Wpatrywałam się w Madison i nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Tom Tiffany to tajemniczy mężczyzna z listu od S.B, który znalazłam wśród dokumentów. Zastanawiająco podejrzanych i fałszywych dokumentów. Nadal nie mogłam ustalić czy to co było w nich zawarte to prawda. Nie mogliśmy na nich polegać, tylko ja, jak narazie prowadziłam do tego by odnaleźć potomka Szatana i go zabić. Lecz do czego był on potrzebny Tiffanemu i innym satanistom?
- Czemu tak się gapisz? Mam coś na twarzy? - wydukała złośliwym i denerwująco skrzeczącym głosem.
- Gdzie jest teraz twój ojciec? - zapytałam tylko.
- W tym klubie. Przyszedł tu ze mną... - wyszeptała.
Ugięły się pode mną kolana a w głowie zakołysało. Momentalnie cały klub stał się przyćmiony i rozmazany, tylko Madison była widoczna. Wyglądała upiornie...
Nie.
To nie Madison stała przede mną.
To Śmierć.
- Witaj Cher. Dałaś mi wystarczająco dużo uzasadnień dlaczego nie wrócisz do domu. Skończyłam się łudzić, że zmienisz decyzje. Wiedz tylko, że popełniłaś błąd. Próbowałam cię uchronić ale jest już za późno... Nadszedł już czas.
- Na co? - spytałam.
- Na śmierć.
Zakryłam uszy nie mogąc już na nią patrzeć. Zamknęłam oczy nie mogąc już tego słuchać. Czekałam na Jeydona aż przyjdzie tu i powie coś co mnie uspokoi, utuli.
- Obudź się! Cher! - ktoś krzyczał. Trudno było rozpoznać kim ta osoba była bo głośna muzyka puszczana z miksera didżeja przytłaczała wszelakie rozmowy i krzyki.
Próbowałam otworzyć oczy. Zorientowałam się, że płakałam i leżałam na ciepłej, brudnej podłodze. Gdy zdołałam zobaczyć, że wokół mnie stała gromada ludzi, wyszeptałam:
- Jay...
Ktoś uklęknął i wziął mnie w ramiona. Wysoki mężczyzna niósł mnie na rękach i kierował się w kierunku wyjścia. Wtulona w jego pierś czułam się bezpiecznie. Mimo tego, że ramiona miałam odkryte to po wyjściu z klubu było mi ciepło. Naprawdę nie zważałam na to kim był ten mężczyzna, ważne jest to, że wreszcie Jej nie widzę. Czego ode mnie chciała? Dlaczego mam wrócić do domu? Błagałam o odpowiedzi.
- Czego ode mnie chce? - wybełkotałam.
- Co mówisz? - pytał ktoś rozpaczliwie.
Nie zdążyłam odpowiedzieć. Zasnęłam.
***
Obudzona jasnymi promieniami słońca, przetarłam oczy i wyciągnęłam kręgosłup. Obok mnie leżała dziewczyna. Krótkie, czarne włosy, na twarzy rozmazany makijaż, ubrana była w krótką spódniczkę oraz podkoszulek.
Madison.
Ostrożnie wstałam ze swojego łóżka i wyszłam z pokoju. Musiała być dwunasta w południe bo ludzie kręcili się po hotelu. Pobiegłam na boso pod drzwi Jeydona i zapukałam. Otworzył po paru sekundach. Miał zmierzwione włosy, niewyspane oczy a ubrany był jedynie w szare dresy. Jego nagi tors był doskonale wyrzeźbiony.
- Cześć. - przywitałam się onieśmielona jego widokiem.
Uśmiechnął się tylko i zaprosił do środka. W pokoju panował bałagan. Niepościelone łóżko a wokół niego ubrania, które nosił poprzedniego dnia. Upiornego dnia.
- Pewnie zdążyłaś zauważyć, że Madison jest w twoim pokoju. - powiedział zaczynając sprzątać.
- Przestań. - odrzuciłam jego podkoszulek, który trzymał w dłoni.
- Mam się nie ubierać? - moje policzki oblał rumieniec.
Cofnęłam się parę kroków a on usiadł bezwładnie na łóżku i zaczął się we mnie wpatrywać . Pewnie wyglądałam potwornie. Nie zdążyłam się nawet umyć. Nie pamiętam jak znalazłam się w hotelu.
Opuściłam wzrok i zauważyłam, że jestem ubrana w czarno - czerwoną, męską z resztą koszulę oraz w czarne, wczorajsze majtki.
Ponownie się zarumieniłam.
- Siadaj. - powiedział.
- Czemu ona tu jest? - zapytałam tylko.
- Nie ma pojęcia kim jest jej ojciec.
- Nadal nie rozumiem.
