niedziela, 30 grudnia 2012

Kontynuacja XXXVIII


                        Zdruzgotana tą wizją, zaczęłam płakać i drżeć. I to nie po obudzeniu, ale w czasie obrazu. Nie mogę na to pozwolić. Ten koszmar pokazał mi, że Gave da radę mu się przeciwstawić. Ale co z tego? Jeśli nawet, nie dałabym mu skrzydeł a ten poszedłby  do Aarona i mu powiedział, że nie chce mu służyć, zabiłby go. On nie ma żadnej szansy. Dopiero teraz zaczęłam mu współczuć. Może Gave wcale nie chciał zabić Betty? Może nawet lubił moją mamę i mnie? Lecz nie miał wyboru. To ten Szatan nim kieruje. Dość złego już wyrządził. Nie może powrócić z … tamtego miejsca gdzie się ukrywa. Ale to znaczy, że Wódz także musi zostać w świadomym śnie. Na świecie nie może istnieć zdrowie bez choroby, szczęście bez pecha. Światłość bez Ciemności…  

                                       - Lav? Wróć do nas! Lavende! – jak przez mgłę słyszałam wołania Vee i Davida.

Koniec wizji. Nie chcę na to patrzeć. Chcę wrócić!! – wołałam na głos.

Minęły wieki zanim znowu znalazłam się w swoim pokoju. Na początku byłam sparaliżowana. Nie mogłam się poruszyć, otworzyć oczu czy nawet coś powiedzieć. Dopiero gdy ktoś wylał na mnie szklankę zimnej wody, zaczęłam się trząść. Moje ciało było nie do opanowania. Ręce ruszały się w wszystkie kierunku, nogi były jeszcze bardziej nieposłuszne. Co za straszny widok – powiedział któryś z moich przyjaciół.

                          Poczułam ciepłą dłoń na moim policzku. Tylko Jego dotyk, mógł sprawić, że się uspokoiłam. To Heath. Był tu.

Heath? Jesteś tutaj?

Tak, przez chwilę mogłem wejść do twojego umysłu i pozwoliłem ci sobie mnie wyobrazić.

Dziękuję. Było mi to potrzebne. Wiesz może gdzie jest teraz Gave? On nie może iść do Aarona. Przynajmniej nie z moimi skrzydłami ani bez nich…

Co ty wygadujesz? Jakie skrzydła?

Aaron chce moje skrzydła, bo wtedy stanie się kimś silniejszym.             

To jakaś bzdura. Nic nie sprawi, że osiągnie większe stanowisko.

Tak właśnie było w tych przepowiedniach na ścianie.

Wiem, o nich. To Gabriel kazał je napisać.

Komu?

Ciemnej Czerni.

A ta… Jest taka dziwna. Ale wydaje mi się, że troszczy się o wszystkich. Chociaż na pierwszy rzut oka pomyślałabym inaczej.

Dobra, więc co z tymi skrzydłami?

Zgodziłam się je oddać w zamian za uwolnienie czasu i ciebie.

Chwila ciszy. Co ja narobiłam? Jak mogłam się zgodzić?!

 Zwariowałaś?

Nie. Nie wiedziałam, że robię źle.

Kłamstwo.

Lavende? Nie wiedziałaś?! Cholera, nie kłam!

Dobra, przestań na mnie krzyczeć… Chcę ci tylko powiedzieć, że ich nie oddałam i nie oddam. Dostałam wizji w której Aaron oszukuje Gave i go zabija. Nie ważne co by zrobił… To okropne. On mu się tak poświęcił a teraz ma za to zapłatę. Czuję, że nie chciał zabić Betty. To ten Szatan mu kazał.

Kto?

Tak nazywam Aarona.

Dobra jesteś.

Usłyszałam wesoły i uwodzicielski śmiech. Tak za nim tęsknie…

Heath, kiedy się zobaczymy?

Kochanie, musisz zrobić to co powiedziała ci Ciemna Czerń…

Czyli to, że nie mogę dopuścić, żeby Gave wstawił się u Aarona z moimi skrzydłami?

Tak.

No dobrze, ale co potem?

Pozwoli ci wejść do świadomego snu i uwolnić mnie i Wodza.

Właśnie. Gabriel powiedział mi kiedyś, że na świecie nie może istnieć nic bez swojego wroga. Dlatego Wódz nie może wrócić na ziemię bo przecież Aaron pozostanie tam gdzie teraz jest.

Fakt. Trudno, uwolnisz tylko mnie.

Dobra, ja muszę iść pogadać z Gavem. Więc gdzie go znajdę?

Zatrzymam czas.

To niemożliwe.

Czemu?

Bo czas jest teraz zatrzymany…

Sama się zdziwiłam ale taka jest prawda. Kiedy otworzyłam oczy parę minut temu, moi przyjaciele siedzieli nade mną bez ruchu. Co dziwniejsze, w drzwiach stał Gave.

Heath?

Co?

On tu jest. Gave stoi w moim pokoju.

Dobra, uspokójmy się. Zachowuj się normalnie i postaraj mu się udowodnić, że nie może ufać Aaronowi.

Jak?

                            - Przyszedłem po skrzydła. – powiedział naburmuszony.

Wstałam z podłogi. Na moje nieszczęście, oczy miałam wypełnione od łez więc prawie nic nie widziałam.

