poniedziałek, 14 września 2015

Dawno niepojawiające się kolejne fragmenty

              Grudzień 1828r.



Stałam przed lustrem i patrzyłam na siebie z obrzydzeniem.  Niedawno zaczęłam zauważać, że przybieram na wadze. Twarz stała się pulchniejsza, nogi nie były już tak szczupłe i długie, a w brzuch stał się okrąglejszy. Podejrzewałam  najgorsze. Nie chciałam dopuszczać do myśli fakt, iż mogę być w ciąży z własnym synem.
Johann nie dowiedział się o swoim pochodzeniu. Nadal mnie kochał, spał ze mną i obiecywał że jeśli tylko pozwolę mu wyjść z domu i poszukać pracy to wynajmie nowy dom. Wszystko składało się w piękną, harmonijną całość. Miałam u boku wspaniałego mężczyznę, spodziewam się dziecka a w najbliższym czasie zamieszkamy rodziną w nowym domu. Mało kto ma szansę na rozpoczęcie tak wspaniałego życia. Problem i sęk sprawy polegał na tym, że owy mężczyzna był moim synem i to on jest ojcem dziecka.
Najzabawniejszy był fakt, że jedyną osobą, którą nienawidziłam w tamtej chwili nie byłam ja ale zarodek rozwijający się w moim  brzuchu. Czułam do niego obrzydzenie, bałam się momentu, w którym będę musiała spojrzeć mu w oczy. Zobaczę w nich tamtą chwilę, gdy oddałam się całkowicie Johannowi. Ujrzę piętno pożądania i co najgorsze, zło, które nie opuści mnie już do końca egzystencji.




                                 wrzesień 1829r., 1830r.



Ciąża przebiegała dość boleśnie a termin porodu znacznie się opóźnił. Johann dbał o mnie jak tylko potrafił najlepiej, w dodatku znalazł pewną posiadłość, niedawno wybudowaną na wyspie Santa Barbara. Postanowiliśmy ukryć naszą prawdziwą tożsamość, nie wtrącać się w życie duchów, nie chodzić do Kościoła, gdyż wszystko to mogłoby sprowadzić na nas moją matkę. Wiedziałam, że przyjdzie dzień, w którym powróci i zabije nas wszystkich ale nie było nic gorszego od myślenia o śmierci. Szczególnie wtedy, kiedy urodził się Jacob. Okazał się być bardzo podobny do mnie.  Z zachowania sprawiał wrażenie bardzo spokojnego, zrównoważonego. Patrzył na mnie bardzo często lecz nigdy nie zauważyłam jakiegokolwiek światełka mroku w jego oczach. Przekonałam się, że zaakceptowanie go nie będzie takim trudnym wyzwaniem. Ani on, ani Johann nie poznają prawdy. Jedynym powiernikiem będę ja sama, bo to przez mój błąd i kłamstwa doprowadziłam do obecnego stanu rzeczy.








                                            1831 r.


Jacob rozwijał się nad wyraz szybko. Już w wieku dwóch lat umiał powiedzieć podstawowe zwroty, stawiał pierwsze kroki. Byliśmy z niego bardzo dumni. Czasem, gdy nie mieliśmy czasu aby się z nim bawić, on sam wymyślał sobie zajęcie. Nie musieliśmy go pilnować, gdyż na swój wiek okazał się być niezwykle ostrożny.
Rzecz jasna, przyszedł moment,  w którym Jacob był pod naszą całodzienną opieką.
           
                                     Sierpień 1833r.

      Moja matka wróciła z pośród umarłych aby uprzykrzyć nam życie. Bez wątpienia chciała zabić każdego z nas po kolei. Codziennie zostawiała nam dowód swoich odwiedzin. Nie raz znajdywałam kawałki szkła na podłodze w pokoju Jacoba, sztylet wbity w deski na korytarzu, zdarzało się, że muzyka sama zaczęła płynąć z gramofonu. Johann bardzo się martwił. Nie rozumiał do końca dlaczego Rosa nie chce nam dać spokoju. Tragiczne było to, że nie mogłam mu tego wyjaśnić. Ale on to akceptował, powtarzał, że nie może mnie za to winić. Staraliśmy się przebywać wszyscy razem, pilnować siebie wzajemnie ale to nie było możliwe. Johann musiał pracować, ja musiałam wychodzić na zakupy. Ataki ze strony mojej matki nie były coraz to gwałtowniejsze… i to było najgorsze. Nigdy nie mogliśmy ich przewidzieć. Przychodziło tak jak deja vu. Nagle, raz z ogromną siłą a raz zupełnie niegroźne i niewyraźne.

                                         Grudzień 1833r.


