Na następny dzień przybył oczekiwany lekarz.
Diagnoza? ,, Pańska żona jest całkowicie
zdrowa, nie wykryłem żadnych objawów choroby psychicznej czy zaburzeń
umysłowych. Nie ma się o co martwić".
1875 r.
Po
tych wszystkich latach życia w małym ale przerażającym, ciężkim świecie,
świecie grzechu, który był mi przeznaczony, nadeszła chwila na pożegnanie. I
choć zawsze wydaje nam się, że ten ostatni raz jest najbardziej bolesny i
najgorszy, nie mówimy prawdy. Pożegnania są trudne – nigdy nie wie się, czy tak
naprawdę są one pożegnaniami, czy po nich nadejdzie kolejne spotkanie – nie
zaprzeczę, że zawsze rozdzierają człowieka od środka. Ale czy nie przynoszą one
ulgi? Czy nie dają nam szansy na poznanie czegoś nowego a może i lepszego? Czy
nie otwierają przed nami kolejnych dróg? Dlaczego cierpimy podczas pożegnań?
Jest to kwestia przyzwyczajenia czy może strachu przed końcem? A jeśli i
strachem, i jeśli przed końcem, to dlaczego właśnie on się pojawia? Czy koniec
nie jest początkiem? Czy początek nie jest końcem?
Siedząc na plaży i obserwując zachód słońca wspominałam wszystkie dobre
chwile, które pojawiły się podczas mojego życia. Starałam przypomnieć sobie
moją twarz, widziałam oblicza moich synów, pierwszego ukochanego. Zdałam sobie
sprawę, że to myśli i wspomnienia są najtrwalszymi pamiątkami. To w nich
odnajdziemy subiektywną prawdę, ukojenie
i co najważniejsze… to one sprawiają, że wszystko co nas spotkało wraca do nas
w każdej chwili, w której o nich pomyślimy. Czy właśnie nie takie rzeczy
powinny nas chronić od lęków? W momencie gdy się czegoś boimy, przecież
wystarczy pomyśleć o czymś co nas uspokaja.
Też
tego nie stosuję. Ale tak powinno być. Niestety nasz wszechświat nie jest taki
jaki być powinien.
Johann wyprowadził się z domu dwadzieścia lat temu… Jacob …. Jacob
zaginął. Podobno mieszka w Stanach Zjednoczonych, ma żonę i dzieci. Podobno
ułożył sobie życie na nowo i jest szczęśliwy. Inne plotki mówią, że nie żyje –
nagle zachorował na raka. Ja wierzę w co innego. I sprawczynią jest moja matka.
Została ze mną, lecz już mnie nie nawiedza. Nie mam problemów z opętaniem. Od
trzydziestu lat czuję się pusta, opuszczona… nie, ja nic nie czuję. Tak jakby
ktoś wyssał z was ostatnie pierwiastki życia. Gdy na coś patrzę – tak jakbym
tak naprawdę niczego nie widziała. Gdy czegoś słucham – tak jakbym była
ogłuszona. Gdy coś dotykam – tak jakby niczego tam nie było. Nie umiem czuć.
Nie posiadam serca. Nie posiadam duszy.
Dzisiaj chcę pożegnać się z moim wszechświatem.
Chociaż wiem, że moja matka nadal tu będzie, bo część jej istoty siedzi w duszy
moich synów, to chcę umrzeć. Nic już nie zmieni przeszłości ani przyszłości.
Jedynym wyjściem jest usunięcie się z planu. Po prostu… wystarczy sekunda.
Sekunda na ucieczkę, całe lata na męczarnie.
Pomyślałam sobie, że dobrym miejscem na śmierć
będzie ocean. Zabierze mnie w ostatnią podróż, ukoi ciepłą od słońca wodą,
obmyje z grzechu. Ubrana w swoją białą koszulę nocną weszłam po usta do wody i
odwróciłam się przodem do domu. Piękna, wbrew pozorom nawet rodzinna posiadłość
emanowała ciemną i odstraszającą energią. Czułam ulgę. Byłam szczęśliwa, że nie
muszę już żyć i nosić w sobie zło. Wierzyłam, że Bóg mi przebaczy – oczyści
moją duszę i pozwoli osiąść w spokoju.