                            - Gave, muszę ci coś pokazać. Ale zanim to zrobię to…

Spojrzał na mnie wymownie.

                            - Współczuję ci. Jesteś całkowicie zależny od Aarona i nie możesz nic z tym zrobić.

Zaśmiał się kpiąco. Super mi idzie…

                             - Skoro nie chcesz mi wierzyć, to chodź. – wyciągnęłam dłoń do przodu. – Musisz wiedzieć, że dla Aarona nie liczy się nic innego jak tylko siła. I tak mu się nie uda stać się Ciemnym Światłem z takiego powodu, że dostałam mnóstwo przepowiedni od Gabriela. Jedna z nich mówi, że nic nie pozwoli stać mu się silniejszym…

                                Stał przez chwilę nic nie mówiąc. Dziwnie się zachowywał. Nawet nie odpowiedział na moje słowa, wyciągnął rękę z kieszeni spodni i położył dłoń na mojej dłoni. Znów zniknęłam.

 

***

Gave

 

 

 

                                      Mój Pan nie mógł mnie okłamywać. Przecież liczyłem się dla niego, jak nikt inny – powtarzał sobie w myślach.

Ta durna Anielica  nie może mówić prawdy. Nie interesuje ją mój los. Nigdy nie interesował.

Ale szybko zmienił zdanie.

A mianowicie wtedy kiedy zobaczył jak umiera.

 

Upadła miała rację. Aaron nie dba o niego.

To mu wystarczyło, żeby jej pomóc. Przecież jest jasnowidzem i to co pokazuje jest prawdą. Uratowała go przed śmiercią, więc on pomoże jej.

 

***

Lavende

 

 

 

                            - Dziękuję. – powiedział po piętnastu minutach ciszy. Musiał się otrząsnąć po tej strasznej wizji.

                           - Nie ma za co. Obiecaj mi tylko, że nie pójdziesz do niego.

Pokiwał głową.

                            - Nie ma mowy. Jeszcze dzisiaj wyjeżdżam z kraju. Pojadę może do Egiptu.

                             - Wspaniały pomysł. A co z Jerrym? – jeszcze on. Zupełnie zapomniałam.

                             - Kręci się gdzieś po Dallas. Przekazałem mu, że trzeba cię złapać.

Prychnęłam.

                              - Wspaniale. Będzie chciał mnie zabić?

                              - Obawiam się, że będzie chciał odebrać ci skrzydła. Jego nie przekonasz.

                               - A co gdybyś już teraz uruchomił czas od momentu uratowania mnie?

                               - Niestety, najpierw muszę wyjechać. Inaczej zostałbym tutaj.

Uśmiechnęłam się do niego. Może wcale nie był taki zły?








I co jak podobał się drugi fragment XXXVIII rozdziału?? ;)

sobota, 29 grudnia 2012

Rozdział XXXVIII


Przesadziłam. To chyba ja zniknęłam, bo świat normalnie istniał.

Leżałam na zimnym, mokrym chodniku. Leżałam w jakiejś ciemnej uliczce. Raczej zaułku. Pewnie bym tak leżała, gdyby nie to, że zobaczyłam Gave. Szedł w kierunku Glower Street. Czyli mówiąc inaczej, szedł do mojego domu. Zdecydowałam się, że pójdę za nim. W końcu to nie sen, zapewne wizja.

Gave na szczęście, nie chodził za szybko, więc mogłam co jakiś czas zatrzymać się i rozejrzeć. Chciałam wszystko zapamiętać.

                          Gdy wchodziliśmy do środka domu, od razu pobiegł po schodach, zapewne do mojego pokoju. Tak było. Otworzył kopniakiem drzwi i zaczął czegoś szukać. Zorientowałam się, że chodzi o marker do białej tablicy. Podeszłam do toaletki i otworzyłam szufladę, w której się znajdował. Gave zrobił zdziwioną minę. Spojrzał na mnie. Serce podskoczyło mi do żołądka. Zrobił parę kroków i wyciągnął rękę. Odruchowo się cofnęłam i na nieszczęście wpadłam na łóżko. Chyba coś musiało spaść bo Gave niespokojnym tonem, krzyknął:

                             - Kto tu jest?

Muszę się uspokoić. Wyciszyć. Wzięłam dwa, głębokie wdechy i zobaczyłam jak uspokojony Gave, pisze na tablicy jakieś słowa.

 

                       Niebo ogarnie ciemność. Czarne chmury przysłonią słońce. Jeden błąd – zagłada. Odmówienie – śmierć.

 

Za chwilę, pokój znika a ja i Gave stoimy w gabinecie Aarona. Ten ostatni ma dłonie pełne niebieskiej krwi i czarnych piór. Moich piór. Wyrwał mi skrzydła a teraz… Zabija Gave. Dotyka jego głowy i paraliżuje aż ten drugi upada bez tchu.

Świetnie. Wiedziałam, że Aaron chce go wykiwać. Zawsze tak przeczuwałam.

             Zanim zdążyłam cokolwiek pomyśleć, obraz trochę się zmienił bo teraz Gave stał przed Aaronem i mówił mu, że nie zdobył skrzydeł.

                                 - Jak to nie masz? – wrzeszczał Aaron. Na jego okropnie pięknej twarzy, pojawiły się zmarszczki. Jednak to, nie wyglądał na żywego. Jego ciało było prawie przezroczyste a nawet głos, słyszany był jak przez mgłę.  