            Jacob rósł, zmieniał się, zaczynał zauważać niebezpieczeństwo jakie na niego i nas czyha. W poprzednią noc obudził nas jego płacz. Pobiegłam sprawdzić co się stało lecz jedyne co pozostało to kęp siwych włosów leżących na jego twarzy. Rosa była w pokoju mojego dziecka, jej stęchłe oblicze znajdowało się centymetr od buzi mojego synka.
           Zastanawiałam się nad motywem działań mojej matki. Wiem, że była niezwykle wierzącą kobietą…. Uważała, że człowiek powinien żyć pod kloszem, bez towarzystwa innych osób, spoza rodziny. Codziennie powinno się modlić, przepraszać Boga za każdy występek. Pilnowała mnie bym czytała Biblię, gdyż uważała, że tylko ta książka jest nie splamiona ludzką, szatańską krwią. Tak… uważała, że człowiek jest wytworem szatana. Bóg, według niej, nie mógłby stworzyć tak niedoskonałej istoty jaką jesteśmy.
Kochała Boga tak naprawdę go nie rozumiejąc.
Wydaje mi się, że całe zło, którym została obdarzona wynika z obecności mrocznych sił jakie kłębią się w jej sercu. Może jakaś nieczysta dusza upolowała jej duszę i zagospodarowała w niej na całe życie. I okres po życiu.
Drugim wyjściem mogła być choroba psychiczna i obłęd jaki ją omiótł.
Chciałabym wierzyć, że to drugi powód był tym prawidłowym.  

Niestety z  czasem zaczęło być gorzej. Oznaki jej obecności już nie okazywały się w postaci jej obecności w domu…. Lecz we mnie. Zaczęłam być agresywna, miałam częste wahania nastroju, szybko się denerwowałam… A czasem kompletnie zapominałam kim jestem. W jednej sekundzie piłam herbatę z Johannem a w drugiej zrzuciłam ją na podłogę. Potem łapałam za odłamki szkła i zaczynałam się nimi ranić. Podejrzewaliśmy, że moja zmiana wynikała ze stresu, przeciążenia umysłowego. Wiedziałam jednak, że w tych momentach nie myślałam jak ja. Gdy budziłam się z takiego letargu, nie pamiętałam swoich działań.





                                     wrzesień  1836


           Jestem przerażona. Dziś w nocy mało brakowało a zabiłabym swoją rodzinę. Spałam u boku Johanna gdy nagle poczułam uciskanie w klatce piersiowej. Tak jakby ktoś mi na nią naciskał. Nie mogłam oddychać, z wysiłku obudziłam się cała spocona. Nie byłam już sobą – czułam się dziko. Miałam wrażenie, że świat spowity jest czarną mazią. Wszystko czego dotknęłam kleiło się, śmierdziało stęchlizną. Drażnił mnie ten widok i zapach. Najwięcej jej leżało na Johannie i Jacobie. Chwyciłam za nóż kuchenny i chwiejnym krokiem stanęłam nad śpiącym mężem. Myślałam, że jeśli go zabiję, to okropna substancja zniknie wraz z nim. Uśmiechnęłam się szyderczo, wiedziałam bowiem, ze mam nad nią kontrolę. Gdy powietrze oddzielało szyję Johanna od ostrza o dwa milimetry, ktoś szarpnął mnie do tyłu. Upadłam, upuszczając nóż i mając przed sobą twarz Jacoba. Był zdezorientowany, przestraszony. Patrzył na mnie z lękiem, nie mógł uwierzyć, że jego matka chciała ich pozabijać.
Co smutniejsze, w tamtym momencie mogłam w to uwierzyć. Zaczęłam tracić sumienie. Nie potrafiłam już oddzielać dobra od zła.
             





                                        Styczeń 1837



                 Rozmawiałam z Johannem. Wytłumaczyłam mu, że Rose nie da nam spokoju. Błagałam o wezwanie księdza do domu… Nie chciał mi wierzyć, że opętał mnie jej duch. Krzyczał, że ubzdurałam sobie to, że zwariowałam. Nie tolerował rozmów o świecie paranormalnym. Zaczął nawet mnie oskarżać o wszelkie niebezpieczeństwo jakie czyhało na Jacoba. Powiedział, że jestem sprawczynią całego zła jakie ich spotkało. Sądził, że najlepiej będzie jeśli się odizoluję. Postanowił, że zamknie mnie w kanciapie na tak długo, aż znormalnieję.
                        - A co  z naszym synem? – zapytałam go przerażona. – Nie rozumiesz, że ona może go w każdej chwili zabić?
Pokręcił głową, zaśmiał się w ten szyderczy sposób i odpowiedział:
                         - Nawet jeśli ona faktycznie tu jest, to czemu nie zabiła go wcześniej? Miała do tego tyle okazji.
I tu musiałam przyznać mu rację. Atakowała nas już tysiące razy lecz nigdy nie doszło do zabójstwa. Dlaczego? Czego ona chciała? Wyglądało na to, że chce nam podarować długą, szeroką, bolesną śmierć, pytanie pojawiało się później. Kiedy ona nadejdzie?




