środa, 29 stycznia 2014

Konkurs na BLOG ROKU 2013

Witam Was wszystkich!
Zgłosiłam swojego bloga do konkursu na Blog Roku 2013!
Od jutra do 6.02 będzie trwało głosowanie SMS. Bardzo proszę o Wasze wsparcie! Każdy SMS będzie ważny.
Oto mój numer na który będzie trzeba głosować:
K00603 na numer 7122
Cena Sms to 1,23 zł.


Błagam Was o wsparcie. Sztyletnica także będzie brała udział w tym konkursie a prowadząc takie świetne blogi naprawdę zasługuje na Wasze głosy.

Pozdrawiam :)

poniedziałek, 27 stycznia 2014

...

Kiedy przeczytałam jeszcze raz wszystkie komentarze od was, po prostu ... nie mogłam uwierzyć, że ktoś to czyta! Dziękuję wam, naprawdę bardzo... Bardzo chciałam podziękować Sztyletnicy, która była moim natchnieniem w Drodze do Śmierci. Bardzo polubiłam Elenę oraz ciebie w rzeczywistym świecie, jakim jest GG. Mam nadzieję, że kiedyś cię zobaczę na żywo.
Alex. Tobie również dziękuję, byłaś pierwszą osobą, której stworzyłam bohatera w książce.
Choco cholic. Nie pamiętam twojej dokładnej nazwy ale twój komentarz tak mnie ucieszył, że nawet nie wiesz jak bardzo. :)

Więc teraz wyjaśnię wam wszystkim o co chodzi z nową książką.
Tytułu jeszcze nie dobrałam... Myślę, że muszę wgłębić się bardziej w nową powieść, dopiero wymyślę do niej nazwę.
Do jej napisania zainspirował mnie mój sen. Tak, taki, który naprawdę mi się przyśnił, nie wymyśliłam go, na potwierdzenie tego mam bardzo wielu ludzi. Haha jak to zabrzmiało.
Jakoś rok temu miałam taki sen:
Nazywałam się w nim Anna Thierin. Wiem to bo moja mama w tym śnie tak na mnie mówiła. Wracałam do domu i zobaczyłam jak moja mama, Barbara, płacze. Poinformowała mnie że w drugim pokoju jest opętana dziewczyna - córka przyjaciółki mojej mamy. I wtedy usłyszałam przeraźliwy krzyk, jęk, płacz, ogólnie wrzaski opętanej dziewczyny. Głosy były pomieszane, nie pochodziły z tego świata. Przeraziłam się i poszłam się przytulić do mojej mamy. Po jakimś czasie przyjaciołka z opętaną córką wyszły z mojego pokoju. Powiedziały, że już po wszystkim, że już jest dobrze. Zamknęłam się w swoim pokoju i włączyłam facebooka. Tak, widziałam zamglony niebieski ekranik na komputerze z białym prostokącikiem. Mogły to być litery. Nie wiem bo dokładnie nie widziałam.
I nagle usłyszałam głos, głos tej dziewczyny. Był normalny ale jakby... przerażony. Pamiętam , że spytała:
- Do kogo mam cię doprowadzić? Kogo chcesz.?
Wtedy usłyszałam drugi głos, bardziej demoniczny:
- Chcę Anny Thierin.

No cóż, mogli byście powiedzieć sen jak sen, zwykły koszmar. Ale to nie był koniec.
Miałam później trzy nienormalne, dziwne ale nie straszne sny.
Czwarty był najgorszy.
Znów w moim mieszkaniu. Ktoś zapukał do drzwi, poszłam je otworzyć. Były to moje ciotki. Kiedy chciałam zamknąć drzwi, zauważyłam że ktoś czołga się po schodach. I ten ktoś był uśmiechnięty, tak bardzo... złowieszczo uśmiechnięty. Kiedy skojarzyłam fakty okazało się, że była to opętana dziewczyna z pierwszego snu. Nagle obraz się rozmył i widziałam kartke starego pergaminu. Mały skrawek papieru. I zaczęły tworzyć się literki. Przez jakieś trzy sekundy widziałam napis:
Anna Barbara Thierin.
Nie był to obraz zamazany. Całkiem wyraźny, a przynajmniej mogłam odczytać co było tam napisane.

Kiedy się obudziłam, nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Poszłam do szkoły, opowiedziałam mojemu przyjacielowi co mi się śniło. Kiedy wróciłam do domu, wpisałam w internet owe imię i nazwisko.
Sami zobaczcie co internet wyszukał:
http://records.ancestry.com/Anna_Barbara_Thierin_records.ashx?pid=63651181


Dodam , że kobiety tej nigdy nie znałam. Nie czytałam o niej, nie jest ze mną spokrewniona. Pojawiła się w moim śnie, zupełnie przypadkiem.
To był chyba najciekawszy i najstraszniejszy sen w moim życiu, dlatego postanowiłam  że gdzieś go uwiecznię a przynajmniej ową kobietę.
Dlatego zaczęłam pisać książkę.
Prolog pojawi się osobno, nie będzie wraz z pierwszym rozdziałem.
Obiecuję, że dodam go jak przyjdę do szkoły, bo teczkę z maszynopisem zostawiłam w szkole.

Życzę miłego dnia, Pozdrawiam i jeszcze raz wszystkim dziękuję!!!
:)

niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział 43, 44 i epilog

- A więc jedziemy do Tiffanego? - zapytał Jay. Co jakiś czas ukratkiem na mnie patrzył. Może liczył, że mu przebaczę. Niedoczekanie.



Chyba.

- Owszem. A gdy się go pozbędziemy wracamy do hotelu. Rada musi zapewnić nam inną siedzibę ale do tego czasu w Grands będziemy bezpieczni. - wyjaśniła czarnowłosa sadystka. Podziwiałam ją za to opanowanie i zero strachu a przynajmniej za to, że go nie pokazywała. Była to chyba najodważniejsza dziewczyna na świecie.