W końcu Aaron nie powinien żyć. Wydaje mi się, że przybył tu jako duch. Inaczej nie mogłabym go zobaczyć. To by nawet wyjaśniało dlaczego spotkał się z Gavem tutaj. Nikt ich nie przyłapie.

                                  - Po prostu nie mam. I nie chcę ci już służyć.  

Z gardła Aarona wydobył się ryk. Przerażający gniew, strach, to wszystko teraz czułam. Nie chciałabym być w skórze Gave.

                                   - Zabiję cię! Rozumiesz?! Zabiję!! – złapał go za gardło a Gave bezwładnie mu się poddał. Aaron go zabił.





Krótki fragment, bo coś nie mam weny. A pisać na siłę nie ma sensu... :) Miłego czytania . :)

piątek, 28 grudnia 2012

Kontynuacja XXXVII rozdziału


– Gdy przyjaciele odsunęli się na tylko daleko bym mogła zaczerpnąć powietrza, zapytałam – Co wy tu właściwie robicie? Nie było was tutaj… - dokładnie kiedy? – wcześniej. – powiedziałam żałośnie. Vee uśmiechnęła się niemrawo a David pomógł mi wstać z zimnej podłogi.

                             - Zemdlałaś i twoja mama zadzwoniła po nas.

                             - A tak w ogóle to musimy pogadać. – David spojrzał na Reachel – tak na osobności.

                             - Aha, no jasne. Rozumiem. Muszę was zostawić samych… - powiedziała cicho i wyszła z domu. Była… zachowywała się jak zahipnotyzowana.

                             Gdy drzwi się zamknęły, Vee pociągnęła mnie za rękę i razem pobiegłyśmy do mojego pokoju. David podążał za nami.

                               - Gdzie wam się tak spieszy? – spytałam zdenerwowana. Ręka mnie ciągła a nogi nie mogły nadążać za szybkimi krokami Vee.

Ale nie musiałam długo czekać na odpowiedź. Sama przyszła do mnie. Nawet za szybko niż bym chciała. Gdy drzwi do mojego pokoju stanęły otworem i zobaczyłam napisy na ścianach i na białej tablicy, kolana ugięły się przede mną.

 

                                 Istota Czarna, zwana Złą.

                                Istota Biała, zwana Dobrą.

 

                              Zło zwane Aaronem.

                             Dobro zwane Gabrielem.

 

                           Koniec świata nadszedł…

                         Czas został oszukany…

 

                   Tylko jedna może porządek przywrócić.

                Tylko jeden może ją uratować.

           

            A gdy nowy początek zawita,

        Wszystko zniknie.

*

*

*

 

                                            Zostanie tylko jedna.

                                            Zostanie tylko jeden.

Anioły Dobra i Zła się połączą bo nic nie może istnieć bez wroga.

Ciemne Światło zostanie Ciemnym na zawsze. Jasne Światło zostanie Jasnym na zawsze. Nie można stać się kimś innym za skrzydła.

Za nic.

Bo początek zostanie początkiem.

Koniec zostanie końcem.

 

 

                       - O cholera.

Nikt się nie odezwał. Każdy z nas wiedział, że nie na to czas. Usiadłam na swoim łóżku i po prostu położyłam głowę na poduszce. Lecz i ona nie była wygodna. Ułożyłam jeszcze raz głowę ale nic to nie zmieniło. Podniosłam ją lekko chcąc ją inaczej ułożyć. Nagle coś wyleciało. Na pierwszy rzut oka nie mogłam określić co to, ale gdy spojrzałam się na podłogę, dostrzegłam, że było to pióro. Czarne piórko.

                       - To nie wszystko. Spójrz co jest pod łóżkiem.

Uniosłam się niechętnie na wygodnym łóżku i pochyliłam się do przodu. Na zakurzonej podłodze leżał stos kartek. A na każdej z nich było wypisane:

Ciemne Światło, Kraina Istot, Wróg, Próba, Ocalenie.

                       - Więc, jesteśmy tutaj, ponieważ… Nie wiem nawet jak to powiedzieć. Pamiętamy koniec świata. A później, nie wiem co się ze mną działo. David ma tak samo. Tak jakby ktoś nam wyczyścił pamięć. Obudziłam się wczoraj w swoim łóżku i tak sobie pomyślałam… Ja nawet się nie starzeję. Nikt nawet nie potrafi powiedzieć jaki dziś miesiąc. Nie uważasz, że to dziwne? – spytała Vee słabym i wykończonym głosem.

Wymaga wyjaśnień. Moi przyjaciele nie mogą być więcej okłamywani. Nie przeze mnie…

                        - A pamiętacie jak rozwinęłam skrzydła? – powiedziałam pytającym tonem ale moi przyjaciele tylko zrobili zdziwioną minę.

                         - Nieee… Nie wiem co ci się stało ale wiesz, to trochę nierealnie brzmi.

Stanęłam na nogi i podeszłam do okna. Spojrzałam na drzewo, które stało naprzeciw mojego domu i wyobraziłam sobie, że latam. A dokładnie wieczór, w którym Heath wziął mnie na plecy i razem polecieliśmy na cmentarz. Jeszcze wtedy nie wydawał mi się tak straszny jak teraz.