Odpłynęłam lekko do tyłu tak, by i mój nos był zanurzony. Swoimi już starymi
oczami popatrzyłam na okna pokoju Jacoba. Tęskniłam za swoim synem, ale jeśli
wierząc w plotki, prawdopodobnie spotkam go w niebie… lub w piekle. I już miałam je zamknąć gdy ujrzałam w oknie
postać starej kobiety, uśmiechającej się do mnie i wymawiającej słowa, które poznałam po
kształcie formowanych ust: Do zobaczenia.
Już niedługo, mamo. Już niedługo. – pomyślałam.
Śmierć nie jest końcem. To początek nowego poznania.
Mnie czeka kara. – stwierdziłam.
Ostatnie chwile
Zawsze odrzucałem wiarę w
duchy, Boga czy ogólnie świat nadprzyrodzony. Wydawało się to dla mnie czymś
abstrakcyjnym, fantastycznym – urojeniem psychicznym. Było tak, ponieważ moja
dusza została roztrzaskania po śmierci żony i córki. Sądziłem, że jeśli
istniałby Bóg to chroniłby on wszystkich ludzi i nie pozwalał im cierpieć. Ale
czy miałoby to sens? Czy życie w takim
świecie, świecie w którym wszystko przynosiłoby szczęście byłoby łatwiejsze?
Czy to co przychodzi nam z lekkością nie jest czymś mało wartościowym? Czyż
zawsze nie potrzebujemy czegoś to większego i trudniejszego?
Współczułem Annie, to
oczywiste. Popełniła samobójstwo a w ostatniej sekundzie życia zobaczyła
swojego największego wroga, jakim była jej matka. Ta obiecała jej spotkanie po
śmierci… Czy istnieje coś gorszego niż świadomość, że nawet po przekroczeniu bram zaświatów czeka na nas
niepokój i męka? Chciałem dowiedzieć się
co tak naprawdę stało się z Johannem i Jacobem. Kiedy umarli i w jakich
okolicznościach? Oczywiście…. Chciałem też poznać rozwiązanie. Co muszę zrobić
by raz na zawsze pozbyć się demona matki Rose.
Teraz,
gdy poznałem większą część historii, pozostały mi do przeczytania ostatnie
rozdziały z książki Jacoba. Zanim jednak po nią sięgnąłem, poczułem potrzebę
wyprostowania nóg. W chwili gdy uniosłem się z fotela usłyszałem swoje imię.
Wołał mnie, tym razem głos chłopca.
Dobiegał
najprawdopodobniej z korytarza. Chwyciłem lampę i ostrożnie wyszedłem z salonu.
Nie bałem się, że zobaczę ducha – w końcu w ostatnich tygodniach widuję je
codziennie. Bardziej przerażał mnie
fakt, że mogę go spłoszyć… i nie dowiedzieć się w jakim celu mnie woła.
Gdy
wyjrzałem na korytarz i skierowałem światło na ziemię, najpierw zobaczyłem
stopy w brązowych butach. Niewątpliwie były one małego rozmiaru, należały do
chłopca. Uniosłem lampę wyżej i poznałem prawdziwe, młode oblicze Jacoba
Scheppelina. Przedstawił mi się, elegancko wyciągając dłoń. Podałem mu ją,
lekko skłaniając. Jacob dygnął w dość dziecinny i śmieszny sposób i kazał mi
iść za sobą. Zaczął podążać wprost na ścianę, gdzie powinny stać drzwi
wejściowe. Z łatwością ją przekroczył. I o dziwo… gdy próbowałem zrobić to
samo, udało mi się. Przez moment poczułem się jak duch…
A
co jeśli już nim byłem?
