PROLOG
Otworzył oczy. Odrzucił
od siebie pościel i nerwowo wstał z łóżka. Zdjął podkoszulkę i z impetem rzucił
nią w kąt pokoju. Starał się złapać głębszy oddech, ale płuca zdawały się nie
uspokajać. Ukradkiem spojrzał na ekran telefonu. Była 3:20.
To nie pierwszy raz,
kiedy budził się w środku nocy, cały oblany potem. Dostawał ataku paniki ale za
nic nie potrafił przypomnieć sobie co mu się śniło. Kiedy wysilał swój mózg,
jego głowę od razu przeszywał pulsujący ból. Chodził prawie w miejscu, trzymając
się mocno za skronie. Miał wrażenie jakby miały rozsadzić go od środka. Palcami
więc próbował wpychać je do wewnątrz. Nie czuł jednak niepokoju. Ów sen nie
mógł zatem należeć do nocnego koszmaru – powodował u niego jedynie złość,
agresję, z którą nie potrafił sobie poradzić. W ciągu dnia, zdarzało mu się
odpływać. Tracił wtedy świadomość – ludzie mówili do niego, a on nie słyszał,
sam przerywał czynności, które wykonywał i budził się dopiero po kilku
minutach. Tylko i wyłącznie w takich sytuacjach jego serce biło szybciej, a w
żołądku czuł nieznanej przyczyny skurcz. To był jedyny moment, w którym się
bał.
Nie czekał aż ten stan
minie. Równie wytrącony z równowagi wyszedł ze swojego pokoju, który nie
pomieściłby zbyt wielu osób, a sama jego aranżacja przypominała ciemną, ciasną
i duszną klitkę. Nie kontrolując swoich czynów, otworzył drzwi od łazienki,
odkręcił wodę i wrzucił pod prysznic swoje ciało. Krzyknął, kiedy jego brzuch
zetknął się z mroźnym strumieniem. Nie przerywał jednak tego jakże,
oczyszczającego rytuału. Skierował słuchawkę na twarz i ramiona, a woda sięgała
go coraz to niżej, aż do stóp. Oparłszy czoło o ścianę, poddany lodowatej
kąpieli, zaczął się śmiać. Wybuchnął niepohamowanie, nieco zwierzęco, waląc w
stałym rytmie pięścią o kafelki. W jego głowie toczyła się zacięta walka.
Pulsujący ból nieco zelżał, ustępując miejsca wątpliwościom. Czy jest
bezpieczny? Pytanie to nurtowało go przez kolejne minuty. Miał wrażenie, jakby
już słyszał jak pukają do jego drzwi. Otwiera je, widzi grupę ludzi wśród,
których stoi ona. Patrzy na niego, widząc nie tego samego mężczyznę. Zaczynają
płakać. Ona z niedowierzania, on z niepamięci. Nie wie co się dzieje. Dostrzega
jak wchodzą do jego mieszkania (a może nie jego?), obezwładniają go, mówią, że
już więcej tego nie zrobi (czyżby?), każą wstać. Opuszczając pomieszczenie mija
się z nią wzrokiem. I właśnie teraz, nie jest pewien. Czy owa sytuacja jest
tylko w jego wyobraźni, czy może…już miała miejsce?
Zatrzymuje strumień
zimnej wody, zdejmuje mokre bokserki, wyciera się dokładnie ręcznikiem, ubiera
czyste ubranie i wychodzi z domu. Orzeźwia go podmuch letniego powietrza. Na
ulicy panuje całkowity spokój, totalne przeciwieństwo tego co kryje się w jego
umyśle. Nie widzi żadnego człowieka, przez drogę nie przejeżdża ani jedno auto.
Świat jakby się zatrzymał, mimo zapalonych latarni, żyjącej natury i bawiącego
się zakątka parę dzielnic dalej, a on? On po prostu idzie. Musi coś sprawdzić,
coś dokończyć.
ROZDZIAŁ 1
Mówi się, że czas jest
dla człowieka - istoty wolnej, świadomej- nieograniczony. Ponoć nic nie stoi nam na
przeszkodzie by czegoś dokonać, czegoś doświadczyć – dostaliśmy, tu na ziemi,
szansę, mnóstwo okazji, które powinny napędzać nasze życie. I tak jak zawsze,
nauka, praca, zbieranie doświadczeń – wszystko to zapełniało swobodę ludzką,
tak nigdy nikt nie odpowiedział na najważniejsze pytania. Jak więc można tu
mówić o owej nieskończoności, nieograniczoności czasu? Ciągle jest go za mało…
Ciągle go brakuje i co najgorsze – nie dostajemy go wtedy, kiedy okazuje się
być najbardziej potrzebny.
