Grudzień 1828r.
Stałam przed lustrem i patrzyłam na siebie z
obrzydzeniem. Niedawno zaczęłam
zauważać, że przybieram na wadze. Twarz stała się pulchniejsza, nogi nie były
już tak szczupłe i długie, a w brzuch stał się okrąglejszy. Podejrzewałam najgorsze. Nie chciałam dopuszczać do myśli
fakt, iż mogę być w ciąży z własnym synem.
Johann nie dowiedział się o swoim pochodzeniu.
Nadal mnie kochał, spał ze mną i obiecywał że jeśli tylko pozwolę mu wyjść z
domu i poszukać pracy to wynajmie nowy dom. Wszystko składało się w piękną,
harmonijną całość. Miałam u boku wspaniałego mężczyznę, spodziewam się dziecka
a w najbliższym czasie zamieszkamy rodziną w nowym domu. Mało kto ma szansę na
rozpoczęcie tak wspaniałego życia. Problem i sęk sprawy polegał na tym, że owy
mężczyzna był moim synem i to on jest ojcem dziecka.
Najzabawniejszy był fakt, że jedyną osobą, którą
nienawidziłam w tamtej chwili nie byłam ja ale zarodek rozwijający się w
moim brzuchu. Czułam do niego
obrzydzenie, bałam się momentu, w którym będę musiała spojrzeć mu w oczy.
Zobaczę w nich tamtą chwilę, gdy oddałam się całkowicie Johannowi. Ujrzę piętno
pożądania i co najgorsze, zło, które nie opuści mnie już do końca egzystencji.
wrzesień 1829r., 1830r.
Ciąża przebiegała dość boleśnie a termin porodu
znacznie się opóźnił. Johann dbał o mnie jak tylko potrafił najlepiej, w
dodatku znalazł pewną posiadłość, niedawno wybudowaną na wyspie Santa Barbara.
Postanowiliśmy ukryć naszą prawdziwą tożsamość, nie wtrącać się w życie duchów,
nie chodzić do Kościoła, gdyż wszystko to mogłoby sprowadzić na nas moją matkę.
Wiedziałam, że przyjdzie dzień, w którym powróci i zabije nas wszystkich ale
nie było nic gorszego od myślenia o śmierci. Szczególnie wtedy, kiedy urodził
się Jacob. Okazał się być bardzo podobny do mnie. Z zachowania sprawiał wrażenie bardzo
spokojnego, zrównoważonego. Patrzył na mnie bardzo często lecz nigdy nie
zauważyłam jakiegokolwiek światełka mroku w jego oczach. Przekonałam się, że
zaakceptowanie go nie będzie takim trudnym wyzwaniem. Ani on, ani Johann nie
poznają prawdy. Jedynym powiernikiem będę ja sama, bo to przez mój błąd i
kłamstwa doprowadziłam do obecnego stanu rzeczy.
1831
r.
Jacob rozwijał się nad wyraz szybko. Już w wieku
dwóch lat umiał powiedzieć podstawowe zwroty, stawiał pierwsze kroki. Byliśmy z
niego bardzo dumni. Czasem, gdy nie mieliśmy czasu aby się z nim bawić, on sam
wymyślał sobie zajęcie. Nie musieliśmy go pilnować, gdyż na swój wiek okazał
się być niezwykle ostrożny.
Rzecz jasna, przyszedł moment, w którym Jacob był pod naszą całodzienną
opieką.
Sierpień 1833r.
Moja
matka wróciła z pośród umarłych aby uprzykrzyć nam życie. Bez wątpienia chciała
zabić każdego z nas po kolei. Codziennie zostawiała nam dowód swoich odwiedzin.
Nie raz znajdywałam kawałki szkła na podłodze w pokoju Jacoba, sztylet wbity w
deski na korytarzu, zdarzało się, że muzyka sama zaczęła płynąć z gramofonu.
Johann bardzo się martwił. Nie rozumiał do końca dlaczego Rosa nie chce nam dać
spokoju. Tragiczne było to, że nie mogłam mu tego wyjaśnić. Ale on to
akceptował, powtarzał, że nie może mnie za to winić. Staraliśmy się przebywać
wszyscy razem, pilnować siebie wzajemnie ale to nie było możliwe. Johann musiał
pracować, ja musiałam wychodzić na zakupy. Ataki ze strony mojej matki nie były
coraz to gwałtowniejsze… i to było najgorsze. Nigdy nie mogliśmy ich
przewidzieć. Przychodziło tak jak deja vu. Nagle, raz z ogromną siłą a raz
zupełnie niegroźne i niewyraźne.
Grudzień 1833r.