Znaleźliśmy
się na zewnątrz, z widokiem na dróżki i zalesiony ogród. Chłopiec, ubrany w
białą koszulę wciągniętą w brązowe spodenki sięgające mu do kolan, prowadził
mnie do owego ogrodu, miejsca, które odwiedziłem bardzo chętnie pierwszego dnia
pobytu na wyspie. Nigdy więcej tam nie wróciłem, przynajmniej nie
przywiązywałem większej wagi do tegoż miejsca. Jacob nie odzywał się, po prostu
szedł przed siebie, otworzył bramę i wprowadził mnie do wnętrza tego magicznego
miejsca. Zatrzymał się przy posągu z wygrawerowanymi inicjałami jego rodziców.
- Zrobił to mój ojciec…
Wtedy kiedy powrócił do domu. – powiedział pociągając palcem po wyżłobionych
literkach.
Popatrzyłem
na niego i ostrożnie zapytałem:
- Jacobie? – zwrócił swoją
uwagę na mnie – opowiesz mi tą historię do końca? Pozwolisz mi ją w pełni
zrozumieć?
Nie
odpowiedział. Prowadził dalej.
Droga
wiodła przez gęstwinę drzew i krzewów. Musiałem cały czas odgarniać gałęzie, by
nie zgubić Jacoba. Zdawało mi się, że kazał mi za sobą iść. Nadal chciał mi coś
pokazać, a może i opowiedzieć. Gdy
przekroczyliśmy ostatnią barierę bujnej roślinności zobaczyłem drewniany hamak,
otoczony mnogą ilością krzaków róż. Było tam niewątpliwie romantycznie i
cudownie. Mówię było, bo teraz, po upływie tylu lat ten fragment ogrodu stał
się mroczny, zaniedbany i samotny. Jacob usiadł, a zaraz po nim ja. Był takim
wrażliwym lecz jednocześnie odważnym chłopcem. W jego oczach malował się ból i
niepokój, lecz w grymasie twarzy dostrzec było można ten bunt i walkę. Nie
musiałem przypominać mu o swojej prośbie, bo on sam zaczął opowiadać.
- Po przeczytaniu
pamiętnika mojej mamy doszedłem do wniosku, że ten cały plan nie ma sensu.
Straciłem wiarę w to o czym opowiadał mi matka… Znienawidziłem ją. Okłamywała
mnie i mojego ojca przez całe życie. Skąd mogliśmy wiedzieć, że jest o zdrowych
zmysłach? Skoro tyle przeszła to równie dobrze mogła stracić resztki
racjonalizmu. Dlatego… postanowiłem dokończyć książkę ale z fałszywym
zakończeniem. Napisałem w niej, że cała rodzina popełniła samobójstwo tydzień
po tym, jak Johann dowiedział się całej prawdy. Anna wraz z synem podpaliła dom
a mój ojciec próbował nas ocalić lecz bezskutecznie gdyż ogień szybko ogarnął
całą posiadłość. Nie wydałem tej książki. Zatrzymałem ją dla siebie. Leży nadal
na moim biurku, jak zapewne zauważyłeś. Do tej części historii wszystko jest
zmyślone. Palący się dom zauważyli ludzie z rynku, którzy od razu pobiegli po
pomoc i wspólnymi siłami go ugasili. Dwóch mężczyzn odnalazło ciała rodziny…
Zanim opowiem ci co było dalej, musisz wysłuchać prawdziwej wersji.
Johann
wyprowadził się z domu na następny dzień , po wizycie lekarza. Kompletnie
zwariował, nie wiedział komu wierzyć. Chciał odizolować się na jakiś czas by
wszystko sobie poukładać i być może po pewnym czasie powrócić do rodziny. Ja
natomiast wyjechałem do Stanów Zjednoczonych. Stchórzyłem, poza tym kierowała
mną nienawiść. Byłem bardzo zdenerwowany na matkę, czułem obrzydzenie do całej
rodziny i pomyślałem, że może spokój odnajdę gdzieś daleko stąd. I faktycznie,
na jakiś czas żyło mi się tam nawet dobrze. Potem powróciły koszmary, wizje,
wspomnienia i nadal ciążył we mnie fakt, że jestem dzieckiem kazirodczego
związku. Matka została w domu i przeżywała prawdziwe katorgi. Demon nie dawał
jej spokoju aż wreszcie całkowicie pozbawił zdrowia, szczęścia czy
jakiegokolwiek uczucia. Odebrał jej duszę, to na czym od początku mu zależało.