- Czy mogę w tym nie uczestniczyć? - zapytała nagle Madison kiedy stanęliśmy na przystanku.

- Jasne. - odpowiedziałam łapiąc ją za dłoń. Przyjaciółka nieco przestała żartować, martwilo mnie to. To tak jakby nie była sobą.

- Mamy autobus. - poinformował nas Jay.

- Wspaniale. - wyszczerzyła się Elena. - Mam nadzieję, Jay, czy jak ci tam, że umiesz strzelać z łuku?

- Oczywiście, lata spędzone u mojego byłego szefa dużo mnie nauczyły.

- Świetnie. Strzała nasączona będzie wodą święconą. Musi przebić jego serce. - mówiła rozentuzjowana Elena. Lekko ją pchnęłam by przestała mówić o śmierci ojca Madison. Ona cierpiała.

Dziewczyna zorientowała się o co chodzi i zmieniła temat:



- Wsiadamy.

Całą drogę jazdy milczeliśmy. Chcieliśmy przygotować się wewnętrznie na to by zaraz zabić ojca naszej przyjaciółki. Z jednej strony bardzo chciałam zostać z Madison i pozwolić Jeydonowi i Elenie aby oni sami go zabili, jednakże mogłabym ich skazać na pewne niebezpieczeństwo. Ja jestem pół demonem, będę najsilniejsza z całej naszej trójki. Wysiedliśmy po trzech przystankach i skierowaliśmy się ku ulicy Halley. Z daleka widziałam Baker Beach i Golden Gate. Tak bardzo chciałabym, żeby moja randka z Jayem własnie trwała a wszelkie inne wydarzenia po niej, w ogóle nie miały miejsca. Warto czasem pomarzyć.

Miałam szczęście, że przed tornadem zdążyłam przebrać się w jakieś ubranie. Inaczej parodiowałabym teraz w koszuli szpitalnej.

Kiedy wreszcie stanęliśmy przed domem Toma Tiffanego, sprawdziłam czy pistolet jest naładowany. Elena schowała rękę w kieszeń swojego płaszcza, patrząc czy nadal znajduje się tam sztylet. Jeydonowi najtrudniej było ukryć łuk a więc miał czekać przy drzwiach by na odgłos wystrzału wejść do środka.

Elena zapukała a Jay schował się za ścianę. Tom od razu otworzył.

- Witam. Przesyła mnie Ellie Waslaw z Rady Diemontów. Muszę przeprowadzić z Panem wywiad. - mówiła Elena. Ja natomiast założony miałam czarny kaptur a włosy ukryłam tak aby żaden rudy kosmyk nie zdradzał kim jestem. Choć pewnie, Tiffany i tak zaraz sie zorientuje o co chodzi.

- Oczywiście, proszę wejdźcie. - powiedział zapraszając nas do środka. Kiedy obok niego przechodziłam, spuściłam głowę.

- Proszę usiąść. - nakazał.

- Nie będzie nam wygodnie. - odparłam.

Tom zmiarknął się, że coś się kręci i podejrzliwie na nas spojrzał.

- Pierwsze pytanie. - zaczęła Elena. - Czy woli pan śmierć zadaną sztyletem, ugodzeniem w serce strzałą nasączoną wodą święconą czy może kulka w łeb?

Wystrzeliłam nabój w sufit. Momentalnie do akcji wkroczył Jeydon i namierzył Tiffanego lecz niestety w niego nie trafił. Tom zaczął uciekać a Elena go gonić. Świetnie się bawiła.

- No Tom, nie uciekaj. Ja jestem zwykłym człowiekiem a ty demonem. Załatwmy to jak mężczyźni.

Wybuchnęłam śmiechem.

Jego dom był naprawdę ogromny.

Chciałam go zastrzelić ale bałam się, że przez przypadek trafię Elenę. Biegła przede mną i utarczywie rzucała żyletkami. Jedna została w udzie Toma. On jednak był demonem i nie reagował na ból tak jak człowiek. Nieco zwolnił.

- Nie masz już siły, Tiffany?! A jak krzywdziłeś Rose Livery to ją miałeś? - warknął Jay i wystrzelił kolejną strzałę. Trafiła Toma w plecy. Niestety za nisko, by mówić że w serce.

- Oh, no dawaj, zatrzymaj się. Chcemy się tylko pobawić. - zaśmiała się Elena nie przerywając biegu.

- Poczekajcie. Mam propozycję. - wreszcie ustanął.

- Dobrze. Cher, Jay wstrzymajcie się.

Mężczyzna odwrócił się do nas i zaczął mówić:

- Jeśli mi ją oddacie, ja obiecuję, że wam nic nie zrobię. Odejdziecie sobie.

- Jak możesz tak mówić, ona jest przyjaciółką twojej córki! - krzyknęła Elena.

Tom zaśmiał się a jego oczy poczerniały.



- Ja nie mam córki. Dla mnie ona nie istnieje.

Nie mogłam tego słuchać. Wyrwałam z rąk Jeydona łuk, naciągnęłam go i puściłam. Strzała wbiła się prosto w serce demona, sprawiając, że zaczął parować i upadać.

Miałam w oczach łzy.

- Dobra robota, Cher. - powiedziała Elena.

Wybuchnęłam płaczem. W jednej chwili poczułam czyjeś, męskie ramiona. Jeydon tulił mnie do siebie i trzymał. Głaskał po głowie i powtarzał: Już po wszystkim.

Nie było po wszystkim.

Nie czułam się wolna.

I doskonale wiedziałam, że coś się zbliża. Z środka mnie.