                                      1838 r.


       Siedząc zamknięta w małym, ciemnym pomieszczeniu zdołałam przemyśleć sobie sytuację w jakiej się znaleźliśmy. Moja matka nie odpuści jeśli zmienimy dom. Będzie nas śledzić i gnębić do końca, nie da nam spokoju i możliwości na normalne życie. Taka była prawda, i musiałam ją do siebie dopuszczać, nieważne jak wielką krzywdę mi sprawiała. Odbierała nam duszę, wolne oddychanie, odbierała nam całą przyjemność i szczęście. Zdawało mi się, że nawiedza mnie podczas snu i woła: Oddaj mi swoją duszę, Anno…
           Cóż… Sądzę, że jedynym rozwiązaniem jest spalenie domu i samobójstwo. To nie prześladowca, który chce wymordować rodzinę. To duch, którego nie widać a, który widzi nas. Obserwuje, namawia, zabija. Nawet po naszej śmierci, jej dusza będzie unosić się w tym domu. Dlatego właśnie i on musi zniknąć. Inaczej…. Rose znajdzie sobie nową ofiarę.
            Planuję wtajemniczyć Jacoba o swoim planie, nakazać mu spisania wszystkich dni i wspomnień z naszego życia. Wiem, ze kocha pisać i opowiadać – myślę, że gdyby miał szansę na normalną przyszłość, zostałby pisarzem. Jeśli dom przeżyje i ktoś będzie chciał w nim zamieszkać, będzie istniała szansa, że najpierw przeczyta książkę mojego syna i zrezygnuje. Tylko… w jaki sposób mógłby skojarzyć podobieństwo domu z powieści a tego, w którym zamieszkał? Ktoś musiałby go na to naprowadzić…. Lub Jacob mógłby napisać dokładny adres domu.
                 Powiem też Johannowi całą prawdę… Będzie mi ciężko umierać wiedząc, że cały czas go okłamuję. Nie miałabym czystego sumienia.
        Śmieszne, że teraz zaczęłam się tym martwić.

                                  

                                1839 r.