Jacob rósł, zmieniał się, zaczynał zauważać niebezpieczeństwo jakie na
niego i nas czyha. W poprzednią noc obudził nas jego płacz. Pobiegłam sprawdzić
co się stało lecz jedyne co pozostało to kęp siwych włosów leżących na jego
twarzy. Rosa była w pokoju mojego dziecka, jej stęchłe oblicze znajdowało się
centymetr od buzi mojego synka.
Zastanawiałam się nad motywem działań mojej matki. Wiem, że była
niezwykle wierzącą kobietą…. Uważała, że człowiek powinien żyć pod kloszem, bez
towarzystwa innych osób, spoza rodziny. Codziennie powinno się modlić,
przepraszać Boga za każdy występek. Pilnowała mnie bym czytała Biblię, gdyż
uważała, że tylko ta książka jest nie splamiona ludzką, szatańską krwią. Tak…
uważała, że człowiek jest wytworem szatana. Bóg, według niej, nie mógłby
stworzyć tak niedoskonałej istoty jaką jesteśmy.
Kochała Boga tak naprawdę go nie rozumiejąc.
Wydaje mi się, że całe zło, którym została
obdarzona wynika z obecności mrocznych sił jakie kłębią się w jej sercu. Może
jakaś nieczysta dusza upolowała jej duszę i zagospodarowała w niej na całe
życie. I okres po życiu.
Drugim wyjściem mogła być choroba psychiczna i
obłęd jaki ją omiótł.
Chciałabym wierzyć, że to drugi powód był tym
prawidłowym.
Niestety z
czasem zaczęło być gorzej. Oznaki jej obecności już nie okazywały się w
postaci jej obecności w domu…. Lecz we mnie. Zaczęłam być agresywna, miałam
częste wahania nastroju, szybko się denerwowałam… A czasem kompletnie
zapominałam kim jestem. W jednej sekundzie piłam herbatę z Johannem a w drugiej
zrzuciłam ją na podłogę. Potem łapałam za odłamki szkła i zaczynałam się nimi
ranić. Podejrzewaliśmy, że moja zmiana wynikała ze stresu, przeciążenia umysłowego.
Wiedziałam jednak, że w tych momentach nie myślałam jak ja. Gdy budziłam się z
takiego letargu, nie pamiętałam swoich działań.
wrzesień 1836
Jestem
przerażona. Dziś w nocy mało brakowało a zabiłabym swoją rodzinę. Spałam u boku
Johanna gdy nagle poczułam uciskanie w klatce piersiowej. Tak jakby ktoś mi na
nią naciskał. Nie mogłam oddychać, z wysiłku obudziłam się cała spocona. Nie
byłam już sobą – czułam się dziko. Miałam wrażenie, że świat spowity jest
czarną mazią. Wszystko czego dotknęłam kleiło się, śmierdziało stęchlizną.
Drażnił mnie ten widok i zapach. Najwięcej jej leżało na Johannie i Jacobie.
Chwyciłam za nóż kuchenny i chwiejnym krokiem stanęłam nad śpiącym mężem.
Myślałam, że jeśli go zabiję, to okropna substancja zniknie wraz z nim.
Uśmiechnęłam się szyderczo, wiedziałam bowiem, ze mam nad nią kontrolę. Gdy
powietrze oddzielało szyję Johanna od ostrza o dwa milimetry, ktoś szarpnął
mnie do tyłu. Upadłam, upuszczając nóż i mając przed sobą twarz Jacoba. Był
zdezorientowany, przestraszony. Patrzył na mnie z lękiem, nie mógł uwierzyć, że
jego matka chciała ich pozabijać.
Co smutniejsze, w tamtym momencie mogłam w to
uwierzyć. Zaczęłam tracić sumienie. Nie potrafiłam już oddzielać dobra od zła.
Styczeń
1837
Rozmawiałam z Johannem. Wytłumaczyłam mu, że Rose nie da nam spokoju.
Błagałam o wezwanie księdza do domu… Nie chciał mi wierzyć, że opętał mnie jej
duch. Krzyczał, że ubzdurałam sobie to, że zwariowałam. Nie tolerował rozmów o
świecie paranormalnym. Zaczął nawet mnie oskarżać o wszelkie niebezpieczeństwo
jakie czyhało na Jacoba. Powiedział, że jestem sprawczynią całego zła jakie ich
spotkało. Sądził, że najlepiej będzie jeśli się odizoluję. Postanowił, że
zamknie mnie w kanciapie na tak długo, aż znormalnieję.
- A co z naszym synem? – zapytałam go przerażona. –
Nie rozumiesz, że ona może go w każdej chwili zabić?
Pokręcił głową, zaśmiał się w ten szyderczy sposób
i odpowiedział:
- Nawet jeśli ona
faktycznie tu jest, to czemu nie zabiła go wcześniej? Miała do tego tyle
okazji.
