poniedziałek, 3 marca 2014

Rozdział 1

                                   ,, Przerażająca cisza"

                    


                                                                                                                     Santa Barbara, lipiec 1915 r.


                                Tego samego dnia zajrzałem do ogrodu. Ciemna gęstwina dębów, krzewów i posągów, skryta za dużą, żelazną bramą była najstraszniejszą częścią całej posiadłości. Takie odniosłem wrażenie przekraczając próg ogrodu. Wydawało mi się, że stojące tu posągi czyszczone były jakieś sto lat temu. Gruba warstwa kurzu przykrywała całą sylwetkę rzeźby, sprawiając nawet, iż nie można było dostrzec rysów twarzy. Jednym, który zainteresował mnie najbardziej był posąg przedstawiający płytę nagrobną. Na jej ścianie wygrawerowane były inicjały:
                                                                  J.P.S. i A.B.T.
                                Nie miałem pojęcia co mogły znaczyć owe litery. Poszedłem dalej, ciekaw co jeszcze kryje ten ogród. Gdzie tylko się obejrzeć wysokie cyprysy i krzewy kolczaste. Na niebie pojawiły się czarne chmury, które były totalnym zaskoczeniem tego pięknego i ciepłego dnia. Postanowiłem, że zostanę tu do momentu, kiedy zacznie padać.
                                 Tajemnicze to miejsce nie miało dużej powierzchni. Ów posąg, który zainteresował mnie jako pierwszy stał na samym środku ogrodu. W jego północnej części miejsce zajmowała reszta rzeźb, w południowej brama a przy niej ciernie, zaś na wschodzie i zachodzie świerki i krzewy. Czemu więc uważałem ten ogród za straszny? Sam nie wiem. Może to przez mgłę, która napływała w momencie otworzenia bramy albo cichych szeptów jakie zdolny byłem usłyszeć po dokładnym wsłuchaniu.
                                     - Co pan tu robi? - jak z transu wybudził mnie głos Carlosa. Odwróciłem się do niego przodem i miło uśmiechnąłem.
                                     - Podziwiam. Ten ogród naprawdę robi wrażenie. - mój towarzysz pokiwał głową i powoli do mnie podszedł. Ubrany był w ten sam garnitur co rano.
                                     - Ma pan rację, choć szczerze przyznam, że nigdy tu nie wchodziłem. - wzdrygnął się.
                                     - Dlaczego? - spytałem zaskoczony.
                                     - Bałem się. - kiedy rzuciłem mu podejrzliwe spojrzenie, wyjaśnił - Nie wygląda na przyjazne miejsce. - parsknąłem śmiechem.
                                     - Proszę mi tylko nie mówić, że wierzy pan w duchy.
                                     - Panie Oliverze, głupcem jest człowiek uważający świat paranormalny za fikcję. - podszedł do centralnego posągu. - A jakie jest pana zdanie?
                                     - Nie wierzę w Boga ani inne wymyślone stworzenia. Wie pan co oznaczają te inicjały? - zapytałem.
Mężczyzna popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem i odpowiedział:
                                      - Nie. - po czym odwrócił się i zaczął iść w kierunku bramy. - Chodźmy się rozliczyć. - wydukał.
Zmuszony opuściłem ów tajemniczy ogród i zmartwiony uświadomiłem sobie, że Carlos kłamie. Jego twarz i wyraz oczu kiedy spytałem go o litery zdradzały jakieś uczucia. Najwyraźniej uczucia dla niego zbyt ważne i bolesne by odpowiedział szczerze na moje pytanie. Kolejną, niepokojącą rzeczą był fakt, iż Peleponer zdawał mi się człowiekiem materialistą, co bardzo przekreślało moją wizję przyjaźni.