Popełniła samobójstwo w 1875 roku. Ten ostatni rozdział zapisałem na podstawie pożegnalnego listu, który zostawiła.
Nagle
i mną zawładnęło uczucie, że coś się posypało… miałem wrażenie, że stało się
coś potwornego i muszę wrócić do domu. Dokładnie tego samego dnia kiedy to moja
matka popełniła samobójstwo, może zaledwie godzinę później stałem przy brzegu
oceanu patrząc jak ciało mojej matki odpłynęło daleko stąd. Gdy ujrzałem jej
buty, wiedziałem jaką decyzję podjęła. I właśnie w tamtym momencie… poczułem
zapach zgniłego mięsa i zobaczyłem rój much. Byłem przekonany, że owe te
wrażenia są produkowane przez dotychczas jedynego znanego mi demona. Myliłem
się. Gdy odwróciłem się przodem do tego zjawiska, zobaczyłem twarz matki.
Wykrzywiona była w takim strasznym uśmiechu… nie potrafisz go sobie nawet
wyobrazić. Pierwsza moja myśl brzmiała, że powinienem z nią porozmawiać,
przeprosić za to, że wyjechałem ale… gdy zobaczyłem jej oczy, jej wstrętne
ciało, uśmiech – nie była sobą. Dlatego próbowałem uciekać. Ale… nie da się
uciec przed duchem. I przed strachem. Była tak silna, mówię o Annie. Chwyciła
mnie za gardło i zaczęła dusić, potem gdy widziała że powoli tracę przytomność,
puściła i zaczęła ciągnąć za nogi. Nie pamiętam co stało się później. Obudziłem
się w kompletnych ciemnościach. Zacząłem badać to co było w najbliższym
otoczeniu i doszedłem do wniosku, że muszę znajdować się w piwnicy. Rozpoznałem
nasz domowy kufer i szafę. Próbowałem się wydostać ale w miejscu gdzie powinny
stać drzwi, stał mur. Nie miałem pojęcia jak to zrobiła, nie wiedziałem czy to
jakaś aluzja czy rzeczywistość. Zacząłem tracić rozum, płakałem, wołałem jej
imię, błagałem o wolność. W kółku powtarzała mi słowa: Za późno na przeprosiny.
Opuściłeś mnie. Opuściłeś mnie. I tak ciągle. Nie mogłem zatkać uszu bo nawet
wtedy słyszałem to okrutne stwierdzenie. Wdarła się nie tylko w serce i uczucia
ale i rozum. Po dwóch dniach, bez picia i jedzenia zacząłem tracić wszelkie
siły. Ale nie chciałem tak umierać. Nie chciałem się męczyć. Dlatego
postanowiłem, że napiszę list. List do mojego ojca. Pomyślałem, że jeśli ja
poczułem intuicję by zjawić się w tym piekielnym domu zaledwie godzinę po
śmierci matki, to może i ojciec niebawem się tu zjawi a drzwi z powrotem będą
drzwiami.
- A więc to ten list, w którym
przepraszałeś ojca i błagałeś o pomoc. Znalazłem go całkiem niedawno razem z
kluczem… - przerwałem lecz Jacob nie
zwracał na mnie uwagi.
- Tak jak mówiłem… nie
myślałem logicznie. Nic nie miało dla mnie znaczenia. Ojciec się nie pojawił a
ja chciałem być wolny. Znalazłem sznur i krzesło. Przywiązałem go do drewnianej
belki na suficie i zrobiłem pętle na szyi. Popełniłem samobójstwo w ten sam
dzień co moja matka.