I tu musiałam przyznać mu rację. Atakowała nas już
tysiące razy lecz nigdy nie doszło do zabójstwa. Dlaczego? Czego ona chciała?
Wyglądało na to, że chce nam podarować długą, szeroką, bolesną śmierć, pytanie
pojawiało się później. Kiedy ona nadejdzie?
1838 r.
Siedząc zamknięta w małym, ciemnym pomieszczeniu zdołałam przemyśleć
sobie sytuację w jakiej się znaleźliśmy. Moja matka nie odpuści jeśli zmienimy
dom. Będzie nas śledzić i gnębić do końca, nie da nam spokoju i możliwości na
normalne życie. Taka była prawda, i musiałam ją do siebie dopuszczać, nieważne
jak wielką krzywdę mi sprawiała. Odbierała nam duszę, wolne oddychanie,
odbierała nam całą przyjemność i szczęście. Zdawało mi się, że nawiedza mnie
podczas snu i woła: Oddaj mi swoją duszę, Anno…
Cóż… Sądzę, że jedynym rozwiązaniem jest spalenie domu i samobójstwo. To
nie prześladowca, który chce wymordować rodzinę. To duch, którego nie widać a,
który widzi nas. Obserwuje, namawia, zabija. Nawet po naszej śmierci, jej dusza
będzie unosić się w tym domu. Dlatego właśnie i on musi zniknąć. Inaczej…. Rose
znajdzie sobie nową ofiarę.
Planuję wtajemniczyć Jacoba o swoim planie, nakazać mu spisania
wszystkich dni i wspomnień z naszego życia. Wiem, ze kocha pisać i opowiadać –
myślę, że gdyby miał szansę na normalną przyszłość, zostałby pisarzem. Jeśli
dom przeżyje i ktoś będzie chciał w nim zamieszkać, będzie istniała szansa, że
najpierw przeczyta książkę mojego syna i zrezygnuje. Tylko… w jaki sposób
mógłby skojarzyć podobieństwo domu z powieści a tego, w którym zamieszkał? Ktoś
musiałby go na to naprowadzić…. Lub Jacob mógłby napisać dokładny adres domu.
Powiem też Johannowi całą prawdę… Będzie mi ciężko umierać wiedząc, że
cały czas go okłamuję. Nie miałabym czystego sumienia.
Śmieszne, że teraz zaczęłam się tym martwić.
1839 r.
-
Posłuchaj… wiem, że sądzisz, że zwariowałam. Ale to bardzo ważne. Zrób to tylko
dla naszego syna. Wysłuchaj mnie.
Popatrzył na mnie tymi oczami, w których ciągle
odnajdywałam jego ojca.
- Dobrze. Usiądźmy. – zdecydował i skierowaliśmy się w kierunku salonu.
- Nie chcę mówić o tym tak wprost… Pozwól, że opowiem ci wszystko od
początku. – próbowałam patrzeć mu w oczy, lecz w tamtym momencie było to
ogromnie trudne. Odnajdywałam w nich przeszłość, miłość i ból, syna i kochanka.
Widziałam w ich odbiciu potwora, którym powoli zaczęłam się stawać.
- Inaczej to nie ma sensu… - wyszeptał skupiony.
- Pamiętasz gdy opowiadałam ci o twoich rodzicach? – zaczęłam ostrożnie.
Prawda, która zaraz miała wypłynąć z moich ust, drażniła język, gardło i tak
mocno wyciskała łzy.
Potwierdził skinieniem.
- Nie powiedziałam ci wtedy prawdy. Twoja matka żyje, była przy tobie
całe życie… - popatrzył na mnie nagle, po twarzy przebiegł mu nerwowy grymas,
zacisnął szczękę. – To ja… Ja cię urodziłam. Jesteś moim synem.
Jego życie w ciągu tych trzech sekund całkowicie
się zrujnowało. Wyglądał na wzburzonego, przestraszonego i skrzywdzonego
mężczyznę. Zaciskał pięści i rozluźniał je co chwilę, wstał, złapał się za
głowę chodził w tę i z powrotem. Kręcił
głową, pochylał się i krzyczał, że to nie może być prawda, usiadł na podłodze i
zaczął się bujać. W końcu… podniósł wzrok, popatrzył na mnie tymi pięknymi
oczami, w których teraz odnaleźć było można tylko i wyłącznie brak szczęścia.
Stał się tym kim ja – bytem nakrytym złudną szatą, istotą, której odebrano
duszę. Krzywda, której doświadczył wyrwała mu z serca wszelką radość i zdrowie.