                                       Kiedy weszliśmy do domu, przeszył mnie dreszcz. Temperatura zdecydowanie spadła. Widziałem w salonie kominek, muszę go jak najszybciej rozpalić.
                                     - Zanim pan policzy, proszę przedłużyć pobyt tutaj do 5 sierpnia. - zwróciłem się do Carlosa, kiedy usiedliśmy przy stole w kuchni.
                                     - Wspaniale. - wyraźnie uradował się właściciel. Wyjął zeszyt i zaczął wyliczać kwotę, którą miałem zapłacić mu za wynajem na cały miesiąc.
                                     Gdy Carlos miał zajęcie, ja przysłuchiwałem się całemu domowi, mając złudną nadzieję, że może w końcu usłyszę coś ciekawego. Mimo rozczarowania byłem pewny co do jednego. Każdy pokój miał swoją duszę. Czekał tylko aby został sam - wtedy ją ujawniał. Po pięciu minutach miałem  dość wysłuchiwania ciszy i zacząłem rozmowę.
                                     - Może panu pomóc? - po chwili skarciłem się za to pytanie, gdyż mogłem wyjść na człowieka złośliwego.
                                      - Już kończę. - wybełkotał. - Dobrze. Należy się 200 dolarów. Cena obejmuje zakwaterowanie, opłatę za czynsz i prąd.
                                     - To bardzo mało, jednakże ja nie narzekam. - wyszczerzyłem się, zastanawiając czy może nie pomyliłem się co do Carlosa. Odszedłem od stołu i podążyłem po walizkę. Zostawiłem ją przy drzwiach wejściowych. Teraz już jej tam nie było.
Dziwne. Przecież do domu nikt nie wchodził, a ja jestem pewien, że zostawiłem ją właśnie tutaj. Były w niej pieniądze, które miałem zapłacić za wynajem. Jak wytłumaczę to Carlosowi? Wściekły otworzyłem drzwi prowadzące na zewnątrz i sprawdziłem czy aby tam nie zostawiłem walizki. Niestety tam też jej nie znalazłem. Zamykając wejście, zdziwiony zauważyłem, że ów zaginiony przedmiot stoi tuż przy mojej nodze. Schyliłem się po niego i wróciłem do kuchni. Przy stole czekał zirytowany właściciel.
                                       - Przepraszam, że tak długo to trwało ale nie mogłem jej znaleźć. - wskazałem walizkę.
                                       - W porządku. - powiedział zmieniając swój wyraz twarzy na znacznie milszy. Uśmiechnięty usiadł na krześle. Położyłem walizkę na stole i wyjąłem z niej czarny portfel. Jego zawartość wynosiła 500 dolarów.
                                       - Proszę. - podałem Carlosowi do ręki należną kwotę. Uradowany mężczyzna spojrzał na pieniądze i je dokładnie przeliczył.
                                       - Proszę się nie obawiać, nie jestem oszustem. - zapewniłem.
                                       - Oczywiście, wierzę ale wie pan, lepiej sprawdzić.
Pokiwałem głową i czekałem aż Peleponer odłoży banknoty na stół. Kiedy wreszcie to zrobił, zapytałem:
                                       - Może się pan czegoś napije? Zdążyłem pójść do sklepu.
                                       - Poproszę herbaty. - powiedział.
Wstałem od stołu i skierowałem się ku kuchence. Podgrzałem wodą i wlałem do szklanki. Następnie wrzuciłem torebkę z herbatą i postawiłem szklankę przed Carlosem. Ten podziękował i spytał:
                                      - Jest pan zadowolony z tego, że pan tu jest?
                                      - Jasna sprawa. Wypadek i śmierć mojej córki i żony bardzo mnie wewnętrznie zniszczył. Potrzebowałem wakacji.
                                      - Bardzo panu współczuję. No właśnie, przecież nie będziemy wiecznie mówić per ,,pan". Proszę przejdźmy na ,, ty" .
                                      - Oliver. - wyciągnąłem dłoń w kierunku właściciela.