 

Rozdział 44





Nigdy nie czułam się lepiej. Byłam w swoim pokoju w hotelu. Stałam na balkonie i patrzyłam na Golden Gate. Kochałam ten widok. Cholernie pragnęłam go widzieć cały czas. Ni z tąd ni z owąd usłyszałam, że ktoś za mną stoi. Ten ktoś płakał. Odwróciłam się powoli i go ujrzałam.

Nie wiedziałam co myśleć . Nie wiedziałam co robić. Patrzenie na jego cierpiące oczy było zbyt bolesne. Czy właśnie mnie nienawidzi? Czy właśnie mnie kocha? Dlaczego płacze, czemu zaciska pięści? Wykonywał swoją pracę od kliku lat. Co więc sprawiało mu problem? Jestem kolejnym diemontem, potworem, którego musi zabić.

- Śmiało. Możesz to zrobić. - powiedziałam nie unikając jego spojrzenia.

Cisza. Nie odpowiedział.

- Przecież musisz wykonać swoją pracę. Zabij mnie, niedawno nie miałeś żadnych skropułów żeby to zrobić. - przełknęłam ślinę. - Przecież jestem dla ciebie śmieciem.

Jeydon pokręcił rozpaczliwie głową i ruszył w moim kierunku. Chciałam się bronić, krzyczeć ale w końcu zrozumiałam. Jay mnie całował. Najzwyczajniej w świecie jakby nic się nie stało, jakby wcale nie musiał się mnie pozbyć. Wtuliłam się w jego silny i ciepły tors i czekałam. Czekałam aż przestaniemy płakać.

- Nigdy bym cię nie zabił. Nigdy

Wyjrzałam zza jego objęć.

- Ale ja muszę umrzeć. Jeżeli nie zrobisz tego ty, zrobi to ktoś inny. Wiem, że poczułabym się lepiej gdybyś to ty dokonał tego czynu.

- Nie potrafię. Jesteś dla mnie zbyt ważna.

- Nie chcę być potworem.

- Zawszę będę cię pamiętał. Musisz o tym wiedzieć. - Przymknęłam lekko oczy i powiedziałam:



- Jay, ja nie mam duszy, jestem demonem...

- Nie zakochałbym się w demonie. Ich nie można pokochać. - przypomniał słowa, które wypowiedziałam parę tygodni temu.

- Nie zabiję cię. Nigdy w życiu bym tego nie zrobił, teraz już wiem. - wyszeptał mi do ucha.

- Kocham cię najbardziej na świecie, oddałabym wszystko byle by tylko zostać tu z tobą i Madison oraz Eleną ale wiem, że prędzej czy później dopadną mnie chrześcijanie. W tych ostatnich chwilach chciałabym Cię widzieć. Zapamiętać na wieczność twoje oczy. Czuć twoje ciało. Tylko wiem. Wiem, że gdy umrę przestaniemy o sobie pamiętać.

- Bredzisz. Na zawsze będziesz ze mną. - ponownie zbliżył swoje usta do moich ust.

- Jestem szczęśliwa. Wreszcie jestem szczęśliwa.

- Możemy uciec. - zapewnił. - Gdzie tylko się da.

Pokręciłam przecząco głową.

- Nie chcę być demonem. Jeśli ty mnie nie zabijesz, ja to zrobię.

- O czym ty mówisz? Cher, proszę...

- Moja matka rzuciła się z dachu tego hotelu. Zrobię to samo by pokazać jej, że się nie różnimy. Jeżeli chce mnie zabić nawet po śmierci, znaczy, że nie ma serca. Ja jestem demonem, moja dusza w połowie jest okrutna. Jestem taka sama jak ona.

- Jesteś mądrzejsza. Będę o tobie pamiętał.

- Ja o tobie też. Zawsze.

A później zamknął moje usta pocałunkiem.





 

Epilog


 
Stałam na krawędzi dachu Grands Hotel i patrzyłam. Patrzyłam na otaczający mnie, okrutny świat. Wyciągał do mnie sidła, przyciągał ku sobie, bym szybko skoczyła.

Nie chciałam być chroniona. Uciekłam od jedynej, bezpiecznej bazy jaką miałam. Schroniłam się w pułabce, ba ta cała zasadzka składała się z wielu pułapek. Pragnęłam przebyć drogę. Obiecałam sobie, że nie zrezygnuję nawet jeśli miałabym umrzeć. Dotrzymałam obietnicy. Odwróciłam delikatnie głowę i spojrzałam na te piwne, zaufane, kochane oczy. Sączyły się z nich łzy. Kapały na białą koszulkę. Jay nie zwracał na to uwagi. Przełykał z trudnem ślinę a gdy tylko chciał coś powiedzieć, od razu zamykał usta, kręcąc rozpaczliwie głową. Podszedł do mnie parę kroków i wyciągnął rękę. Nie mogłam się wycofać. Nie teraz. Szepnęłam cicho: kocham cię, odwróciłam z powrotem głowę, w kierunku przepaści i powiedziałam w myślach jeszcze raz: Jeydon, pamiętaj, że zawszę będę cię kochać. Madison byłaś moją prawdziwą przyjaciółką. Pożegnanie z toba byłoby zbyt bolesne. Eleno, jesteś moim spełnieniem. Dziękuję, że byłaś. Jesteś wspaniała.

A potem skoczyłam, kończąc ten piekielny żywot na tym nic nie wartym świecie.
 
 
 
 
 
 
 
Nie mogłam doczekać się aby dodać epilog!
To już koniec historii o Cher. Mam nadzieję, że wam się podobała. Proszę, pozostawcie po sobie komentarz!
 