Jakiś
czas później, prawdopodobnie tydzień, Johann powrócił do domu mając nadzieję,
że życie jego rodziny znów jakoś się ułoży. Niestety… w domu nie zastał nikogo
a gdy wszedł do kuchni ujrzał list Anny. Znalazł buty na brzegu a schodząc do
piwnicy ujrzał mnie i moje pożegnanie. Patrzyłem
na niego jako duch… Stałem u jego boku i tak bardzo chciałem mu pomóc, wskazać
to co powinien był już dawno zrobić. Lecz on… on utopił się w wannie. Odkręcił
wodę, zanurzył się w niej i pozbawił życia. Jeszcze nigdy nie widziałem jak
wygląda ta cała ceremonia, gdy ktoś umiera i przechodzi na ten inny świat. To
wcale nie jest takie nadzwyczajne. Kiedy dusza uchodzi z ciebie w chwili
śmierci, po prostu stwarza coś w rodzaju odbicia lustrzanego. Wyglądasz tak
samo ale nie reagujesz na zmysły, nie możesz dotknąć, poczuć, zobaczyć tego
wszystkiego co teraz. Gdy stanęliśmy obok siebie i spojrzeliśmy w oczy coś się
zmieniło. Jakaś niewidzialna moc zaczęła przejmować nad nami kontrolę. Widzieliśmy
czarną mgłę, która owijała się wokół nas i wpajała w naszą przestrzeń.
Słyszałem głos mamy… Mówiła do mnie łagodnie, zachęcała do rozmowy, wołała
mnie. Johann próbował nad tym zapanować ale demon był silniejszy. Otóż… Duch
matki Anny obiecał jej, że wróci po nią po śmierci. W momencie gdy Anna uległa
jej wołaniom i dopuściła się do stosunku ze swoim synem, pozwoliła na
wstąpienie demona do jej duszy. Gdy urodziła mnie, kolejna część tej złej mocy
przeszła na mnie i rzecz jasna na Johanna. Wszyscy nosiliśmy w sobie demona a
nasze prawdziwe dusze zostały zaatakowane. Całe życie należeliśmy do Szatana. I
nie było innego wyjścia jak tylko ulec mu po zjawieniu się w zaświatach… a
raczej w tej chwilowej przystani. Demon kazał nam złowić ciała dwóch mężczyzn.
Jednym z nich był Carlos Peleponer, drugi Friderico Schuller, którego znasz pod
moim imieniem i nazwiskiem. Chciał by ci dwoje odbudowało dom i dało mu nasycić
się kolejną duszą. Chciał kogoś, kto łatwo ulega niewierze, ktoś kto nie wierzy
w Boga i nie będzie mu się opierał. Obserwowała cię w momencie śmierci twojej
córki i żony. Wyłowiła cię spośród całej ludzkości. Wiesz dlaczego? Właśnie
przez słowa, które wtedy pomyślałeś…
- Boga nie ma, jest tylko
Diabeł. – zacytowałem.
- Tak. Dokładnie to.
- Nadal nie rozumiem… Jeśli ty
jesteś duchem Jacoba Scheppelina to kim jest ten Friderico?
- Każdy człowiek po śmierci
zachowuje dobrą i złą część swojej duszy. Tą złą posiadł demon i umieścił w
starszym człowieku, Schullerze. Ja – uwięziony w ciele dziecka, nie stanowię
zagrożenia.
Zapadła chwila milczenia.
- Co stało się z ciałami? –
spytałem.
- Carlos i Friderico, zakopali
ciało Johanna i buty Anny wraz ze stosem róż w ogrodzie. Moje zaś… pochowali w
trumnie, która stoi za drzwiami…
- To do nich jest ten klucz?
Potwierdził.
- Co mogę zrobić? Jak wam pomóc?
Jak pozbyć się demona?
Uśmiechnął się najsmutniej na świecie.
- Nie ma żadnego wyjścia.
Ciało mojej matki nigdy nie zostało odnalezione, przez co nie można go spalić.
Nie umarliśmy razem, rozdzieliliśmy się, nie spaliliśmy domu. Wszystko teraz
skażone jest szatanem. Nawet ty. – popatrzył na mnie swoimi wielkimi oczami. Na
moment zamilkł. – Zdajesz sobie sprawę, że jedyną możliwą ucieczką stąd jest
śmierć? A i po niej dopadnie cię to co nas?
Zastanowiłem
się nad jego słowami.