                      Po chwili na moich plecach pojawiły się dwa, piękne, czarne jak smoła skrzydła. Były niepowtarzalnie wielkie. Jeszcze nigdy nie osiągnęły takich rozmiarów. Usłyszałam dźwięk zdumienia i przerażenia. Kiedy odwróciłam się twarzą do Vee i Davida miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Mieli dokładnie taką minę jak ja, gdy słuchałam opowieści Heatha. Zabawne.

Otrząsnęłam się szybko i powiedziałam:

                       - Teraz mi wierzycie, co?

                       - Kurka wodna, a umiesz latać?

Vee klepnęła się po czole i wydukała złośliwie:

                       - A po co miałaby skrzydła, co? Dla ozdoby? Czasami twoja bezmyślność mnie przeraża, przystojniaku.

Zachichotałam. Miło było posłuchać przyjacielskiej kłótni. Szkoda tylko, że Argie nie ma z nami.

                         - No więc jestem Aniołem. Dokładnie to Upadłym…  Na dodatek mam rolę przypisaną tam na górze. – wskazałam palcem Niebo. – Mimo, że nazwa Upadły Anioł wiąże się z Piekłem, mam bardzo ważne zadanie dla Dobrych Aniołów. Takich jakich była Argie. Nazywam się Ciemnym Światłem i mam przeprowadzić Dobre Anioły do Nieba. To znaczy, mam je uwolnić spod niewoli Aarona. Czyli Szatana. Dosłownie. Więc raz już to zrobiłam i nawet pokonałam Aarona ale to nie wystarczyło. Bo właśnie gdy nastąpił koniec świata i narodził się nowy początek, Argie popełniła samobójstwo i oszukała czasoprzestrzeń. Bo przyszłość miała wyglądać inaczej. Dlatego los został zdradzony i za karę, przeżywamy życie jeszcze raz. Ale to nie dzieje się naprawdę. To miejsce w, którym jesteśmy to tylko mydlana bańka, która pęknie gdy coś zrobię. Dokładnie nie wiem co. Ani gdzie mogę to zrobić.

                            - To co wiesz?

                            - Nic. – powiedziałam zawiedziona. Taka była prawda. Bo nie wierzę by Gave odwrócił się od Aarona i przeszedł na stronę Dobra. Nie sprzeciwi mu się. Za bardzo się boi. – No ale co powiecie na to wszystko? Wierzycie mi?

Potaknęli powoli głowami. Uf, to już coś. Zwinęłam skrzydła.

                            - Minie trochę czasu zanim przyzwyczaimy się, że mamy przyjaciółkę Anioła ale martwią mnie te listy i te wiadomości na twoich ścianach. Kto je napisał?

                             - Obawiam się, że Gave. A jeśli nie on to może wiadomość od Gabriela.

                             - Kogo? – spytał nagle Dev.

                             - Ah, to taki, można powiedzieć Bóg.

Prędzej od Gabriela, Gave nie pisałby, że skrzydła nic nie pomogą. Że dzięki nim Aaron stanie się Ciemnym Światłem, lub kimś silniejszym. Bo Ja, czyli Ciemne Światło pozostanę na zawsze. Tak jak mój ojciec.

Tylko jedna może porządek przywrócić.

                Tylko jeden może ją uratować.

           

            A gdy nowy początek zawita,

        Wszystko zniknie.

 

 

Tylko jedna? Czy to ja? Zobaczmy.

Tylko Ja mogę porządek przywrócić. Tylko Heath mnie uratuje.

To pasuje.

                                            Zostanie tylko jedna.

                                            Zostanie tylko jeden.

Anioły Dobra i Zła się połączą bo nic nie może istnieć bez wroga.

Ciemne Światło zostanie Ciemnym na zawsze. Jasne Światło zostanie Jasnym na zawsze. Nie można stać się kimś innym za skrzydła.

Za nic.

Bo początek zostanie początkiem.

Koniec zostanie końcem.

 

Zostanę tylko ja.

Zostanie tylko Heath.

Zło i Dobro połączą się na ziemi bo nic nie może istnieć bez wroga. Zdrowie i choroba, szczęście i nieszczęście, światłość i ciemność. Początek zostanie początkiem. Koniec zostanie końcem…

                                  Świat zniknął…
 
 
Kocham ją <3
 
Jak oceniacie ten rozdział? :)

czwartek, 27 grudnia 2012

Rozdział XXXVII


Tak. Świetnie.

Gave wiesz, że Aaron chce cię zabić? Wykorzystuję cię przez tą chwilę by zdobyć moje skrzydła i stać się kimś silniejszym.

I na pewno mnie zrozumie. Co za głupi pomysł by przekonywać kogoś do czegoś, skoro doskonale wiemy, że i tak tego nie zrobi. Bo jak mogę wyobrażać sobie Gave, który mówi do mnie w odpowiedzi:

O, Lavende, dziękuję, że powiedziałaś mi o tym. To naprawdę miłe. Oczywiście, że ci pomogę bez żadnej zapłaty. Ucieknijmy od Aarona.

Wyobrazić sobie do tego ten monotonny lektor…

Stojąc w samej koszuli, która była ubrudzona ziemią z cmentarza i nasłuchując wichru oraz czując spadający śnieg na włosach uświadomiłam sobie jedną rzecz. Jeśli naprawdę nie porozmawiam z Gavem już nigdy nie zobaczę Heatha. A to gorsze niż upokorzenie się przed wrogiem. Bo miłość ma swoją cenę… I jeśli była by niemożliwa, to i tak znajdę sposób by ją spłacić.