 

 Mroczna Kraina
 

Rozdział 41 i 42

Madison i Elena zawiozły mnie do szpitala. Miałam złamane obie ręce, lekki wstrząs mózgu i straciłam sporą ilość krwi. Nie pamiętałam dokładnie kto mnie skrzywdził. Czy był to Merlon, Jeydon czy ktoś inny - nie interesowało mnie to. Wszyscy byli potworami. Gorszymi ode mnie. Leżałam teraz na szpitalnym łóżku, ubrana w białą koszulę, podłączona do kroplówki. Lekarz dziwił się, że nie utraciłam przytomności, cóż byłam pół demonem. Byłam nieco inna niż moi rówieśnicy.

Wpatrywałam się w sufit i karciłam, dlaczego zaufałam Jayowi. Mogłam przewidzieć, że kiedy dowie się kim jestem będzie chciał mnie zabić. Nie miał zachamować dla swojej byłej. Teraz pewnie zgarnie fortunę razem ze swoimi kumplami i będzie nadal zabijał.

Ktoś zapukał.

- Cześć. - przywitała mnie Madison.

Uśmiechnęłam się na siłę i lekko obróciłam głowę w jej kierunku. Moja przyjaciółka ubrana była w długą, sięgającą do kostek czarną sukienkę. Na stopach założone były glany.

- Nowa stylóweczka? Sukienka i glany? - spytałam niemrawo.

Dziewczyna usiadła na moim łóżku i odpowiedziała:

- Oczywiście. I to nie jedyna, wymyśliłam jeszcze więcej ... hmm kreacji. Zademonstruje ci w hotelu. - z mojej twarzy uśmiech zniknął.

- Jeśli w ogóle kiedykolwiek do niego wrócę.

- Cher, nie łam się. Zanim się zorientujesz, będziesz zdrowa.

- Nie. Tu nie chodzi o to.

- A o co? - spytała mnie.

- O to, że nadal nie zabiłam twojego ojca, Mad. Przykro mi, że to mówię ale muszę sie go pozbyć. I to jak najszybciej, bo on jest blisko. A jeśli mnie dorwie i poświęci na czarnej mszy... zostanie wywołana Katherina Halley. Najpotężniejsza demonica na świecie.

Patrzyłam i czekałam aż coś odpowie. Nie miała nastroju do żartów o swoim ojcu. Cierpiała, bo mimo jego natury - kochała go.

- Rozumiem. Taka jest kolej rzeczy... Ktoś musi umrzeć.

Pokiwałam głową.

- Dziękuję, że jesteś. - podałam jej moją dłoń a Madison szybko ją uścisnęła.

- Elena chce z tobą porozmawiać. Może już pójdę?

- Okej. Odpocznij. - wysiliłam się na uśmiech.

Dziewczyna odwzajemniła go i wyszła z pomieszczenia. Po paru sekundach ujrzałam Elenę. Ubrana w ciuchy Łowcy wyglądała groźnie. Ona także miała zadrapania i ślady po walce z Jayem.

- Jak się czujesz? - spytała.

- W miarę. A ty?

- Nic mi nie jest. Bardzo mnie przestraszyłaś. Wtedy gdy uciekłaś z siedziby Rady. Myślałam, że zwariuję. - przyznała.

- Nie wiedziałam, że tak się o mnie martwisz. - zaśmiałam się lekko. - Co z ...

- Hallem?

Pokiwałam głową.

- Żyje. Leży w tym samym szpitalu.

Zesztywniałam.

- Ale spokojnie. Jestem twoim ochroniarzem. Raz go pokonałam, zrobię to ponownie.

- Co teraz? Kiedy zabijemy Toma Tiffanego? I co z Katheriną i Jackiem?

- Została nam tylko ta trójka. Jednakże, najtrudniej będzie z rodzeństwem. Ich trzyba odpędzić przez rytuał. - szepnęła beztialsko.

- A kiedy mogę z tąd wyjść? - zapytałam.

- Jako demon niezywkle szybko się regenerujesz. Myślę, że jutro w południe możemy zawieść cię do nowego domu.

No tak, mam wybudowaną posiadłość niedaleko San Francisco.

- Mam mieszkać tam sama? - szczerze liczyłam na odpowiedź nie. Chciałabym by była ze mną Madison lub Elena. Najlepiej obie.

- Oczywiście, że nie. - odetchnęłam. - Zamieszkasz ze mną.

- A czy Madison może się przyłączyć? Nie chce zostawiać jej samej w Grands Hotel... - wyjasniłam.

- Muszę porozmawiać o tym z Ellie.

- Dobrze.

- Bolą cię jeszcze? - spojrzała na moje ręce.

- Na szczęście tylko jedna. Druga chyba wyzdrowiała. Wiesz, czasami fajnie jest mieć w sobie coś z demona.

Zaśmiała sie.

- I z sadysty. Wiesz jak kopnąć faceta, żeby od razu zmiękł.

Obie zaczęłyśmy się śmiać.

- Jesteś najlepszą przyjaciółką jaką kiedykolwiek miałam.

Dziewczyna spochmurniała.

- W moim życiu nie ma miejsca na przyjaciół. Lubię samotność i chciałabym, żeby tak zostało. - pokiwałam głową. - Jednakże, mogę zrobić wyjątek.

Uniosłam wzrok i poczułam pulsowanie w skroni. Obraz zaczął się zamazywać. Elena rozpływać a ściany szpitala przybierały dziwny odcień. Kręciło mi się w głowie i nie słyszałam już głosu Eleny. Nagle przed moim łóżkiem stanęła jakaś postać. Wysoka, bez twarzy, owinięta czarną szatą.

- Cher, moja siostrzenico.

Wybałuszyłam oczy. To Katherina! Otworzyłam usta by krzyczeć ale nic się nie działo. NIE MOGŁAM WYDUSIĆ Z SIEBIE GŁOSU. ZOSTAŁAM SPARALIŻOWANA.