                                      - Carlos. - uściskał mnie. - Właściwie to nie moje prawdziwe imię. Naprawdę nazywam się Peter. - pokiwałem głową.
                                       - Wie pan co mnie najbardziej bawi? - Carlos chrząknął.
                                       - Nie mam pojęcia, mnie natomiast bawi to, że nie potrafi pan mówić słowa Carlos. - powiedział ucieszony.
                                        - Czemu tu nie zamieszkałeś? Przecież to piękny dom. - spytałem, popijając herbatę.
                                         - Widzisz mimo jego uroku... jak to powiedzieć. Boję się go.
Zachłysnąłem się i wybuchnąłem śmiechem.
                                         - Czemu się boisz? Duchy nie istnieją a nawet jeśli to na pewno nie ma ich tutaj. To zbyt łagodne miejsce.
                                       Niespodziewanie okno w kuchni otworzyło się a ciepły podmuch wiatru zdmuchnął pieniądze Carlosa ze stołu. Ten zaś nieco zlękniony, wyszeptał:
                                        - Widzisz?
                                        - Nie, czuję tylko przeciąg. - w tym momencie uświadomiłem sobie pewną rzecz. Strasznie wiało, bynajmniej nie z okna. Wstałem od stołu i wyszedłem z kuchni. Na przeciwko mnie, drzwi wejściowe były otwarte. Na oścież. To dziwne, bo kiedy wracałem się po walizkę dokładnie je zamykałem. Pewnym krokiem ruszyłem przed siebie, zapalając jednocześnie wszystkie kinkiety. Pewnie zerwała się bryza morska... Na pewno. Innego wytłumaczenia nie ma. Trzasnąłem drzwiami i ponownie zamknąłem na wszystkie spusty. Nie oglądając się na boki wróciłem do mojego towarzysza.
                                           - Jest pan bardzo odważny, muszę przyznać. - powiedział.
                                           - Dziękuję, od czasu śmierci mojej żony i córki nie wierzę w Boga ani inne paranormalne stworzenia.
Peleponer przyjrzał mi się badawczo i upił łyk herbaty.
                                           - Już mówiłem co o tym sądzę. Przy okazji wybacz, że znowu zwróciłem się do ciebie per ,, pan".
                                      -  Nie ma za co. Sam nie potrafię się odzwyczaić. Więc panie Carlosie, czego się pan jeszcze boi? - zapytałem.
                                      - Wszystkiego co nie pochodzi z naszego świata. Tylko takich zjawisk nie można wytłumaczyć. - w jego oczach pojawił się biały płomyk. - Proszę usunąć ze swojego słownika słowo pan, w porządku?
                                      - Tak. Przepraszam. - uśmiechnąłem się.
                                      - A ty Oliverze, co cię straszy?
                                      - Nic. Absolutnie nic. - Carlos upił łyk herbaty.
                                      - Nie ma człowieka, który niczego by się nie bał. Tacy już jesteśmy. Mali, wredni, strachliwi. - mówił z przekonaniem.
                                      - To ja chyba jestem wyjątkiem. - odparłem utwierdzony w swoim przekonaniu. Takie zdanie ukształtowało mi życie i nie mam zamiaru go podważać. - Wiesz, kiedyś się bałem wielu rzeczy.
                                       - A to ciekawe. Zacząłem już myśleć, że od maleńkiego jesteś taki chojrak.