- Czy dusza zawsze odnajdzie
swoje ciało? To, które porzuciła?
- Odnajdzie lecz ponowne wstąpienie
nie jest możliwe…
Pokręciłem
głową, dając do zrozumienia, że nie o tym myślę.
- Jacobie… a czy jeśli dobry
duch Anny zjawił by się i zgodził na odnalezienie swojego ciała… to czy wtedy …
wtedy po spaleniu domu wraz z nimi, odzyskałoby spokój?
Zawiał
mocny wiatr a z nieba spadły grube krople deszczu.
- Oliverze, dusza jest
nieśmiertelna. Poprzez pozbycie się samych ciał, już pozbawionych życia nie
osiągniesz niczego. Pogódź się z tym, że teraz czeka na ciebie wieczne umieranie.
Zacząłeś umierać w chwili gdy przekroczyłeś próg tego domu.
I miał rację. Czułem to w sobie. Moje
ciało zaczęło się starzeć a umysł tracił zmysły. Życie niby toczyło się dalej,
tyle, że beze mnie. Zostałem wyrzucony z kręgu losu. Śmierć zbliżała się do
mnie bardzo powoli ale jednocześnie dawała znaki, że ciągle o mnie pamięta. Nie
ma nic gorszego od wiedzy, że się umiera. I nie ma nic gorszego od tego, że ową
śmierć zesłałeś na siebie sam.
Na
zawsze zapamiętam jego bolesną, młodą twarz, twarz chłopca, którego życie
potoczyło się wbrew jego wizji i marzeniom. Chłopca, który nie znalazł spokoju
ani na ziemi, ani w niebie. Pozwolił mi wrócić do Londynu, lecz ostrzegł mnie,
że to niewiele zmieni bo to co najgorsze ukryło się już w zagłębiach mojej
duszy. Byłem mu jednak wdzięczny, bo pozwolił mi uwierzyć w to, że może moja córka
i żona są teraz takimi bytami jak on, tyle, że ze szczęśliwszymi wspomnieniami.
- Oliverze, pamiętaj, że nie
chciałem by ciebie to spotkało. Próbowałem dawać ci znaki, póki jeszcze nie
było za późno. Niestety w momencie gdy zacząłeś czytać książkę, historia
zajmowała twój umysł a wkrótce i duszę – zacząłeś w nią wierzyć, a więc
przyjąłeś wszelkie kryjące się w niej zło. Przepraszam.
Popatrzyłem
na niego w całości, uwzględniając ciało
młodzieńca, maleńkiego chłopca o dużych, szczerych oczach, w których widać było
łzy. Był nieszczęśliwy a gorszym faktem było to, że już na zawsze takim
pozostanie.
- Jacobie, mną się nie
przejmuj. Wkrótce znów się spotkamy.
Uśmiechnął
się lekko i popatrzył w niebo. Wyciągnął chude ręce w jego kierunku i zaczął
znikać. Ciało przyjmowało kolory otoczenia aż w końcu całkowicie je pochłonęło.
Zostałem sam, poza domem, z możliwością powrotu.
Przekroczyłem
próg tamtego domu tylko jeszcze jeden raz. Musiałem zabrać portfel z pieniędzmi
na bilet.
Epilog
- A więc Pan wrócił? Do
Londynu? – zapytał dziennikarz. Poprawiłem okulary leżące na nosie i
przeczesałem siwe włosy. Wciąż pamiętałem każdy fragment mojego życia zarówno w
trakcie jak i po powrocie z wyspy.
- Tak.
Znów mieszkałem w swoim mieszkaniu, pracowałem, spotykałem się z
przyjaciółmi. Jedyne co się zmieniło to ja i moje postrzeganie. Miałem przed
oczami tamten dom i nadal nie mogłem zapomnieć o Jacobie, Annie czy jej matce.
Stałem się skrępowanym człowiekiem, jestem uwięziony w barierze własnego
umysłu. Boję się śmierci, choć wiem, że jestem niej coraz bliżej. – mocno zakaszlałem.
Mężczyzna robiący ze mną wywiad popatrzył na
mnie zatroskany i zapytał przybliżając szklankę wody:
- Dobrze się Pan czuje?