- Nie wysilaj się tak. Musisz teraz odpoczywać. Przyszłam tylko by oznajmić ci, że ja i mój brat czekamy na ciebie. Jeśli się nie zjawisz ta twoja przyjaciółka - jedna i druga - oraz ukochany zginą. Zabije ich powoli, tak by cierpieli i poznali smak prawdziwego bólu. Wyssam z nich duszę i napoję się nimi by powrócić jeszcze silniejsza. Ich ciała nie będą pogrzebane, będziesz je widzieć wszędzie. Dokąd byś nie uciekła one będą przy tobie. Czekamy na ciebie za dwa dni w pokoju Rose. Przyjdź sama.

Po jej ostatnim zdaniu świat znów wrócił do normalności. Stał nade mną lekarz i próbował mnie reanimować. Kiedy zobaczył, że znów się poruszam a serce zaczyna bić odetchnął.

- Cher, jesteś z nami? - zapytał.

- Tak. - szepnęłam.

- Co ci się stało? - pytała natarczywie Elena. - Wyglądałaś jakbyś umarła ale miała nadal otwarte oczy. Śmiertelnie mnie wystraszyłaś.

- Chcę zostać sama z Eleną. Proszę, wyjdźcie z tąd. Już dobrze. Wróciłam do normy. - przekonałam Madison i lekarza by odeszli. Lecz ten ostatni musiał sporo się nagadać zanim zamknął drzwi. Kiedy wreszcie zostałyśmy same, zaczęłam mówić:

- Nie możemy tu zostać. Grozi mnie i wam śmiertelne niebezpieczeństwo.

- O czym ty gadasz do licha?!

- Była tu... Katherina. Kiedy mnie nie było, nawiedziła mnie! Mam się zjawić w hotelu w moim pokoju za dwa dni. Jeśli tam nie przyjdę, zabije ciebie, Madison i Jaya. Musimy działać! Musimy pozbyć się Tiffanego!

- Spokojnie, poczekaj. Muszę to przetrawić. - czekałam dwie minuty by przyjaciółka znów zaczęła mówić. - Dobrze, poczekaj. - zaczęła mnie odlączać od kroplówki. Ja odkryłam się z kołdry i założyłam na siebie prześcieradło. W samej koszuli było mi strasznie zimno.

- Złap się mnie. - nakazała. Nie miałam siły by się jej przeciwstawiać. - Teraz nie widać nas obu. Powoli wychodzimy. Kiedy zauważysz Madison złap ją również.

- A co z Jeydonem? - zapytałam.

- Ten koleś chciał cię zabić! - wrzasnęła.

- Wiem, nienawidzę go ale lepiej miec go na oku. Co jeśli wyjdzie ze szpitala i nadal będzie nas węszył?

Elena prychnęła i biegiem wyszłyśmy z sali szpitalnej. Przy drzwiach siedziała Madison. Szybko złapałam ją za ramię i pociągnęłam za sobą.

- Bądź cicho i biegnij. - powiedziałam szeptem.

O dziwo, nie protestowała.

Skręciłyśmy w boczny korytarz i biegłyśmy do samego jego końca. Elena kopnęła drzwi numer 6 i razem weszłyśmy do sali Jeydona. Kiedy zobaczyłam go, obandarzonego i śpiącego znów powróciły do mnie uczucia. Elena nie pozwoliła mi się nad nim rozczulać i pociągnęła naszą dwójkę ku jego łóżku. Odłączyła go od kroplówki i zerwała go aby się obudził.

- Co jest? - zapytał obudzony.

- Uciekamy ze szpitala. Nie próbuj krzyczeć bo cię zabiję.

- Kim jesteś?

- Zamknij się!

Ponownie wyrwaliśmy z sali szpitalnej i kierowaliśmy się do drzwi wyjściowych. Sprawnie omijaliśmy ludzi i krzesła by nikt nie zorientował się, że coś sie dzieje. Mieliśmy szczęscie, że kiedy Elena wywarzyła drzwi nikt nie stał w pobliżu.

Kiedy przekroczyliśmy próg szpitala wybuchnęłyśmy śmiechem. Jay nie odzywał się słowem. Chyba domyślił się, że dzieli nas jedna osoba.

Puściliśmy się dopiero przed moją siedzibą. Znajdowała się całkiem blisko szpitala. Dom był duży, z basenem i garażem. Miał trzy piętra. Nie podobał mi się. Był za bardzo bogaty.

- Mam tu mieszkać? - zapytałam smutna.

- Tak. Przez jakiś czas.

Pokiwałam głową i opuściłam wzrok.

- Cher, możemy porozmawiać? - zapytał mnie Jay.

- Zostaw mnie w spokoju. - wyrzuciłam z siebie i pobiegłam do drzwi wejściowych domu.

Wnętrze było również urządzone z przepychem. Gdzie tylko się nie spojrzałam, widziałam drogie obrazy, schody, masę najnowszych mebli, dwa laptopy, 60 calowy telewizor plazmowy.

- Przygotujcie się bo za piętnaście minut odprawiamy rytuał.- powiedziała Elena.

- Jaki rytuał? - zapytała się Madison i wymownie na mnie patrzyła.

- Musimy odpędzić Katherinę i Jacka Halley. - odpowiedziałam jej. Dziewczyna zesztywniała i napięła wszystkie mięśnie. - Mi to też się nie widzi.



 
Rozdział 42



 
- Mamy świece? - zapytała Elena.

- Pójdę poszukać. Przynieść coś jeszcze? - byłam strasznie podekscytowana. Oczywiście, obecność Jeydona krępowała mnie ale nie miałam zamiaru przejmować się nim nawet w najmniejszym stopniu.

- Białą kredę lub farbę, kamień, kartkę i długopis. - wymieniła.