Obudzona w nocy przez
dzwoniący telefon, leżała pogrążona właśnie w takich myślach. Informacja o śmierci kogoś bliskiego nigdy
nie jest przyjemna, jednakże teraz, kiedy się jej spodziewała, niemal zakładała
się sama ze sobą kiedy nastąpi, bolała jeszcze bardziej. Nie każdy dostaje
szansę by pożegnać się z umierającym. Była jedną ze szczęśliwców, którzy są
poinformowani o szacowanej dacie śmierci. Nie wykorzystała tego. Ma wymagającą
pracę – to fakt. Wraca do domu prawie o północy i wychodzi o świcie, po to by
zapomnieć o problemach i nie przeżywać takich nocy jak ta. Człowiek głęboko nieszczęśliwy
wcale nie pogłębia swojej depresji. On od niej ucieka, nieważne jakie pozory
mógłby stawiać. Jest tego doskonałym przykładem. Kochała ją, kochała swoją
babcię, która przez fragmentaryczne okresy swojego życia zapewniała jej
bezwarunkową przyjaźń i miłość. Wieść o jej nieuleczalnej chorobie, całkowicie
ją pogrążyła. Unikała spotkań i wizyt w szpitalu, tłumacząc się, że praca ją
nagli, tym samym obiecując, iż zjawi się jak najszybciej będzie mogła. Dziś – w
tą piekielnie ponurą i cichą noc – nie umie wyspowiadać się sama przed sobą.
Czuje, że to od czego uciekała, dopadło ją. Chwyta za szyję i przydusza do
poduszki. Jej serce obciążają łzy babci, zadającej sobie pytanie: dlaczego jej
jedyna wnuczka o niej zapomniała?
Zmarła podczas snu.
Podobno jej serce po prostu przestało bić ( jeśli można nazwać to zjawisko
czymś ,,po prostu”). Poinformował ją o tym jej ojciec, pytając czy przyjdzie na
pogrzeb. Tym razem się nie zastanawiała, odpowiedziała twierdząco. To takie
smutne, że najwięcej uczymy się o sobie, dopiero wtedy, kiedy komuś z naszego
otoczenia się coś stanie. Samokształcenie jako pozytyw kłóci się zatem z cierpieniem, przez które
ktoś musi przebrnąć. Coś za coś. Życie za życie.
Wstaje otumaniona myślami
po to by poobserwować świat widziany z jej balkonu. Odsłania lekko firankę.
Mimo środka nocy, ulica wciąż żyje. Co kilkanaście sekund przejeżdża samochód,
w paru barach toczą się towarzyskie spotkania, zakończone błądzeniem po
chodniku i śpiewaniem starych przebojów. Widzi kolorowe reklamy sklepowe, neony
zapraszające do klubów na imprezy, biegaczy, samotników ze swoimi zwierzakami.
Uzmysławia sobie, że nawet w nocy nie można posłuchać ciszy. Tak bardzo jej
teraz potrzebuje…
Wiedząc, iż zaśnięcie
jest niemożliwe, otwiera laptopa i szuka folderu ze zdjęciami. Powinna mieć tam
parę fotografii, na których jest z babcią. Brakuje jej widoku tej mimo
podeszłego wieku, pełnej energii i optymizmu kobiety. Zawsze wiedziała co
robić, zawsze wiedziała jak zaopiekować się Millie. Pomyślała, że była jedną z
nielicznych starszych osób, które nie narzekały na młodzież. Ona pamiętała jak
to było, kiedy miało się dwadzieścia lat. Co się naprawdę liczyło i dla czego
można było wszystko zaryzykować. Co więcej, rozumiała Millie, kiedy ta
tłumaczyła się brakiem czasu. Usprawiedliwiała ją. Nie do końca wyjaśnioną i
dość przykrą sprawą było to, czy robiła to z miłości do wnuczki czy niewiedzą,
że cwana Millie po prostu od niej ucieka. To tajemnica, z którą będzie musiała
żyć. Bolesna kwestia.
Na jednej z fotografii, która
została zrobiona, jeśli dobrze pamięta na 18. urodzinach Millie, siedziała
przytulona do babci z szerokim uśmiechem. Obie miały wzniesione, wolne ręce do
góry z zaciśniętą pięścią. To był znak, ich gest, że zawsze dodadzą sobie sił
by walczyć z przeciwnościami losu. Przyglądając się Lucie, bo tak miała na imię
jej babcia, uświadomiła sobie, że złamała ich przyrzeczenie. To przeze mnie
umarła – przez to, że nie byłam z nią w tych dniach… Może…
Kolejne zdjęcie było robione na wspólnych, rodzinnych
wakacjach w polskich górach. Siedziała na ławeczce razem z mamą i Lucie, a za
nimi roztaczało się piękne górskie
pasmo. Były już kilka lat starsze – to właśnie wtedy jej babcia zaczęła gorzej
się czuć. Musiała lecz przyznać, że oprócz widocznie fizycznych oznak
nadchodzącej choroby – zmniejszonej wagi, większej ilości zmarszczek – Lucie
nie wyglądała na nieszczęśliwą. Fakt, iż spędza czas z tymi, którzy są dla niej
najbliżsi, odsuwało myśli o złym samopoczuciu.
