- Nieźle a to ja myślałam, że mam pecha w życiu. - prychnęłam. Nie powinnam tego robić. Mam złe przeczucia co do tego, że powiedziałam jej prawdę. Przecież nawet jej nie znam. Ba! Co gorsza, ona jest córką Toma Tiffanego! Czy ja upadłam na głowę?
- Teoretycznie to ty też masz pecha. Co by nie było moja droga. - powiedziała zupełnie nie przejmując się tą zainstniałą sprawą.
- Dziewczyno! Obudź się! Coś jest nie tak.
- O co ci chodzi? Zostałam tu specjalnie dla ciebie a ty mi wyjeżdżasz z buzią. - fuknęła na mnie.
- Nie dziwi cię to, że jesteśmy sobie przeznaczone? - dobrałam słowa. Tak, one dobrze określały tutejszą sytuację.
- Owszem, daje do myślenia ale to chyba fajna sprawa. No tylko popatrz, pasujemy do siebie.
Spojrzałam na nią z ukosa. Niemożliwe, żeby ta arogancka, wymądrzała dziewczyna pasowała do mnie...
- Mylisz się. Ale chyba zgodzisz się co do jednego.
- Słucham?
- Musimy dowiedzieć się o co tu chodzi.
- Mhm. Zgadzam się. - powiedziała nieco spokojniejszym głosem. - Nawet wiem gdzie zaczniemy poszukiwania. - uśmiechnęła się mimowolnie.
- O czym myślisz?
- Baker Beach. To tam byłyśmy we śnie.
- Możesz być pewna?
- Jasna sprawa.
Po zadzwonieniu do Miriam i wytłumaczeniu się, że nie mogę dzisiaj przyjść do pracy ( teoretycznie byłam już spóźniona) , zjedzeniu lichego śniadania w kawiarence obok hotelu (Madison zapłaciła za mnie, bo pozostało mi już tylko dwadzieścia dolców) , opowiedzeniu Jeydonowi o dziwnym powiązaniu między mną a Mad, pojechałyśmy linią tramwajową na północ Golden Gate. Wybrzeże pacyficzne San Francisco to najpiękniejsze miejsce jakie kiedykolwiek widziałam. Długa ok. 800 metrowa plaża idealnie pasowała do tej w śnie. Czysty piasek posypany nad pięknie niebieskim morzem. Niemal teraz czuję dotyk suchego aż parzącego od słońca piasku pod stopami. Dokładnie tak jakbym chodziła tą drogą. Jakbym doskonale wiedziała gdzie iść. Tyle, że prawda była inna. Wpakowałam się w niezłe bagno.
- Halo! Żyjesz? - zapytała mnie Madison gdy stałyśmy na moście.
- Tak. Po prostu... zapatrzyłam się. Pięknie tu. - przyznałam bez namysłu. Dziewczyna pokiwała głową i wypluła różową gumę wprost do morza. Jęknęłam zbulwersowana jej egoizmem.
- No co? Przecież ta balonowa guma nic nie zaszkodzi.
Nie odpowiedziałam.
- Możemy pójdziemy tam? - wskazałam palcem na plażę po pięciu minutach.
- Baker Beach jest zamknięte od 1994 roku.
Zwróciłam na nią wzrok.
- Co się tak gapisz?
- Opowiedz mi.
- Serio nigdy nie słyszałaś o krążącym duchu niespokojnej Rose Livery i jej dziecku demona? - zaśmiała się szyderczo. Bryza morska nerwowo okryła mnie swoim zimnym powietrzem aż do pojawienia się na skórze gęsiej skórki.
Nadal patrzyłam na Madison otępiałym spojrzeniem. Dlatego też zaczęła mówić.
- W 1993 roku Rosalie Livery została zgwałcona na czarnej mszy, która była ostatnią, ponieważ kobieta ta ukryła swoje dziecko. Sataniści zbierają te pasożyty aby powiększać swoją ,, armię " - zrobiła w powietrzu cudzysłów- Robią to wszystko by zawładnąć światem. Wierzymy, że mają jakieś nadnaturalne moce. Plemienie Diemonts wywodzi się od Katheriny Halley, którą to opętał demon. Nakazał jej by wyniszczyła siłę chrześcijan i stworzyła armię, która pomoże mu zniszczyć religijną ludzkość. Jako nieświadoma zaczęła zbierać ludzi i tworzyć plemię Diemonts. Jack Halley i jeszcze jeden tajemniczy diemont zgwałcił Rose Livery. Parę dni trzymali ją w Białym Domu. Gdy uciekła, znaleźli ją dopiero rok później ale bez dziecka. Sprytnie się chowała. Lecz właśnie tutaj - wskazała palcem plażę - ją złapali. Zaczęli ją bić, gwałcić i grozić aby tylko przyznała gdzie jest dziecko. Podejrzewamy, że wszyscy z tego plemienia są opętani przez demona. Silna Rose nie puściła pary z ust. Gdy zostawili ją nieprzytomną znalazł ją ktoś z San Francisco. Naszczęście żyła. Po przebudzeniu postanowiła, że skończy ze sobą. Rzuciła się z ...