           - Posłuchaj… wiem, że sądzisz, że zwariowałam. Ale to bardzo ważne. Zrób to tylko dla naszego syna. Wysłuchaj mnie.
Popatrzył na mnie tymi oczami, w których ciągle odnajdywałam jego ojca.
               - Dobrze. Usiądźmy. – zdecydował i skierowaliśmy się w kierunku salonu.
               - Nie chcę mówić o tym tak wprost… Pozwól, że opowiem ci wszystko od początku. – próbowałam patrzeć mu w oczy, lecz w tamtym momencie było to ogromnie trudne. Odnajdywałam w nich przeszłość, miłość i ból, syna i kochanka. Widziałam w ich odbiciu potwora, którym powoli zaczęłam się stawać.
                 - Inaczej to nie ma sensu… - wyszeptał skupiony.
                 - Pamiętasz gdy opowiadałam ci o twoich rodzicach? – zaczęłam ostrożnie. Prawda, która zaraz miała wypłynąć z moich ust, drażniła język, gardło i tak mocno wyciskała łzy.
                 Potwierdził skinieniem.
                - Nie powiedziałam ci wtedy prawdy. Twoja matka żyje, była przy tobie całe życie… - popatrzył na mnie nagle, po twarzy przebiegł mu nerwowy grymas, zacisnął szczękę. – To ja… Ja cię urodziłam. Jesteś moim synem.
Jego życie w ciągu tych trzech sekund całkowicie się zrujnowało. Wyglądał na wzburzonego, przestraszonego i skrzywdzonego mężczyznę. Zaciskał pięści i rozluźniał je co chwilę, wstał, złapał się za głowę chodził w tę i z powrotem.  Kręcił głową, pochylał się i krzyczał, że to nie może być prawda, usiadł na podłodze i zaczął się bujać. W końcu… podniósł wzrok, popatrzył na mnie tymi pięknymi oczami, w których teraz odnaleźć było można tylko i wyłącznie brak szczęścia. Stał się tym kim ja – bytem nakrytym złudną szatą, istotą, której odebrano duszę. Krzywda, której doświadczył wyrwała mu z serca wszelką radość i zdrowie. Wiedział co go czeka – lecz i to nie było najgorsze. W tym wszystkim, to co najpierw sprawiało mu przykrość a potem nienawiść był on sam. Mówi się, że człowiek jest tym samym człowiekiem co sekundę temu. To chyba jeden z najprostszych przykładów wskazujących jak bardzo mylne jest to stwierdzenie.
                 - Moja matka zabiła Josepha – twojego ojca i mężczyznę, którego tak bardzo kochałam. Zabrała nam normalne życie… Było mi ciężko gdy szukałam dla nas domu, gdy ciężko chorowałeś a ja nie miałam funduszy na dogodne utrzymanie. Ale walczyłam, walczyłam dla nas, Johannie! Chciałam, żebyś był wolny, żebyś dostał szansę na zbudowanie swojego losu tak jak byś chciał by on się potoczył. Starałam się wychować ciebie jak najlepiej, uczyłam cię… Trzymałam w dystansie od innych dzieci byś nie dowiedział się co to znaczy krzywda, byś nie dowiedział się przypadkiem o swojej przeszłości, tak bardzo pragnęłam, żebyś żył ostrożnie. Widziałam jak dojrzewasz i jak powoli stajesz się przystojnym mężczyzną. Wtedy zaczęło dziać się coś dziwnego – czułam, że coś nakazuje mi nawiązać z tobą bliższy kontakt. Czarna siła przyciągała mnie do twojego serca,  powoli zakochiwałam się w tobie, Johannie i nie miałam na to żadnego wpływu ani wyjścia. Kiedy powiedziałeś mi, że jestem kobietą, z którą chciałbyś zamieszkać i się zestarzeć, emocje wzięły w górę. Gdzieś w głębi, głos, mówił mi, że jesteś moim synem i związek z tobą jest niewybaczalnym grzechem ale jakże przekonywująca była moja matka, która zabierając mi rozsądek i moją duszę, wdzierała się swoją i pożądała ciebie tak mocno, iż oddałam się jej i tobie całkowicie. – zamilkłam na moment by sprawdzić czy chce coś powiedzieć ale on zdawał się być teraz w zupełnie innym świecie, tak jakby opuściła go rzeczywistość, jakby przez chwilę zobaczył coś nowego i bardziej interesującego.  – W chwili gdy zdałam sobie sprawę, że jestem w ciąży… powróciły wyrzuty sumienia i wrogość do dziecka. Tak, na początku nienawidziłam Jacoba, czułam obrzydzenie do dziecka spłodzonego przez demona Rose. Tyle, że to nie on był temu winien. Od pojawienia się tej myśli do każdej mijającej teraz sekundy nienawidzę siebie i mojej matki. Sam widzisz, że znów zaczyna nas nękać. Rozmawiałam z Jacobem, on wie co robić, rozumie to co się dzieje. Johann, jedynym wyjściem z tej męczarni jest spalenie domu i nasza śmierć. Musimy zginąć, rozumiesz? Ona nami zawładnęła, bawi się nami jak marionetkami, przyjmuje postać każdego przedmiotu w tej posiadłości, zamieszkuje nasze dusze. By zniszczyć ją raz na zawsze, musimy się tego pozbyć. Gdy my odejdziemy, ona odejdzie razem z nami. Dodatkowo, musimy umrzeć razem, nikt z nas nie ma prawa kontynuować swojego życia bo ona tu zostanie. To taka klątwa…
                  - Zamilcz. – przerwał ostro, waląc pięścią w stół. Przestraszona zwróciłam oczy w jego kierunku.
Stał, patrzył na mnie z góry i wyrażał pogardę do każdej części mojej istoty.
                    - Jutro dzwonię po lekarza. Jesteś psychicznie chora a nasz syn…., Jacob musi wychowywać się przy zdrowej matce. Choć nie wiem, czy nie lepiej byłoby go od ciebie usunąć. Jesteś zagrożeniem dla nas wszystkich. To ty jesteś potworem, nie twoja matka. A jeśli i nawet ona to już dawno powinna cię zabić. Nienawidzę cię. Już nigdy nie spojrzę ci w oczy… nie po tym jak tyle lat mnie okłamywałaś. Miałaś świadomość wtedy…. Tamtej nocy. Mogłaś powiedzieć : nie. Nie wierzę, że nie miałaś wyjścia. Kłamiesz…. Wykorzystałaś mnie a teraz działasz na współczucie, tłumaczysz się duchem… Sama siebie słyszysz? Wiesz… trudno mi będzie patrzeć na siebie w lustro ale tobie… nie wiem czy przebaczysz sobie po śmierci. 

          Wyszedł z pokoju i zostawił mnie z demonem Rose, siedzącym na fotelu naprzeciw. Przez moment tylko się śmiała a potem wstała i rozpłynęła się w powietrzu.
            







1 komentarz:

  1. Wspaniałe, nie mogę się doczekać następnych wpisów.
    Twój najwierniejszy fan. :)

    OdpowiedzUsuń