             Do jasnej Anieli! Stoję tutaj przemoczona. Nadal. Już powinnam być w drodze do domu Gave.

.

.

.

Tylko trzeba znać jego adres zamieszkania. Jedyna osoba, która wiedziałaby gdzie on mieszka jest moja mama. Muszę z nią pogadać. I znowu cofać się do domu? I zastać Reachel w takim stanie w jakim ją pozostawiłam? Totalnie bez sensu. Mimo to zaczęłam biec. Tym razem w kierunku Glower Street.

Gdy stanęłam przed drzwiami domu, wzięłam głęboki oddech i wkroczyłam do środka. Mama siedziała sama na kanapie w której kiedyś czekaliśmy na policję w sprawie śmierci Betty.

                         -Mamo? – powiedziałam ostrożnie. Odwróciła się do mnie szybko i zaraz stanęła przy mnie.

                            - Kochanie, martwiłam się o ciebie. Gdzie byłaś? – spytała, przytulając mnie do siebie.

                            - Mamo, gdzie mieszka Gave?

Spojrzała na mnie dziwnie ale zaraz zapytała :

                            - Kotku, po co ci jego adres?

                            - Potrzebny mi… Nawet bardzo, ale nie mogę wyjaśnić ci dlaczego.

Jak to brzmiało… O błagam, Reachel nie może myśleć, że się pogodziłam z … Gavem Ugly. Samo jego nazwisko oznacza brzydki, a Lavende Purry nie może przyjaźnić się z kimś brzydszym od niej – żeby nie było, to słowa Argie Duchnat, mojej przyjaciółki, która poświęciła się dla mnie i dla całego świata.

Mama spojrzała mi uważnie w oczy. Nie miałam pojęcia co pomyślała. Dla mnie liczyła się tylko jedna rzecz, a raczej jedna osoba. Heath. Nie żeby Argie, Vee, David czy sama mama była dla mnie nieważna ale Heath to mój chłopak od zawsze. Tak można powiedzieć.

                             - To jak. Powiesz mi gdzie mieszka twój Romeo? – wiem, że niestosowne były jakiekolwiek żarty ale nie mogłam się powstrzymać. Za dużo smutku zostało sprowadzonego na ten świat. Argie miała racje. Gorzej być tu nie  może.

                              - Wiesz, Gave nigdy nie chwalił mi się…

No jasne. Bo czy kobieta, która była tylko dodatkiem do mnie mogłaby wiedzieć, gdzie mieszka sługa Szatana? Tak, nazwałam Aarona szatanem.

                               - Ale może coś jednak ci wspominał? – oczywiście, że nie. – Najmniejszy szczegół. Obok mojej szkoły, cmentarza, Krainy … to znaczy krainy mojej i Argie. Wiesz, parku? – spytałam, w myślach zaś poklepałam się po czole. Ale ze mnie idiotka. Kraina Istot, co prawda moja mama już tam była ale całkiem nieświadomie. Dlaczego cały czas mnie tam ciągnie? Tak jakbym miała jakiś cel do spełnienia a odpowiedź czekała by na mnie za bramą. Tak jakby ktoś kogo kocham czekał by na mnie. Może nie realnie ale w mojej durnej wyobraźni. Tak jakby wejście tam mogło mi uratować życie i wtedy wszystko powróciłoby do normalnych rozmiarów. Może Gave czeka tam. W końcu to w niej znajduje się gabinet Pana Złego. Tak znów mówię o Aaronie.

                          - Lavende? Lav, słyszysz mnie? – dopiero teraz zorientowałam się, że mama machała mi dłonią przed oczyma. Zagalopowałam się. Ale przynajmniej wiem gdzie Gave może teraz być. Jeśli nie na ziemi Aarona to na polanie. I wcale nie mówię o takiej na, której skaczą zające czy fruwają motyle. O nie. To miejsce uświadomiło mi jak życie potrafi być niebezpieczne. To właśnie tam dorosłam. Dojrzałam do bycia Ciemnym Światłem, który musi wskazać drogę wszystkim Jasnym Istotom. Tak właśnie jest teraz. Wszyscy na mnie liczą. To ja muszę odnaleźć przepowiednię, to ja muszę nakłonić Gave do odwrócenia się od Aarona, to ja muszę przeprowadzić Dobre Anioły do Nieba i uwolnić je z pod niewoli Złego. Problem tkwił w tym, że raz już to zrobiłam. I muszę zrobić to ponownie. Tyle, że dwa razy silniej. Muszę przepędzić i pokonać Aarona raz na zawsze.

                           - Lavende Purry? Co do licha z tobą jest? Słyszysz nas?

Nas?

Otworzyłam oczy. Nawet nie wiedziałam kiedy je zamknęłam. Rozejrzałam się wokoło ale nie mogłam nic dojrzeć bo światło przesłaniały mi trzy postacie. Leżałam na dywanie w przedpokoju, a nade mną stał David, Vee i Reachel.
                             - Vee, świetnie wyglądasz ale proszę odsuń się. Potrzebuję trochę powietrza.