- Dachu w Grands Hotel.
- Zgadza się. A parę dni później zabiła tu Jacka Halleya.
- Jak to zabiła?
- Przyszła tu w postaci ducha. Policja podejrzewa, że albo zakopała go gdzieś na plaży albo zatopiła w morzu.
- Czemu mówisz o tym jakby policja nie była pewna?
- Bo nie jest pewna. Nigdy nie znaleźli jego ciała.
- Skąd to wszystko wiesz?
- Każdy prawowity mieszkaniec San Francisco zna legendę o plemieniu Diemonts. Osobiście pracuję jako Łowczyni diemotów.
- Diemoci? Tak się nazywają?
- Diemoci to wszyscy ludzie, którzy wierzą w Szatana i współgrają z demonem Katheriny.
- Katherina Hally i Jack Halley?
- Byli rodzeństwem.
- Jak to możliwe? Przecież Katherina żyła bardzo dawno wstecz przez Jackiem.
- Pochodzili z tej samej rodziny. Gdy Katherina umarła, Jack miał pięć lat. Za wiele odstępu czasu między nimi nie było.
- Mam jeszcze jedno pytanie.
- Wal.
- Czemu sataniści po Katherinie Halley byli tak bardzo zaciekli na dzieci demony?
- Demon Katheriny rozczłonował się i przeszedł na każdego nowego diemota. Kierował on ich emocjami. Doprowadził do tego, że wielu z nich popełniało przez obłęd samobójstwo.
- Czyli w mieście krąży banda opętanych satanistów?
- Tak. I to w sensie dosłownym. - mruknęła przenosząc swoje wielkie, hipnotyzujące oczy na morze.
- Nie chcę za bardzo o to pytać ale... Czy zabiłaś jakiegoś diemota?
Przełknęła ślinę i zamknęła oczy. Przez moment karciłam się za to pytanie. Jego temat nie był błahostkowy. Sama miałabym wielki kłopot z odpowiedzią.
- Hally Tiffany była moją matką. W wieku trzydziestu lat zaczęła się zmieniać. Odtrącać nas, bić, nie chodzić do kościoła. Podejrzewaliśmy co się dzieje. Kiedy odkryliśmy, że została opętana musiałam ją zabić. Widzisz Łowca nie ma za zadanie tylko zabić dziecko demona. Ale także każdego osobnika z plemienia Diemonts.
- To smutne. - wyjąkałam przerażona.
Nie miałam odwagi prosić jej o dalsze wyjaśnienia. Widziałam, że jest zdruzgotana. Oczywiście wcale nie mogłam powiedzieć: Wiem, to przykre. Bo wcale nie wiedziałam. NIgdy nie miałam matki. Nawet nie zastanawiałam się gdzie ona jest. A zabicie jej pozostawało obojętne. Dla mnie była nikim. Może już jest martwa?
- Chodź. Musimy dowiedzieć się dlaczego jesteśmy takie same. - pociągnęłam ją za ręke. Chłodna dłoń uderzyła w moje ciepłe ciało. Nieśmiało wyciągnęła usta w uśmiechu i podążyła za mną. Gdy zeszłyśmy pod Golden Gate i stanęłyśmy blisko morza rozpromieniła się. Jakby zupełnie zapomniała o całej rozmowie.
- Hm. To było dalej. Mówię ci. Chodziłam w kółko obok takiego dużego kamienia.
Rozejrzałam się i dostrzegłam tylko czysty piasek.
- Idźmy dalej.
Po dwudziestu minutach gdy przeszłyśmy jakieś 100 metrów, Madison krzyknęła:
- Patrz! To tam! - biegłam za nią, poruszając szybko nogami. Gdy poczułam zmęcznenie, przystanęłam a Mad powiedziała:
- Patrz! To tam! - biegłam za nią, poruszając szybko nogami. Gdy poczułam zmęcznenie, przystanęłam a Mad powiedziała:
- To dokładnie tu gdzie opierasz swoją nóżkę. Może łaskawie ją weźmiesz?
Otępiała spojrzałam w dół. Na mocno czerwonym kamieniu, wielkości zaciśniętej pięści wyryty był krzyż.
A pod nim:
Rose Livery.
Plaża Baker Beach na której to Rose Livery zabiła Jacka Halleya.
Chcę pojechać do San Francisco a wy??
Piszcie czy podobał wam się ten rozdział. Każdy komentarz rozwesela mój dzień :)