Pokiwałam głową i ruszyłam w głąb domu.

Skierowałam się do salonu i otworzyłam wielki kredens. Były w nim czarne ciuchy i buty. Obok szafy stało biurko a na nim dwie świeczki. Co prawda były małe i zapachowe ale pomyślałam, że na wszelki wypadek, wezmę je ze sobą. Hmm to salon a więc musi tu gdzieś być jakiś notatnik z długopisem. Szuflada biurka...Otworzyłam ją i przekonałam się, że zeszyt z ołówkiem leżą w niej jakby czekały aż po nie przyjdę. Uśmiechnęłam się sama do siebie i wyjęłam przedmioty z szuflady.

Jeszcze biała farba.

Piwnica!

Dużo czasu mi zajęło to, żeby ją znaleźć. Wszystkie drzwi prowadziły albo do kolejnych sypialni, kuchni czy łazienek. Chyba dwudzieste z kolei okazały się prowadzić na dół domu. W piwnicy stała wysoka drabina, rulon dywanu i dwa pudełka białej farby. Ten dom był magiczny. Wszystko co było potrzebne, mogłam w nim znaleźć.

Ucieszona wróciłam do Eleny, Madison i Jeydona.

- Dobrze. Cher zakreśl białą farbą trójkąt. Jego wierzchołki powinny oznaczać miejsce w którym każdy z nas stoi.

- Ale.. jest nas czwórka. - wyjąkałam zdezorientowana.

- Nie, ty będziesz stała w środku kręgu.

- Dobrze. - Wsadziłam palec w farbę i zaczęłam kreślić trójkąt na tyle wielki, który mógłby pomieścić nas wszystkich.

- Doskonale. - powiedziała Elena kiedy skończyłam.

- Co teraz?

- Zapal świeczki i postaw jedną na północy, drugą na południu.

- Ale ja... nie wiem gdzie jest północ a gdzie południe. Wujek nigdy mnie tego nie uczył.

- O matko. Dobra, jedną ustaw przed sobą drugą za sobą. Oczywiście, najpierw stań w środku trójkątu.

Zrobiłam wszystko według instrukcji Eleny.

- W porządku. Na kartce napisałam ci słowa, które będziesz musiała mówić. Jest ich sporo ale damy radę. - Elena widząc, że jestem gotowa powiedziała - Dobrze, zajmijmy swoje miejsca. Usiądźcie na kolanach. Nie możecie odezwać się ani słowem. Kiedy powiem pewne zdanie, będziecie musieli je powtarzać po kolei po dziewięć razy. W trakcie rytuału musicie być cicho. Wszystko jasne?

- Kiedy mam wiedziec co mówić? - zapytałam zdenerwowana.

- Kiedy przestaniemy mówić. Musisz być poważna i przekonująca, pamiętaj.

Potaknęłam i przełknęłam ślinę. Strasznie stresowałam się, że powiem coś źle. Nie miałam czasu na przemyślenie bo Elena zaczęła mówić.

- Demony zła, odejdźcie w imię Pana Naszego. Demony zła, odejdźcie w imię Pana Naszego. - i tak dziewięć razy.

Po niej mówiła Madison i Jeydon. Gdy mój były wypowiedział dziewiąte zdanie, zaczęłam czytać:

- Katherino i Jacku Halley, zwracamy się bezpośrednio do was. Zostawcie nas i powróćcie tam z kąd przybyliście. Bóg was wyprasza. Nie ma dla was tu miejsca. Skrzywdziliście miliony ludzi, ingerujecie w nasze życie teraz czas byśmy my poingerowali w wasze. O cwane istoty, odejdźcie z tego świata! Nakazuję! JAKO POTOMKINI DEMONÓW, ROZKAZUJĘ! W IMIĘ OJCA, SYNA I DUCHA ŚWIĘTEGO, AMEN!

W jednej chwili otworzyły się wszystkie okna a świece zostały zdmuchnięte. Biała farba zaczęła się rozmazywać a kartka, którą trzymałam w dłoniach zaczęła płonąć. Przestraszona spojrzałam na Elenę. Ona kazała mi siedzieć i nie ruszac się z miejsca. Ogień był bardzo blisko moich rąk. Jedna z nich nadal bolała. Musiałam wytrzymać. Nagle coś rzuciło obrazem w Jeydona. Chłopak w ostatniej chwili zdołał się uchylić, nie przerywając kręgu. Usłyszałam zgrzyt. Spojrzałam na sufit i uświadomiłam sobie, że coś zaczyna odkręcać lampę. Za sekundę runie i nas zabije. Dom był wysoki a więc siła z jaką lampa będzie spadać, będzie wysoka.

- O cwane istoty, odejdźcie z tego świata! Nakazuję! JAKO POTOMKINI DEMONÓW, ROZKAZUJĘ! W IMIĘ OJCA I SYNA I DUCHA ŚWIĘTEGO, AMEN! O cwane istoty, odejdźcie z tego świata! Nakazuję! Jako potomkini demonów, rozkazuję! W imię Ojca, Syna i Ducha Świętego ,Amen!

W jednej chwili wszystko ucichło i uspokoiło się. W drugiej za oknem lunął deszcz i rozpałętała się potężna burza. Przerażeni zobaczyliśmy jak w oddali tworzy sie tornado.

- Koniec rytuały, DO PIEKŁA DEMONY! - krzyknęliśmy jednocześnie i przerwaliśmy krąg.

Tornado jednak nadal żyło i nieubłaganie szło w naszym kierunku.

- Do piwnicy, biegem! - krzyknęła ostrzegawczo Elena. Jak w wojsku wszyscy razem popędziliśmy do drzwi, które prowadziły na dół domu. Ostatni był Jeydon i zamknął drzwi. Zgnieździliśmy się na podłodze, leżąc koło siebie i modląc by tornado nas nie zabiło. Elena cały czas powtarzała: Wiara, nadzieja, dobro. Wiara, nadzieja, dobro. Postanowiłam, że się do niej dołącze.