Krótki, nowy fragment. :)

niedziela, 23 grudnia 2012

Pytanie do czytelników

Wyobraź sobie, że nagle czas zostaje zatrzymany a ty normalnie funkcjonujesz. 
Śnisz o chłopaku, którego kiedyś kochałaś, chociaż nawet go nie pamiętasz.
Rozmawiasz z duchami, widzisz swojego zmarłego ojca...
Doznajesz wizji w, której zabijasz swoich bliskich.

Tak właśnie czuje się Lavende Purry po tajemniczej nocy. Pamięta tylko chłopaka spadającego z nieba i stos piór pod poduszką. Właśnie wtedy wszystko się zaczyna. Każdy skrywa tajemnice a zdradzenie ich grozi śmiercią... lub co gorsza... niewolą u samego Szatana.
Gdy chłopak ze wspomnień pojawia się w jej szkole, Lav wie o jednej rzeczy... O tym, że niedługo nastąpi koniec świata.
.
.
.
Lecz i on zostanie zburzony. 





I jak wam się podoba ten wstęp do książki? Czy dobrze opisuje tą powieść? 

Życzenia.

                    Życzę wszystkim czytelnikom tego bloga, dużo zdrowia, szczęścia, pomyślności. Dużo prezentów, bogatego Mikołaja i wszystkiego dobrego! Merry Christmas and Happy New Year !! :)
Pozdrawiam i zachęcam do czytania. 



,, Bo życie to rzeczywistość a w niej wszystko jest możliwe ..."

Kolejna część :)


                                  Nie wiem czemu, ale podświadomość kierowała mnie do Krainy Istot. To tam, poznałam prawdę i to właśnie w niej muszę to skończyć.
                          Jeszcze dziś oddam skrzydła Gave. Skoro jutro ma ktoś zginąć, wolę poddać się dzisiaj. Dlatego też, wzięłam komórkę, która nie wiadomo skąd i dlaczego znalazła się w kieszeni moich spodni. Poszukałam w kontaktach jego numer i zadzwoniłam.
Poczta głosowa.
Spróbuję jeszcze raz – pomyślałam.
Sygnał. Po paru minutach ktoś rozłączył połączenie.
Dziwne… Przecież tak mu na tym zależało. Niemożliwe jest by nagle się rozmyślił. Aaron by go zabił.
                          Aaron by go zabił.
O mój Boże. Teraz chętnie spotkałabym się z Heathem.
Co jeśli…
Jeśli…
Nie, mogę nawet o tym myśleć. Nienawidzę Gave ale nigdy nie chciałabym jego śmierci z rąk Aarona. To by było zbyt okrutne, pomimo tego, że zabił Betty.
Kiedy wreszcie przystanęłam, zorientowałam się, że znajduję się  blisko mojej szkoły. Starej szkoły, bo nie chodziłam tam już od… 17 lat? Mimo tak dużego odstępu czasu, szkoła zdawała się wyglądać tak samo. Hmm. David i Vee również się nie zmienili, a powinni mieć teraz 34 lata… Tak… Ktoś mi to wyjaśni? – krzyknęłam w umyśle.
                           - Tak, ja mogę ci to wyjaśnić. – nerwowo rozejrzałam się wokoło siebie ale nie zobaczyłam żadnej żywej istoty. Przy bramie do Ogrodu szkolnego, jakaś kobieta wpatrywała się wprost na mnie.
                            - To naprawdę świetnie ale przerażasz mnie. Kimkolwiek jesteś. – odrzekłam głośniej. Postać kobiety była jak czarna plama. Ciemna Czerń.
      Co?
                         - To ty, Ciemna Czerń? – spytałam ochrypnięta.
                         - Zgadza się. Podejdziesz bliżej czy mamy tak krzyczeć przez ulicę? – zapytała sarkastycznie.
Ruszyłam powolnym krokiem. A co jeśli to jakiś podstęp? Może to nie ona? Lecz trudno było mi wyobrazić sobie kogoś innego, przebranego na tak ciemny kolor…
                  Gdy zobaczyłam jej twarz, byłam nieco spokojniejsza. Na szczęście, to nie przebrany Aaron. Co ja gadam… Jego tu nie ma.
Odgarnęłam kosmyki włosów z twarzy i podniosłam głowę. Niebo było pochmurne a z niego zaczął padać śnieg. To dość wczesna pora na śnieg. No bo czy w październiku może coś takiego się dziać? Rzadko. Lecz, tak naprawdę sama nie jestem pewna, który mamy miesiąc i rok. Nie było mnie tu 17 lat a teraz jeszcze ten cały koniec świata. Eh… 
                            - Po co tu przyszłaś? – zapytałam ostrożnie cicho.
                            - Nie możesz oddać mu skrzydeł, Lavende. – odpowiedziała zaskakująco miło. Może nie dałabym uciąć ręki ale zdawało mi się, że w jej głosie pobrzmiewała nuta troski.
Zrobiłam skwaszoną minę.
                             - A ty skąd o tym wiesz?
Uśmiechnęła się cierpko i wyszeptała:
                             - Świat świadomego snu wie o wszystkim. Obserwujemy sprawy ludzi i Istot z góry. Wiem nawet co masz pod tą ohydną, szpitalną koszulą.
Uniosłam prawą brew. Miałam ochotę wybuchnąć głośnym i niepohamowanym śmiechem. Chyba pierwszy raz od tak strasznego, długiego czasu.
                              - Niby co?
                              - Bokserkę z napisem: P.O.D. – wyjaśniła pewnie. Zajrzałam lekko pod koszulę i stwierdziłam, że naprawdę ją mam.
                               - Dobrze. Więc wyjaśnij mi o co tu chodzi? Czemu nie mogę oddać mu skrzydeł?
                               - To proste. Kiedy Aaron osiągnie swój cel, zabije Gave a ty zostaniesz zupełnie sama. Przypomnijmy to, że skoro Gave umrze, nikt poza nim nie będzie mógł przywrócić czasu. To znaczy, że Heath nadal będzie siedział w świadomym śnie, tak jak Wódz. A my, nie możemy cię tam wpuścić. Znalazłaś przepowiednię, prawda?
                             - Tak. W liście było napisane, że muszę iść do mojego wroga, który kocha się w mojej matce. Od razu zgadłam że to Gave.
                             - Słusznie. Więc teraz odnajdź go i przekonaj, że Aaron go zabije.
                             - Skąd ta pewność? – spytałam śmiało.
                             - Już ci mówiłam. Ja o wszystkim wiem. – mrugnęła okiem i zniknęła. 



