpowiedział:
                                       - Pogoda tutaj potrafi się zmienić w ciągu dwóch sekund.
                                       - Zauważyłem wczoraj. - wziąłem do ust ostatni kęs jajecznicy. Następnie wstałem i ruszyłem do sypialni po plecak. Były w nim pieniądze, paszport, woda i notatnik.
                                Ostatni raz przemyślałem czy mam ze sobą wszystko i nie czekając ani chwili dłużej wyszedłem z domu. Chciałem odejść od niego nie zamykając drzwi ale Carlos ostrzegł mnie, że rabusi na wyspie nie brakuje. Dlatego właśnie przekręciłem zamek i ruszyliśmy wzdłuż ścieżki, która prowadziła do miasta. Miasta? Nie, raczej centrum wyspy. Nie wiedziałem gdzie dokładnie się kierujemy więc spytałem o to Peleponera:
                                       - Przedstawię ci kilku moich znajomych, zaprowadzę na świetny kiermasz książek. W zależności gdzie i co będziesz chciał zobaczyć. Myślę, że do czternastej się wyrobimy. - odpowiedział.
                                       - Czytasz? - spytałem towarzysza skręcając w lewo. W oddali można było dostrzec wieżyczkę kościoła.  Jeszcze wczoraj jej nie było.
                                       - Jestem pisarzem. - przyznał z lekko uniesioną głową.
                                       - Wydałeś coś swojego? - popatrzyłem na niego zaintrygowany.
                                       - Owszem. Powieść nosi tytuł ,, Oddaj mi swoją duszę".
                                       - Tytuł sugeruje, że jest to fantastyka, prawda?
                                       - Nie. Opisałem tam historię opartą na faktach. Historię naprawdę przerażającą. - mówił tajemniczym tonem głosu. Z jednej strony był markotny, z drugiej zafascynowany.
                                       - Koniecznie  muszę ją przeczytać. - oznajmiłem towarzysko. Na twarzy Carlosa pojawił się lekki uśmieszek.
                                       - Nie radziłbym.
                                       - Dlaczego?
                                       - Nie chciałem wyjść na samochwałę ale powieść ta zadziwiająco wciąga. Wpadasz w dół i znajdujesz masę korytarzy z których nie ma wyjścia. Decydujesz się na pewną śmierć psychiczną.
                                      - Czy nadal mówisz o książce? - zapytałem nie czując powagi słów jakie starał się mi przekazać. Jeszcze wtedy nie wiedziałem co to znaczy śmierć rozumu.
                                     - Tak Oliverze. Nie wierz tylko w to co widoczne bo właśnie to najbardziej oszukuje.
                                    - Nie rozumiem. W jaki sposób wierzę w książę? Czy w ogóle można w nią wierzyć? - zapytałem zdezorientowany i zbity z tropu. Chyba zaczynam rozumieć dlaczego ludzie traktują go jak szaleńca.
                                    - Widzę, że musisz się jeszcze bardzo wielu rzeczy nauczyć. Jeśli tak bardzo pragniesz to pożyczę ci ją. Wiedz jednak i pamiętaj, że cię ostrzegałem. - mówił nie patrząc mi w oczy. Rozglądał się na boki jakby czegoś szukał. Może uciekł przed rozwiniętym tematem?
Postanowiłem, że przestanę go już dręczyć pytaniami i skupię swoje myśli nad innym dylematem.
                                   - Gdzie ty właściwie mieszkasz? - spytałem gdy od centrum dzieliły nas już tylko dziesiątki metrów.
                                   - Niedaleko ciebie. Właściwie to parę kilometrów od głównej ścieżki. Mam bardzo ładny dom, ponieważ wybudowany był całkiem niedawno. Kiedyś zaproszę cię na obiad. - uśmiechnął się serdecznie. Ja pokiwałem głową i spojrzałem na centrum. Na przeciwko nas stał niski dosyć kościół z wysoką, wąską wieżyczką, Po jego prawej i lewej stronie widoczne były stragany z najróżniejszymi produktami. Począwszy od warzyw do gramofonów, ciuchów do maszyn pisarskich. Za straganami targowymi widać było podłużny namiot z wiszącym plakatem: KIERMASZ KSIĄŻEK. URATUJ NAS!!!
                                  - Kogo mamy uratować? - zapytałem nie rozumiejąc przekazu tego wykrzyknienia.
                                  - No jak to kogo? Oczywiście, że książki. Ludzie ostatnio je palą. Biedne tracą duszę, jaką ktoś kiedyś w nie włożył.
                                  - Nie wiedziałem, że one żyją. - powiedziałem rozbawiony słowami Carlosa.
                                  - Widzisz, jakoby, że jestem pisarzem wiem co nieco o ich wnętrzu. Póki sam nie zaznasz mocy płynącej z każdej strony nie będziesz w stanie zrozumieć ich sensu istnienia. - prawił.
                                  - Dużo czytam. - przyznałem nie zgadzając się z jego zdaniem.
                                  - Sęk w tym, że trzeba odróżnić czytanie od czytania.
Osłupiały przystanąłem.
                                  - No właśnie. - powiedział sam do siebie. -  Można czytać litery bądź przekaz i tajemnicę. Nie ma książki z której byś czegoś się nie nauczył. Wystarczy dobrnąć głębiej, tam gdzie nie zawsze wszystko jest jasne. Może kiedyś zrozumiesz to co teraz do ciebie mówię. - wyciągnął rękę i wskazał pierwszy stragan. - Potrzebujesz coś do jedzenia?
                                   - Tak. W mojej lodówce są tylko trzy jajka, masło i bekon. - zaśmiałem się.
                                   - Więc przedstawiam ci Mary Wildman, moją starą znajomą. - podeszliśmy bliżej kobiety. Wyglądała ponuro i staro. Tak jakby nie żyła.
                                   - Miło mi. - powiedziałem uśmiechnięty. Ta zaś kiwnęła głową i zapytała:
                                   - Co podać? - głos jej był niepokojący i wyczerpany.       
                                   - Trzy kilo ziemniaków, dwa pomidory i ogórki. - wyrecytowałem. Kobieta zaczęła powoli nakładać w torebkę owe jedzenie a gdy wszystko leżało już przede mną - zważone - staruszka ponownie się odezwała:
                                    - Pięć dolarów. - spuściła wzrok i skupiła go na deskach podłoża straganu. Miałem szczerą ochotę zapytać ją o stan zdrowia i samopoczucie ale obecność Carlosa nieco mnie krępowała. Pomyślałem sobie, że następnym razem kiedy zjawię się tutaj pierwsze co zrobię to udam się do tej kobiety. Wyglądała naprawdę niepokojąco.
                                    - Proszę. - podałem jej należną kwotę. Kiedy wyciągnęła dłoń, zauważyłem cięcia na jej nadgarstku. Popatrzyłem na nią zaniepokojony, natomiast ona jakby nie zorientowana schowała pieniądze w kieszeń fartucha i ponownie opuściła wzrok. Bez słowa odeszliśmy od straganu - Carlos wyraźnie był zniecierpliwiony i czymś zaniepokojony.
                                    - Co się jej stało? - zapytałem gdy staliśmy przy stoisku z pieczywem. Chleb sprzedawał grubawy, siwy mężczyzna z brodą. On także pozbawiony był iskry radości. Jedyne co udało mi się wyczytać z jego twarzy to to, iż pragnął wypoczynku. Na jego czole widoczne były zmarszczki.
                                    - Miała trudne życie. Jej mąż zostawił ją samą z synem, który dość niedawno zmarł.
                                    - To straszne. A jemu? Czemu jest taki sam jak ta kobieta?
Carlos odrobinę wzruszony odpowiedział:
                                    - Ma raka. - przeszedł mnie dreszcz. Mimo gorącego powietrza poczułem chłód. Kiedy kupiłem bułki poprosiłem towarzysza abyśmy udali się do namiotu z książkami.
                                    - Płaci się tam dużo? - spytałem licząc na nieco inną odpowiedź niż tą, którą otrzymałem.
                                    - Niestety tak. Autorzy nie mają co jeść a co dopiero tacy, którzy tu pracują. Myślę jednak, że gdy zaznaczę iż jesteś moim przyjacielem obniżą cenę. - pokiwałem głową. Czułem, że to nie w porządku. Panuje wojna, ja wyjeżdżam na luksusowe wakacje a inni umierają z niedostatku.
                                     - Nie musisz niczego mówić. Zapłacę ile będzie trzeba.
                                     - Solidny i człowieczy z ciebie człowiek. - przyznał z powagą. Ominęliśmy stragany z jedzeniem. Zamiast postoju z ciuchami wybraliśmy kiermasz książek. Wnętrze namiotu oświetlone było słabą lampką, stojącą na ladzie sprzedającej. Kobieta ta wyglądała nieco lepiej niż miejscowi. Gdy tylko nas zobaczyła, uśmiechnęła się i powiedziała:
                                     - Witam panów serdecznie. Proszę wejść i uratować jedną z tych biedaczek. - Carlos podziękował jej ukłonem i odszedł dalej. Zostawił mnie samego. Nawet mi to pasowało. Mogłem wreszcie odetchnąć i poczuć się wolny. Jeszcze wtedy nie miałem pojęcia dlaczego.
                             Poszedłem wzdłuż pierwszego rzędu stolików na których ułożone w stosy były książki. Wszystkie z nich wyglądało znajomo. Tak jakbym je czytał lub co najmniej oglądał. Pierwsza, która zwróciła moją uwagę nosiła tytuł: Wśród skalistych wzgórz. Uśmiechnąłem się do niej i wziąłem w rękę. Na odwrocie okładki spoczywała naklejka z ceną: 20 dolarów. Zmierzałem dalej obserwując uważnie każdy stosik. Nie chciałem uniknąć jakiegoś bestsellera. Gdy dotarłem do końca trzeciego rzędu skupiłem swój wzrok na czerwonej grubej okładce ,, Zanim weźmiesz mnie w ramiona, odpędź demona". Tytuł może nie brzmiał przekonująco ale mimo to postanowiłem, że tą również kupię.  Szukałem dalej. Po około pięciu minutach udało mi się zebrać jeszcze cztery powieści. Jedna o opuszczonym domu, druga o zakazanym uczuciu, trzecia opowiadała o psychopacie. Ostatnia zaś, czwarta należała do Carlosa Peleponera. Przynajmniej mogłem domyślać się po tytule : ODDAJ MI SWOJĄ DUSZĘ.  Imię i nazwisko autora nie było wydrukowane. Rozejrzałem się i sprawdziłem czy Carlos jest gdzieś w pobliżu. Kiedy zobaczyłem go parę rzędów dalej natychmiast go zawołałem. Gdy podszedł blisko zadałem mu pytanie:
                                       - To twoja książka, prawda?
                                       - Owszem. - popatrzył na grzbiet okładki i dodał - Ach, o to ci chodzi. No cóż nie chciałem by ludzie wiedzieli kto ją napisał.
Popatrzyłem zdumiony i zapytałem dlaczego.
                                        - Widzisz ludzie tutaj nie są godni zaufania a plotki dość szybko się roznoszą. Jak wirus opanowujący wszystkich mieszkańców.
                                        - Co mogliby powiedzieć?
                                        - Wiedzieliby, że wszystko co opisałem tutaj - wskazał na książkę - przydarzyło się mnie. W dodatku naprawdę. Niczego w niej nie wymyśliłem.
                                        - Coraz bardziej zaczyna mnie ona ciekawić. - poczułem się lekko zmęczony. Odszedłem od rzędów i podążyłem do kasy.
                                        - Ile za nie zapłacę? - spytałem miłą kobietę.
                                        - Sto trzydzieści dwa dolary. - wstrząśnięty wyciągnąłem z kieszeni gotówkę i podałem ją kobiecie. Po dziesięciu minutach byliśmy w połowie drogi do domu. Przez cały czas czułem dziwne mrowienie i pieczeni w miejscu w którym trzymałem czwartą powieść.