Możemy zrobić przerwę…
Pokręciłem
głową. Chciałem dokończyć, dać jakieś świadectwo, dowód na to, że nie należy
bagatelizować świata zmarłych.
- Byłem tydzień temu na
badaniach. Dopadł mnie rak i to w zaawansowanym stadium. Lekarz określił, że
pozostał mi miesiąc. Chcę to wykorzystać jak najlepiej.
Zapadła
cisza w studiu. Wszyscy tu obecni, wysłuchiwali mojej historii. Dożyłem 89 lat.
Przez ponad 40 byłem dręczony wspomnieniami i brakiem sił. Moje kończyny nie
chciały funkcjonować, w szpitalu nie potrafili ustalić przyczyny. Wpakowali
mnie na wózek inwalidzki. Nie zapisałem się w żadnej poradni psychologicznej –
nie widziałem sensu w próbie wyleczenia. Byłem przekonany, że nawet jeśli uda
mi się zapomnieć o wszystkim za życia, to powróci do mnie z podwojoną siłą po
śmierci.
- Chciałby Pan coś jeszcze
dodać? – zapytał drugi z towarzyszy. Popatrzyłem za okno – panowała już noc a
księżyc oświetlał całą ziemię. Padał śnieg obsypując niemieckie ulice wraz z
pędzącymi ludźmi. Nic się nie zmieniło. ,, Wszystko płynie”.
- Chciałbym tylko by
ludzie uwierzyli w moją historię. Ja też, zaledwie 45 lat temu wyśmiałbym
starego faceta ogłaszającego się w gazecie, że przeżył swój urlop w domu
upiorów. Na Boga! Jest Boże Narodzenie, pada śnieg, trzeba kupić prezenty
dzieciom. Kto będzie w stanie teraz przeczytać taką bajkę i w nią uwierzyć? Ale
wiecie co? Na udowodnienie mojej historii podaję imię i nazwisko rodziny
zamieszkującej tamtą posiadłość na wyspie. W wolnej chwili sprawdźcie sobie w
przeglądarce internetowej. Oni kiedyś żyli, tak jak wy dotykali piękna tego
świata. Był im przeznaczony znacznie gorszy los niż wam. Jestem już za stary,
by przekonywać cały lud o swojej prawdzie, mam jednak nadzieję, że ktoś z was
to przeczyta i uwierzy. Chciałbym mieć chociaż nadzieję, że jakaś część mojego
wszechświata będzie o mnie pamiętać, bo oprócz śmierci, nie ma nic gorszego od
zapomnienia i samotności.
Znów zapadło milczenie. W
tle słychać było dźwięki muzyki, rozmów ekipy wydawniczej. Zadający mi pytania
wstał, wyciągnął dłoń i powiedział:
- Jest nam
niezmiernie miło, że mogliśmy Pana wysłuchać.
- Życzę Ci młody
człowieku, dobrych i rodzinnych świąt. Korzystaj z każdej sekundy życia i za
żadne skarby, nigdy nie jedź na wyspę Santa Barbara. – uśmiechnąłem się gotowy
do wyjścia.
- Dziękuję. –
otworzyłem drzwi wyjściowe. – Proszę się jakoś trzymać. – usłyszałem jeszcze.
,,Jakoś”
– dobrze powiedziane.
Witam wszystkich czytelników! :D Jak widzicie, to już epilog - koniec ,, ODDAJ MI SWOJĄ DUSZĘ", Czuję niedosyt. Towarzyszy mi takie dziwne uczucie, ciekawość i niepokój. Chciałabym wiedzieć co sądzicie o tej książce, jakie wywarła na was emocje. Dajcie znać czy ktokolwiek ją śledził i czytał... posty nie pojawiały się regularnie, co mogło was zniechęcać ale czasem brakowało mi pomysłu albo najzwyczajniej, czasu. Planuję już nową powieść, ba, zaraz biorę się za pisanie! Oczekujcie prologu a ja oczekuję na komentarze, :)
Miłego wieczoru,
Mroczna Kraina.