I jak wam się podobał ten fragment? :) 

środa, 12 grudnia 2012

Kontynuacja poprzedniego rozdziału

Jutro…
Wstrząśnięta tymi emocjami, leżałam. Nie miałam siły się podnieść. Za nic. Gdybym jeszcze wiedziała, że to zwykły sen. Lecz nie mogę się oszukiwać. To rzeczywistość. Ktoś umrze. Znowu.
                           To dziwne. Zawsze gdy doznawałam wizji, były one tak realne i tak widoczne. Mogłam z nich wywnioskować sens znaczenia, kto w niej występował… Teraz? Po prostu czarna dziura. Tylko głosy. Określające śmierć jakiejś osoby. No raczej Istoty. Jedno jest pewne: Heath nie zginie. Jest w świadomym śnie a więc w jakiejś części czasoprzestrzeni. Chyba, że… Gave będzie chciał moje skrzydła już dzisiaj. To by oznaczało, że od jutra wszystko będzie normalne. Takie jakie powinno być. Wtedy, każdy mężczyzna z mojego otoczenia jest zagrożony. Myślę, że zabójcą będzie ktoś z Upadłych… Właśnie… Kim jest Heath? Pamiętam jego oderwane skrzydła na polu bitwy, ale o ile się nie mylę przeszedł przemianę w Upadłego bo zabił swojego pobratymca. Kogo? No właśnie…
                             - Wszystko w porządku? – spytała moja mama zza drzwi pokoju.
                             - Tak. – powiedziałam słabo. Reachel od razu wparowała do pokoju. Już podejrzewam co sobie pomyślała, gdy zobaczyła, że jej córka leży zapłakana po wyjściu mężczyzny z jej pokoju… Nie. Reachel zbyt bardzo jest zapatrzona w Gave.
                             - Przecież widzę, że nie. Czemu płaczesz? – odgarnęła mi włosy, przylepione do mokrego czoła.
 Podniosłam się na łokciach i spojrzałam jej w oczy.
                              - Musimy się stąd wynosić. – odrzekłam. – Pamiętasz zdarzenia, które działy się przed szpitalem?
Błagam, powiedz tak.
                              - Słonko, a  co mogło się dziać? – zaśmiała się nerwowo. Nie pamięta… Wiem to.
Energicznie wstałam z fioletowego dywanu i podeszłam do białego stolika. Przeszukałam wszystkie szuflady lecz w żadnej z nich nie mogłam znaleźć listu od Lavende. Haha. To ja. Wariuję!
                               - Mamo… Znasz Northiego, prawda?
Zamrugała zdziwiona.
                               - Tego psa – przybłędę? – powiedziała zdezorientowana. Spojrzałam na nią wściekła. – Gave go tak nazwał.
Potaknęłam zrozumiale.
                                 - Jasne… Więc nie pamiętasz jak mi go kupiłaś?
                                 - Przykro mi skarbie, ale nigdy nie miałyśmy psa.
Obraz przeszłości. Muszę go tu sprowadzić, muszę pokazać wszystko mamie. oczywiście oprócz zasad Nieba. No i niektórych rzeczy. Najlepiej będzie jak wywołam ten list. Głupi liścik, który Gave najpewniej spalił.
                                  - Daj rękę. – poprosiłam.
                                  - Lav…
                                  - Daj. – podała szorstką dłoń. – Zamknij oczy i postaraj się wyciszyć. Gdy coś zobaczysz, oglądaj i nie przerywaj połączenia.
                                  - Dobrze.
 Ja również zamknęłam oczy.


***
Reachel



                Nie wiedziała o co chodzi. Lavende zawsze była dziwna ale nie podejrzewała, że umie czarować. Czy cokolwiek tam robić.
Gdy Lav powiedziała, że ma nie przerywać połączenia została kompletnie zbita z toru. Lecz te myśli przesłonił obraz. De ja vu
Gave Ugly zabił Betty. Zabił. W pokoju Lav.
[…]
                 Jakie śliczne maleństwo.  Wygląda zupełnie jak moja zmarła córka Lavende. Maluch leżał na trawniku, opatulony koszulą. O duuużo rozmiarów za dużą. Położyła go na łóżku jej córki i przykryła kocykiem. Gdy miała już wyjść za drzwi, zobaczyła, że coś leży na podłodze. Tym czymś okazała się kartka. Napisana przez jej córkę.
                    Lavende Purry !
[…] Jestem tobą. […] Jeśli czyta to nasza mama, to droga Reachel wiedz, że ona musi to przeczytać! […] To nie żadna błahostka… […]  To Sprawa ŻYCIA I ŚMIERCI.
         