Dedykacja dla mojej siostry Einstain!
Tylko dla ciebie się tak staram.
Pozdrawiam wszystkich czytelników.
Czy wy jeszcze tu jesteście?

1 komentarz:

  1. Eno, eno...mroczna zmieniła styl pisania.
    ...I zaczęła pisać tak że muszę się pozastanawiać nad paroma sprawami...książki mają dusze?...Główny bohater ma na chacie duchy które czyszczą mu dom? ....Co z tym Carlosem ( tym co w garniturku chodzi po słońcu, może jest spokrewniony z Szóstym?)...Czy można zwariować przez książkę? - oczywiście że tak. A co się ze mną dzieje?

    Nie no szacun Mroczna.

    Ciekawe to nawet. Ci mieszkańcy, jacyś tacy przygaszeni, ale wojna itp. Facet w garniturku. Duchy sprzątające dom, muszę takie przywołać....- krótko, pisz mi następny rozdział bo chce wiedzieć co dalej.

    P.S. bardziej prześledziłam tekst, niż go dokładnie czytałam, powód znasz. Na początku, jak czytałam rano, to się skupiłam na początku, dlatego parę rzeczy wiem.

    Sztyletnica

    Aha, bym zapomniała.
    DO CZYTELNIKÓW TEGO BLOGA:
    Dziewczyna się stara. Pisze to. Myśli nad tym aby was zaciekawić. Zmieniła styl pisania....A wy wielkie królewny ( i debile, jeśli jacyś są) nie napiszą czegokolwiek. Tak trudno poświęcić te dodatkowe 5 min na to aby napisać parę słów. To takie trudne? Ja sama pisze blogi, i wiem jak trudno jest napisać dobrą historię. To godziny myślenia, pisania, przepisywania, kreślenia itp. Rozdział nie pojawia się od tak. To długi i skomplikowany proces. A nagrodą są komentarze i rosnąca liczna wejść.
    Liczba wyświetleń tego bloga rośnie. ( do Mrocznej: nieźle, nieźle już blisko i 9 tysi). Da się zrozumieć to że nie każdy ma konto na blogerze. Ale każdy może wziąść udział w ankiecie poniżej....Sie rozpisałam, starczy, do was i tak pewnie to nie dotrze

    OdpowiedzUsuń