                                       - Bałem się zasnąć. Zamknięcie oczu i oderwanie się nieświadome od tego świata przyprawiało mnie o dreszcze. Najbardziej drażniły mnie sny. Co noc odwiedzała mnie w nim czarna, zakapturzona postać z kosą. Mogłem śmiało wnioskować, że była śmiercią. Pamiętam, że zabierała mi coś dla mnie ważnego, coś bez czegoś nie potrafiłem dalej żyć. Tą rzeczą były uczucia. Miłość, szczęście, cierpnie, ból - to wszystko przestawało istnieć. Miałem wtedy osiem lat a więc był ze mnie dzieciak i nikt nie przejmował się moim strachem przed zaśnięciem. Matka mówiła, że powinienem zacząć się modlić bo wygaduję bzdury, uważała bowiem, że sny nie istnieją - sama ich nigdy nie pamiętała. Ojciec zaś zajęty był swoją pracą. Przez pewien czas sen ten jeszcze wracał, z latami objawiał się coraz rzadziej aż kompletnie zniknął. Mimo tego nadal się bałem. Codziennie zadawałem sobie pytanie czy może mam coś do zrobienia przed zaśnięciem? Robiłem wszystko by powieki same się nie zamknęły. To uczucie bezsilności wywołanej przez zabranie mi duszy było okropne. Chciałem powiedzieć owej postaci, żeby mnie zostawiła ale nie mogłem gdyż w sobie czułem pustkę. To znacznie gorsze od strachu. Wiesz kiedy mój lęk minął? Wtedy kiery straciłem żonę i córkę. Dokładnie w tym samym dniu ponownie doświadczyłem uczucia pustki. Owa śmierć ze snu odwiedziła mnie w rzeczywistości, zabierając wszystko co miałem. Moją miłość, szczęście. Nie pożałowała mi też bólu i cierpienia, gdyż tracąc bliskich tracisz samego siebie. Nie znasz wtedy goryczy czy słodkości. Pytasz jedynie Boga czemu to nie ty zginąłeś? Przecież one były niewinne. Nie otrzymałem odpowiedzi po dzień dzisiejszy. Właśnie dlatego nie wierzę w niebo. Taki jest powód mojej jak to nazwałeś odwagi. 
                                         - To zaskakujące. Nigdy nie powiedziałbym, że człowiek, który nie jest pisarzem potrafi tak pięknie mówić i dobierać słowa. Mógłbyś mnie wielu rzeczy nauczyć, Oliverze.
                                         - Dziękuję. Mam do ciebie pytanie. - zwróciłem się w jego kierunku.
                                         - Tak?
                                         - Kiedy przyjechałeś na stację powiedziałeś, że to nie z tobą jest coś nie tak ale z dzisiejszą ludzkością. O co dokładnie ci chodziło?
                                         - Głównie o to, że mam inne poglądy patrzenia na świat niż miastowi. Pamiętam jak moja matka powtarzała mi iż nie powinienem dążyć do bycia takim samym jak wszyscy ale do tego by stworzyć osobną jednostkę. Była bardzo mądrą kobietą. Później została opętana.
                                         - Jak to opętana? - zapytałem zaciekawiony. Carlos lekko się uśmiechnął, podrapał po głowie i wyszeptał, nachylając się ku mnie.
                                         - Myślałem, że nie lubisz historii o paranormalnych rzeczach?
                                         - Powiedziałem, że w nie, nie wierzę a nie, że ich nie lubię. - wlepiłem wzrok w Carlosa czekając na jego odpowiedź.
                                         - To dość straszna historia...
                                         - Przestań gadać bzdury. Straszne to może być życie, kiedy zabiera nam najbliższych. - mówiłem mając przed oczyma ciała zmarłej córki i żony.
                                         - To stało się z dnia na dzień. Pierwszego wyglądała normalnie, również tak się zachowywała. Drugiego coś w nią wstąpiło. Miała takie czarne oczy, bladą twarz, wyglądała jak duch. Pamiętam jak krzyczała nieludzkimi głosami, jak rzucała się po pokoju. Była w niej siła wyższa, nie pochodząca z tego świata.  Pamiętam, że jednej nocy poszła do kuchni i wzięła nóż. Stała nad łóżkiem mojego ojca, na szczęście ją zauważyłem. Jeśli bym jej nie powstrzymał, najpewniej zabiłaby go. Jej stan był bardzo poważny. Mój ojciec wezwał księdza. Próbował on coś zdziałać ale na próżno. W moją matkę wstąpiło wiele demonów. Dręczyły ją praktycznie cały dzień. Aż pewnego dnia, umarła. Lekarze nie wiedzieli jaka jest dokładna przyczyna jej zgonu. Pewne było natomiast to, że owe potwory ją zniszczyły.