                     Chciała czym prędzej wyrzucić kartkę do kosza, lecz coś ją powstrzymało. To coś kazało jej czekać 17 lat.
                      […]
                    SKRZYDŁA? Jej córka, Lavende Purry, powróciła ze skrzydłami i w dodatku jako Anioł? Podejrzewała, że Ivan, jej mąż nie jest normalnym człowiekiem ale, że Anioł? To już przesada…
          

***
Lavende



             Gdy uświadomiłam Reachel, kim jestem i co okropnego zrobił Gave, puściłam jej rękę. Wystraszona, upadła na podłogę. Podrapała się nerwowo po głowie i zapytała:
                         - Kim jesteś?
                         - Mamo. Twoją córką. Tyle powinnaś wiedzieć. – powiedziałam nieśmiale.
Pokręciła przecząco głową. Do licha co mam jej odpowiedzieć? Mamuś, jestem Upadłą i mogę rozmawiać z duchami. W dodatku walczyłam z Piekłem. Aha i widziałam się z tatą. Na marginesie, to znajdujemy się w czasoprzestrzeni a Gave jest jej przywódcą. No i mam już swój grób.
Nie.
                          - Jestem medium. To co widziałaś w wizji powinno ci wystarczać. Przykro mi ale nie mogę ci nic więcej powiedzieć.
Uderzyły mnie wielkie wyrzuty sumienia. Dlatego wyszłam z pokoju. A właściwie wybiegłam z płaczem. Dość. Muszę już to skończyć. Cały czas jakaś plątanina… Ktoś musi ją zakończyć. I to będę ja. 

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Rozdział XXXVI


                          Kolana ugięły się pode mną. Nie, nie. To nie może być prawda. Może to zwykły sen, wspomnienie lub durna wizja. Nie uwierzę w to, że chce by Najwyższy Wódz Piekieł powrócił…
                            - Lavende, naprawdę nie rozumiesz? Wódz, powrócił. Istnieje dobro. A co ze złem? Nie pamiętasz słów Gabriela?
                            - Śledziłeś mnie? – syknęłam.
                            - Oczywiście, że nie. Przecież nie mam dostępu do Nieba. W każdym razie…
                            - Nie pozwolę ci na to.
                            - Więc ja nie odnowię czasu.
Ok. Denerwował mnie. Irytował. I nie wiem co jeszcze ale w tym momencie ma rację. Pamiętam dokładnie słowa Wodza, Gabriela – poprawiłam się w myśli – Dobro nie może istnieć bez Zła, a Zło bez dobra. Na świecie musi istnieć równowaga. I właśnie dlatego powiedziałam słowa, za które Chyba pójdę do Piekła. Boże! Przecież ja już w nim jestem.
                              - Oddam twoje skrzydła, ty wskrzesisz Aarona, zaprowadzisz mnie do Heatha i odnowisz czasoprzestrzeń. Ale co potem? Nie uwierzę, że Aaron tak po prostu da mi spokój… - powiedziałam wolno. Sama nie mogłam uwierzyć, że to wyszło z moich ust… Dużo się pozmieniało.
                               - Zawrzyjmy układ. Ty oddasz skrzydła w zamian ja gwarantuję ci spokój. I oczywiście uruchomię czasoprzestrzeń. Od momentu…
                                - Po śmierci Argie. Czyli w momencie gdy Heath, zdąża mnie złapać za rękę. Pasuje? – spytałam trochę gniewnie.
                                - Wspaniale. – powiedział odchodząc.
Przypomniało mi się…
                              - Co z moją mamą?
                              - Nie chcę z nią być i nigdy nie chciałem, Lav.
Potaknęłam głową. Fakt, chciał być przy mnie. Jak to zabrzmiało – skarciłam się w myśli. To znaczy, to Aaron pragnął się mnie pozbyć więc Gave spełniał jego poleeeeceee….
                               - Gave? – szepnęłam.
                               - O co chodzi? – odwrócił się lekko.
                               - Co jeśli Aaron cię wykorzystuje. A później zabije? Jestem jasnowidzem. Potrafię to wyczuć. A wiesz mi… Już dawno wywęszyłam, że Aaron to zły koleś.
Cisza. Pokręcił głową ale nic nie mówił. Po prostu zniknął. Nie wiem jak, kiedy. To było jak… Jak Snape w Harrym Potterze. Fascynujące ale i przerażające.  
                           Obawia się tego – podszeptywały moje myśli.
Boi się.                                                                         
                      I nagle świat runął. A przynajmniej ja. Moje oczy zaczęły płakać. Lecieć strumykiem po policzkach, ciele. Wstrząsnęły mną dreszcze, a głowa bolała rozpętując w niej piekło.
Wizja.
Koszmar.
Śmierć.
Tylko to wiedziałam.
Że ktoś umrze.
Jutro.