Pięć sekund starczyło byśmy poczuli silny wiatr. Drewniane schody nad nami zaczęły się łamać a drzwi zostały wyrwane. Ogromna siła tornado zaczęła wpełzać i podnosić nas z podłogi. Lecz wszyscy trzymaliśmy się siebie. Nadal trwał krąg. Słowa Eleny były chyba słowami zaczynającymi kolejny rytuał. Zła siła nie mogła nas tknąć. Zanim odetchnęłam tornado ulotniło się pozostawiając po sobie zupełne nic. Dom już nie istniał.

- Udało się? - zapytała przerażona Madison.

- Tak. Popatrzcie! - wskazała nam niebo. Zaświeciło przyjemne słońce a obok niego chmury ukształtowały się w znak krzyża.

- Bóg nam dziękuje. Dokonaliśmy cudu.

- Jakiego?

- Odpędziliśmy dwa najpotężniejsze demony.






Nagła wena sprawiła, że jutro pojawi się epilog.
Przepraszam, za opóźnienie ale potrzebowałam czasu by to napisać.
Pozdrawiam wszystkich moich czytelników mając dla was dobrą wiadomość. Po skończeniu Drogi do Śmierci, piszę kolejną książkę. Ale to napiszę wam później.
Papa :)

niedziela, 5 stycznia 2014

Koniec rozdziału 40 i nowa informacja dla czytelników!

Czy to wogóle możliwe?

- Co zamierzacie? - zapytałam wściekła.

- Zabić cię, zanim te demony zdołają cię poświęcić.

Uśmiechnęłam się sarkastycznie.

- Jesteście w wielkim błędzie, moi panowie. Prawie wszyscy zostali wymordowani. Przeze mnie i Elenę.

Popatrzyli na siebie zgubionym wzrokiem i pokręcili głowami. Niektórzy wydawali się przekonani moimi słowami, niektórze wyraźnie z nich kpili. Jednym obojętnym był Jay.

- To niemożliwe. Nie pozbyłabyś się swojej rodziny. - wydusił Merlon.

W moich oczach pojawiły się łzy.

- Nigdy nie chciałam być potworem, Jeydon wie o tym najlepiej. - spojrzałam na niego. Chłopak nie wiedział co robić. Widziałam, że cierpiał ale równie tak samo nie mógł znieść tego, że jestem demonem.

- Bierzemy ją do Hotelu. - powiedział wreszcie.

Inni zaczęli rzucać się na Jeydona i krzyczeć:

- Zwariowałeś? To pierwsze miejsce gdzie podążą.

- Nie zwariowałem. Rozmawiałem z jedną z Rady. Oznajmiła iż Cher ... potomek jest świadkiem koronnym. Nie możemy go zabić.

Merlon wybuchnął gromkim śmiechem. Przybliżył sztylet do mojej szyi.

- Jay, widzę, że musimy cię czegoś nauczyć.

Chłopak sięgnął po broń i wycelował prosto w głowę starszego mężczyzny:

- Lepiej mnie nie pouczaj. Nie możemy jej zabić, ale zranić już tak. - nie patrząc mi w oczy nakazał wrzucić mnie do samochodu i zawieźć do hotelu.

Miałam być poddana torturom.



***

Elena



 

 

Myślała, że zwariuje kiedy Cher rzuciła się biegiem. W każdej chwili dziewczyna mogła zostać pojmana i zabita. A to groziło by z kolei jej, za niedopilnowanie potomka. Zostałaby skazana na śmierć. Takie były zasady.

Czym prędzej wzięła broń: sztylety, łuki i pistolet, po czym wyszła z tunelu. Zobaczyla przed sobą las ale ani śladu dziewczyny. Skarciła się i przeklnęła. Musi wykorzystać swój dar podarowany przez Ellie. Innego wyjścia nie ma.

Skupiła swój umysł jak najlepiej potrafiła i wyobraziła sobie siebie samą jak powoli, jej ciało zaczyna niknąć. Poczuła, że ręce, szyja i twarz jakby rozpada się na kawałeczki. Zaraz potem to samo uczucie przywitało jej nogi, brzuch i plecy. Na samym końcu stopy aż wreszcie stała się niewidzialna. Jej ciało było teraz niewyobrażalnie lekkie i cienkie niczym nitka.

Znowu zaczęła biec. Tym razem, przeczucie podpowiadało jej, że jedyne miejsce, w którym mogłaby przebywać jest hotel. Pewnie wróciła tam by spotkać się ze swoim ukochanym Jeydonem, który zabije ją przy pierwszej, lepszej okazji. Pozostaje jeszcze jej przyjaciółka. Może ona okaże się jedyna rozsądna.

Miała ochotę kogoś zabić. Wyobraziła sobie zakrwawione ciało chrześcijan i przeszedł ją dreszczyk adrenaliny. Z jednej strony kochała swoją pracę. Z drugiej zaś brzydziła. Owszem, lubiła bawić się w Boga i wbijać nóż w plecy bądź brzuch, ale do pewnego stopnia.

Kiedy była blisko Grands Hotel przystanęła i sprawdziła czy broń jest naładowana. Pełny magazynek. Wzięła ją do ręki i znów zaczęła biec. Dokładnie jeszcze nie obmyśliła co zrobi jeśli pojawią się chrześcijanie. Liczyła na to, że zobaczy samą Cher.

Weszła do wnętrza hotelu i skierowała się na górne piętro. O ile pamięta pokój jej chłopaka miał numer 45. Pokój Cher musiał być blisko tego numeru. Idąc korytarzem drzwi spostrzegła zapłakaną, ubraną na czarno blondynkę. Miała przy uchu telefon i rozpaczliwie próbowała się do kogoś dodzwonić.