Wiedział co go czeka – lecz i to nie było najgorsze. W tym wszystkim, to co
najpierw sprawiało mu przykrość a potem nienawiść był on sam. Mówi się, że
człowiek jest tym samym człowiekiem co sekundę temu. To chyba jeden z
najprostszych przykładów wskazujących jak bardzo mylne jest to stwierdzenie.
- Moja matka zabiła Josepha – twojego ojca i mężczyznę, którego tak
bardzo kochałam. Zabrała nam normalne życie… Było mi ciężko gdy szukałam dla
nas domu, gdy ciężko chorowałeś a ja nie miałam funduszy na dogodne utrzymanie.
Ale walczyłam, walczyłam dla nas, Johannie! Chciałam, żebyś był wolny, żebyś
dostał szansę na zbudowanie swojego losu tak jak byś chciał by on się potoczył.
Starałam się wychować ciebie jak najlepiej, uczyłam cię… Trzymałam w dystansie
od innych dzieci byś nie dowiedział się co to znaczy krzywda, byś nie
dowiedział się przypadkiem o swojej przeszłości, tak bardzo pragnęłam, żebyś
żył ostrożnie. Widziałam jak dojrzewasz i jak powoli stajesz się przystojnym
mężczyzną. Wtedy zaczęło dziać się coś dziwnego – czułam, że coś nakazuje mi
nawiązać z tobą bliższy kontakt. Czarna siła przyciągała mnie do twojego serca,
powoli zakochiwałam się w tobie,
Johannie i nie miałam na to żadnego wpływu ani wyjścia. Kiedy powiedziałeś mi,
że jestem kobietą, z którą chciałbyś zamieszkać i się zestarzeć, emocje wzięły
w górę. Gdzieś w głębi, głos, mówił mi, że jesteś moim synem i związek z tobą jest
niewybaczalnym grzechem ale jakże przekonywująca była moja matka, która
zabierając mi rozsądek i moją duszę, wdzierała się swoją i pożądała ciebie tak
mocno, iż oddałam się jej i tobie całkowicie. – zamilkłam na moment by
sprawdzić czy chce coś powiedzieć ale on zdawał się być teraz w zupełnie innym
świecie, tak jakby opuściła go rzeczywistość, jakby przez chwilę zobaczył coś
nowego i bardziej interesującego. – W chwili
gdy zdałam sobie sprawę, że jestem w ciąży… powróciły wyrzuty sumienia i
wrogość do dziecka. Tak, na początku nienawidziłam Jacoba, czułam obrzydzenie
do dziecka spłodzonego przez demona Rose. Tyle, że to nie on był temu winien.
Od pojawienia się tej myśli do każdej mijającej teraz sekundy nienawidzę siebie
i mojej matki. Sam widzisz, że znów zaczyna nas nękać. Rozmawiałam z Jacobem,
on wie co robić, rozumie to co się dzieje. Johann, jedynym wyjściem z tej
męczarni jest spalenie domu i nasza śmierć. Musimy zginąć, rozumiesz? Ona nami
zawładnęła, bawi się nami jak marionetkami, przyjmuje postać każdego przedmiotu
w tej posiadłości, zamieszkuje nasze dusze. By zniszczyć ją raz na zawsze,
musimy się tego pozbyć. Gdy my odejdziemy, ona odejdzie razem z nami.
Dodatkowo, musimy umrzeć razem, nikt z nas nie ma prawa kontynuować swojego
życia bo ona tu zostanie. To taka klątwa…
- Zamilcz. – przerwał ostro, waląc pięścią w stół. Przestraszona
zwróciłam oczy w jego kierunku.
Stał, patrzył na mnie z góry i wyrażał pogardę do
każdej części mojej istoty.
- Jutro dzwonię po lekarza. Jesteś psychicznie chora a nasz syn…., Jacob
musi wychowywać się przy zdrowej matce. Choć nie wiem, czy nie lepiej byłoby go
od ciebie usunąć. Jesteś zagrożeniem dla nas wszystkich. To ty jesteś potworem,
nie twoja matka. A jeśli i nawet ona to już dawno powinna cię zabić. Nienawidzę
cię. Już nigdy nie spojrzę ci w oczy… nie po tym jak tyle lat mnie okłamywałaś.
Miałaś świadomość wtedy…. Tamtej nocy. Mogłaś powiedzieć : nie. Nie wierzę, że
nie miałaś wyjścia. Kłamiesz…. Wykorzystałaś mnie a teraz działasz na
współczucie, tłumaczysz się duchem… Sama siebie słyszysz? Wiesz… trudno mi
będzie patrzeć na siebie w lustro ale tobie… nie wiem czy przebaczysz sobie po
śmierci.
Wyszedł z pokoju i zostawił mnie z demonem Rose, siedzącym na fotelu
naprzeciw. Przez moment tylko się śmiała a potem wstała i rozpłynęła się w
powietrzu.