                                          - Współczuję ci, że coś takiego przeżyłeś ale bez urazy, słyszałem gorsze historie. - powiedziałem niewzruszony.
                                           - Musiałbyś zobaczyć to na własne oczy.
Pokiwałem głową. Może i miał rację? Takie rzeczy się zdarzają a każdy, który tego doświadczył wyraźnie mówi, że opętanie jest bardzo przerażające.
                                           - A jak doszło do śmierci twoich bliskich? - spytał Carlos pijąc ostatni łyk herbaty.
                                           - Wypadek samochodowy. - burknąłem. Nie lubiłem opowiadać o ich śmierci.
                                            - Przepraszam, że pytam. - odrzekł Carlos.
                                            - W porządku. Nic się nie dzieje. Kiedy zapoznasz mnie z tym Sheppelinem?
                                            - Nie prędko. Jak już tłumaczyłem, jest poważnie chory. - pokiwałem głową. W tym samym czasie usłyszeliśmy kościelne dzwony, które były dla mnie zaskoczeniem.
                                             - Nie widziałem tu kościoła. - na co Peleponer uśmiechnął się dziwacznie. Spojrzałem na ścianę i zauważyłem, że nastała nas północ.
                                             - Już jest tak późno? Tak miło mi się z tobą rozmawiało, że zapomniałem wrócić do domu. - roześmiał się chrapliwie a jego oczy stały się bardziej czarne. Jak oparzony wstał od stołu i powiedział - Wybacz ale muszę iść. Cieszę się, że zostajesz dłużej. Jutro rano przyjdę po ciebie i oprowadzę po wyspie.
                                             - Super. - poprowadziłem go do drzwi wyjściowych. Na korytarzu panowała egipska ciemność. Carlos wypadł z domu jak oparzony. Wtedy jeszcze nie wiedziałem dlaczego. Zamknąłem drzwi i jeszcze raz sprawdziłem czy na pewno dobrze. Ani drgnęły a więc uspokojony odwróciłem się. Chciałem iść do sypialni gdy nagle coś mnie zatrzymało. W kuchni, na przeciwko mnie stała jakaś postać. Było ciemno. Nie mogłam dostrzec jej twarzy ale byłem przekonany, że ktoś tam jest. Nagle na wysokości głowy pojawiły się dwie, złote, lśniące kropeczki.
                                               - Kim jesteś? - zapytałem głośno. W odpowiedzi usłyszałem śmiech. Podszedłem do kinkietu i go zapaliłem. A gdy ponownie spojrzałem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała ów podejrzana postać, nikogo nie zobaczyłem. To pewnie omamy. Jestem zmęczony - tłumaczyłem. Lecz nadal czułem na sobie czyjeś spojrzenie.





Rozdział jak widzicie bardzo długi. Miałam ogromną wenę, ale tak to już jest jak się dorwie do maszyny do pisania. Niestety nie dodałam zdjęcia, które mogłoby odzwierciedlać okładkę, żadne nie pasowało. Proszę piszcie co sądzicie o tym co tutaj napisałam. Dedykacja dla wszystkich czytelników. Dobranoc!
M.K.

:)

3 komentarze:

  1. To jest super :-D po prostu nie wiem co powiedzieć ^_^

    OdpowiedzUsuń
  2. <3 piszesz wspaniałym językiem w dodatku pewne fragmenty twojego tekstu przekazują mądrości życiowe. cudo <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy ta historia odzwierciedla twoje ego.?? Nie a moze sytuacje, których się obawiasz. ?? Nie nie nie i jeszcze raz NIE ta historia to wspaniala wiązka uczuć, które przenikają przez nasz umysł powodując stan , w którym czerpiemy komfort i rację życiowe.
    Przyznam szczeze , ze twój pomysł jest twoja myślą przewodnia. ..

    Pzdr.
    Kina.

    OdpowiedzUsuń