- Cher! Odbierz! Błagam... - jęczała. Elena nie tracąc chwili, odezwała się:

- Wiem, że mnie nie widzisz ale musisz mi zaufać. Chcę pomóc twojej przyjaciółce ale najpierw muszę ją znaleźć. Podprowadź mnie do jej pokoju.

Dziewczyna straciła panowanie nad dłonią a jej telefon spadł na dywan i roztrzaskał się. Zaczęła się oglądać ale nagle nerwowym ruchem pobiegła w dół schodów. Elena ruszyła za nią.

Blondynka, o ile się nie mylę miała na imię Madison. Nie raz słyszała opowiastki o niej od rudowłosej. Wydawała się być zabawną dziewczyną.

Madison zwolniła kroku, przyprowadziła agentkę na piętro 1 i stanęła obok pokoju 38.

- Dziękuję. Drzwi są zamknięte? - zapytała Elena. Mad złapała za klamkę lecz drzwi ani drgnęły.

Czarnowłosa towarzyszka jednym ruchem kopnęła w drewniane wejście. Ukazał się jej pokój Cher.

- Wejdź. - po paru sekundach były już w środku. - Musisz mi powiedzieć gdzie jeszcze może być. Tutaj w hotelu. - rozglądając się na boki nie mogła dostrzec dziewczyny. Cher tu nie ma.

- U Jeydona też jej nie ma. Zostaje jeszcze Merlon ale on...

- Prowadź.

Szły korytarzami i schodami. Elenie wydawało się, że budynek ten nie ma końca. Doszły chyba na ósme piętro gdy wreszcie Madison przystanęła przed drzwiami numer 90.

Słychać było szepty i rozmowy a nawet czyjeś jęki. Tego się obawiała. Cher jest tam i najpewniej w otoczeniu chrześcijan. Sprawdziła jeszcze raz pistolet i powiedziała na ucho do Madison:

- Stój obok tych drzwi i za żadne skarby nie pokazuj się im. Kiedy Cher wybiegnie, zatrzymaj ją i zaprowadź do lasu. Czekajcie tam na na mnie, jasne?

Madison pokiwała głową.

- Wspaniale. To teraz idziemy na jednego. - mruknęła i kopniakiem wywarzyła drzwi. Nadal niewidzialna popatrzyła jak dziesiątka mężczyzn wymierza w niewiadomym kierunku broń. Cher związana leżała w kącie. Była nieprzytomna i cała zakrwawiona.

Elena strzeliła prosto w twarz pierwszemu, który strzelił. Za nim drugi i trzeci. Rozpętała się prawdziwa strzelanina. Na ściany pokoju zaczęła pryskać ciemnoczerwona krew. Obrzydzony tym widokiem Jay, powiedział:

- Kim kolwiek jesteś, przestań.

Oddając jeszcze parę strzałów zostawiła żywego tylko Jaya. Wiedziała, że mimo tego iż chłopak zdradził Cher, nie będzie chciała ona jego śmierci.

- Błagam. Możesz ją wziąść. Naprawdę. - powiedział dziwnym tonem. Zaczął kręcić coś dłońmi za swoimi plecami. Mignął jej blask sztyletu.

To będzie walka w pojedynkę.

Stała się widzialna i również wyjęła swoje ostre narzędzie.

Patrzyli sobie w oczy. Ona walczyła za Cher, on również za nią ale z innej przyczyny. Ona ją lubiła, on nienawidził.

Czekała aż chłopak da pierwszy ruch. Krążyli wokół siebie. Wreszcie Jay zrobił krok do przodu i zamachnął się tuż przed nosem Eleny. Dziewczyna w ostatnim momencie odskoczyła prowadząc Jaya na ścianę. Mężczyzna od razu się od niej oderwał i ponownie zrobił zamach, tym razem w kierunku dłoni. Dziewczyna syknęła a na jej skórze pojawiła się rysa wyciskająca krew. Schyliła się i wbiła sztylet w piszczel Jeydona. Ten zaś krzyknął w niebogłosy i skoczył bezmyślnie na Elenę. Niewiadomo jakim cudem, wyrwał jej sztylet i wraz ze swoim wyrzucił w przeciwległy kąt. Swoimi dużymi, męskimi dłońmi objął jej szynę i zaczął uciskać.

Elena podziękowała swoim ciężkim glanom, że ma je dziś na sobie i kopnęła chłopaka w krocze. To sparaliżowało go totalnie a ona wykorzystując sytuację, wyjęła pistolet i przyłożyła Jayowi do skroni.

- Jeden ruch a już po tobie. - syknęła i splunęła na podłogę.

Z nogi Jeydona płynęła gęsta krew. Leżał teraz nieruchomy roniąc nieme łzy.

- Weź Cher. Ja ... przepraszam.

Elena uśmiechnęła się szyderczo i powiedziała:

- Słowa tu nic nie znaczą. Żadna rzecz nie sprawi, że ona uzyska z powrotem do ciebie zaufanie.
 
 
 
 
 
 
Trochę mnie poniosło i rozdział wyszedł taki jaki wyszedł. Przyjemnie mi się go pisało. Okej, więc tak może niektórzy zauważyli - założyłam nowego bloga. Jeszcze na nim nie bloguję bo czekam na swój zamówiony szablon. Będę na nim pisać recenzję książek, które przeczytałam oraz które przeczytam. Jeśli nie będzie się on podobał - udostępnię go jednej osobie, która ma milion pomysłów na bloga.... Hmm tak siostro mówię o tobie ( Einstain );)
Pozdrawiam wszystkich czytelników i zachęcam do komentowania !! :)