Inne, na którym mogła dojrzeć babcię było to podczas
spaceru w parku. Ich ostatnie, oficjalne spotkanie. Chodząc wzdłuż leśnych
ścieżek rozmawiały, jak to miały w zwyczaju o historii rodziny. Millie
wiedziała dzięki Lucie, jak pracowała, kiedy wyszła za mąż. Opowiedziała jej
również jak poznali się rodzice Millie. Niesamowite było to, iż mogła zapytać o
cokolwiek, a ta zawsze wiedziała co odpowiedzieć. Nie było między nimi
tajemnic. Były dla siebie najbliższe, dlatego wiadomość o chorobie babci,
pokomplikowała sprawę. Nie chciała tego usłyszeć. Nie wtedy… gdy wszystko było
takie proste. Przypomniała sobie, że tamtego dnia, to jej babcia zaproponowała
spotkanie, tłumacząc, że musi jej o czymś powiedzieć. Millie zdobyła wtedy
pracę, wyprowadziła się z domu rodziców i miała zacząć samodzielne życie, w
którym wreszcie robiłaby to co chciała. Żadnych zobowiązań, zakazów ze strony
rodziców. Wolność – tak to nazwała. To miał być czas wolności. Czar radosnej
wizji ucieczki rozwiał się bardzo szybko. Dokładnie po słowach ,,Lekarz obiecał
mi trzy miesiące życia”. Okazało się, że wykryto u niej zapalenie opon
mózgowych. Objawy w początkowym stadium nie niepokoiły ani Lucie ani rodziny,
ponieważ wszyscy zdawali sobie sprawę z wieku babci. Zwykłe przeziębienie, wyjdziesz z tego – te słowa były powtarzane
przez tygodnie. Jak się okazało, nikt nawet się nie zainteresował, dlaczego owe
tygodnie się przedłużały. ,,Czy to jest pewne?” spytała. Lucie spojrzała na nią
starą już i zmęczoną twarzą, po czym lekko się uśmiechnęła. Millie nigdy nie
widziała tak przerażającego uśmiechu. Zazwyczaj, ludzie uśmiechają się by
pokazać swoje zadowolenie. Ten, mówił: Życie toczy się dalej. A ona nie
wyobrażała sobie życia bez babci. Nie po tym ile razem spędziły.
Energicznie zamknęła klapę laptopa i powróciła na
łóżko. Zwinęła się w kłębek, objęła kolana rękoma. Zamknęła oczy i czekała.
Czekała na kolejny dzień
Rick ostatnio codziennie budził się z
tym uczuciem. Zanim otwierał oczy, uważnie wysłuchiwał, czy jego ojciec jeszcze
śpi. Nie chciał sprawić mu przykrości swoim zachowaniem. Nigdy. Przecież jego
tata cierpi.
Uważnie,
ruch za ruchem, odgarnął z siebie wełnianą kołdrę, podszedł do drzwi, lekko je
uchylił i słuchał. Wydawało się, że obudził się pierwszy. Wycofał się lekkimi
krokami, nałożył podkoszulkę na goły, młody tors i ostrożnie wyszedł ze swojej
pracowni.
W
kuchni nie było nikogo, postanowił więc, że zrobi sobie wczesne śniadanie i
herbatę, po czym zamknie się u siebie i będzie tworzył. Wydawało mu się to
odpowiednie. Nawet bardzo, w szczególności, że uda mu się zadowolić ojca. Po
śmierci Clare, starszej siostry Ricka, popadł w depresję. Mama już dawno
odeszła… Zostawiła ich. Rick nie wie dlaczego, ale tata uważa od tamtej pory
każdą kobietę za kreaturę. Oprócz Clare… to był jego diament. Czasem nawet nie
czuł się jak jego syn. Miał wrażenie, jakby o nim zapomniał – szczególnie,
jeśli ciągle ukrywa się w swoim pokoju. Chce stworzyć coś dla taty, co pozwoli
mu nieco uwolnić się od tęsknoty za Clare. Nie będzie to łatwe, ale wiedział,
że spodoba mu się, a wtedy znowu sobie o nim przypomni. Będzie jego synem.
Przygotował
szybkie kanapki i razem z kubkiem wolno kierował się do siebie. Przechodząc
obok uchylonych drzwi, usłyszał szloch. Płakał…
Muszę
się pospieszyć – pomyślał Rick.