- Starałem się ją odgonić ale zaczęła bredzić, że nie przepuści okazji i nie dowie się jakim cudem śniłyście się sobie.
Uśmiechnęłam się.
Przed tym jak dowiedziałam się, że jest córką Toma, wydawało mi się, że ją lubię. Może trzeba dać jej szansę?
- Dziękuję. - wyszeptałam podchodząc do Jeydona.
Wstał i po prostu mnie przytulił. Czułam się dość skrępowana jego nagim torsem i swoim ubiorem natomiast on wcale nie sprawiał takiego wrażenia.
Kiedy odeszłam parę kroków, powiedział:
- Rozmawiałem z szefem. Pracę zaczynamy od poniedziałku. Od siódmej do drugiej w nocy. Przygotuj się. - uśmiechnął się a ja pokiwałam tylko głową.
- Lecę do pracy. I tak się spóźnię. - wyjąkałam. - Papa.
- Cześć.
Wyszłam z pokoju mojego przyjaciela i ponownie weszłam do swego ,, mieszkania".
- O tu jesteś. - powiedziała wesoła Madison. - Dobrze się czujesz dziecino? - zapytała wstając. Ujęła moją twarz w dłonie i cmoknęła.
- Nie. Dzięki, że zostałaś.
Pokiwała głową i odsłoniła czysto białe zęby.
- W końcu muszę się dowiedzieć dlaczego mi się śniłaś i...
Przedłużyła wzrok.
- I skąd znasz mojego ojca. - dokończyła odsuwając się ode mnie parę kroków.
Niestety nadal nie omówiłam tej sprawy z Jeydonem. Czy mam udawać, że pomyliłam go z innym Tomem Tiffany czy mówić prosto z mostu, że jej ojciec gwałci kobiety i wierzy w Szatana? Oczywiście nie powiedziałam nic z tego o czym pomyślałam.
- W co wierzysz, Madison?
Zaśmiała się szyderczo i wysnuła :
- W różowe jednorożce, może być?
Stłumiłam śmiech. Ta dziewczyna łatwo zdobywała sympatię. Jej wygląd wcale nie przyćmiewał charakteru, wręcz przeciwnie, bez niego nie byłaby już taka sama.
- Chodziło mi raczej o wiarę... Bóg, wiesz i te sprawy... - powiedziałam mrużąc oczy od promieni słońca, wpadających przez na oścież otwarty balkon. Za nim rozciągała się szeroka panorama San Francisco. Most Golden Bridge wręcz zapraszał aby na niego wejść. Potężny, złoty, stojący na niebieskiej wodzie.
- To, że ubieram się tak jak ubieram wcale nie oznacza, że jestem satanistką. - wyskrzeczała swoim chrypkowatym głosem.
- Rozumiem. A czy słyszałaś o czymś takim jak czarna msza?
Ktoś zapukał do drzwi.
Niechętnie podeszłam by je otworzyć.
- Zapomniałaś tego. - podał mi do ręki laptopa a na nim plik dokumentów. - Jesteś tu zameldowana? - zapytał Madison. Dziewczyna kiwnęła głową.
- Jasne. Mieszkam piętro wyżej.
- A twój ojciec? - wyrwało mi się.
- Na Halley Street, zaraz przy Golden Bridge.
Spojrzałam na Jaya i wysłałam przez wzrok prośbę o radę.
- Hm. No nic. - podkreślił przed ostatnie słowo. Przytknął palec do ust ale tak by nikt nie domyślił się, że ruch ten był zamierzony.
Potaknęłam głową, uśmiechnęłam się i wyręczyłam go z laptopa. Odwrócił się na pięcie i wyszedł.
- Cieszę się, że tu mieszkasz. Dopiero co się tu przeprowadziłam a oprócz Jeydona znam tylko swoją szefową, Miriam.
- Hola, hola panienko. Pracujesz w sklepie muzycznym?
Przełknęłam ślinę.
- Tak.
- Ja też. Układam płyty na półki.
- Ja też.
- Ile masz lat?
- Dziewiętnaście.
- Ja również.
- Znasz swoją prawdziwą tożsamość?
Przez chwilę zastanawiałam się co odpowiedzieć. Pewnie Shannon skarciła by mnie za samą myśl, bym mogła cokolwiek o sobie powiedzieć. Ale Shannon tu nie było. Sama decydowałam o swoim życiu.
- Nie.
- Ja też.
świetnie piszesz! nie mogę się doczekać dalszych rozdziałów!!! <3
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :) Staram się by książka ta była bardzo ciekawa , może zaczyna taką być. Następny rozdział powinnam dodać w tygodniu. Niestety zakończenie roku mam w piątek a nie w czwartek więc przyspieszę z tempem w wakacje :) Pozdrawiam. <3
OdpowiedzUsuń