środa, 29 sierpnia 2012

Rozdział XX


                ,, Razem upadną by powrócić na nowo” ? Przecież to się nie spełni. Ja już narodziłam się na nowo. Więc niemożliwe jest abym ponownie to zrobiła. Razem. Ale kto z kim? Hmm co jest w poprzednim zdaniu? ,, I spełni się nieba niebieskiego słowo” a wcześniej: ,, Skrzydła jednego zabłysną błękitnie”. Nie pamiętam czy w pierwszej przepowiedni mianem jeden był nazwany Heath czy Loren… Chyba, że ,, jednego” oznaczałoby tylko jedną istotę. Albo Heath albo Loren. Oczywiście, Heath jest już Upadłym tak jak jego druga część. Więc nie mogę być do końca pewna komu zabłysną te skrzydła.
                  Loren napisał, że na bramie znajdę wskazówkę jak dostać się do Nieba. Ale przecież nic takiego nie znalazłam. Jedyne miejsce jakie tu jest uwzględnione to ogród Istot. Ma tam na mnie czekać mój ojciec. Tylko gdzie on może być? Hmm skoro nazywa się Ogrodem Istot, a za bramą, przed którą właśnie stoimy jest Kraina Istot to prawdopodobnie ogród ten będzie we wnętrzu Krainy.
                      - Heath. Wiesz gdzie jest Ogród Istot? – spytałam nieświadomie czy może mi już odpowiedzieć.
                      - Teraz nic mi już nie grozi. On jest tam. – pokazał palcem na bramę.
Domyśliłam się.
                      - Ale gdzie konkretnie, pokażesz mi?
Z niepokojem zauważyłam, że przez jego piękne błękitne oczy wkrada się żółta barwa. Musimy się spieszyć. – pomyślałam.
Otworzył bramę a ja ujrzałam po raz kolejny inny świat. Tyle, że nie byłam już nim tak bardzo zainteresowana i zainspirowana jak poprzednim razem. Sama nie wiem dlaczego. Może dlatego, że w moim sercu panował chaos i nie miałam siły rozkoszować się pięknem tego miejsca. Bo tak było. Byłam wyczerpana. Sama myśl, że Argie i Heath musieli czekać na mnie 17 lat przyprawiała o dreszcze. Przecież Aaron, tak jak wspominał Loren jest bardzo niebezpieczny. Jedno dotknięcie i może kogoś zabić. To naprawdę straszne. Kiedy tak podążaliśmy pogrążając się w poszukiwaniach ogrodu przypomniałam sobie pewne słowa z pierwszego listu Lorena. Podobno ktoś chce mnie dorwać  i jest on w mojej szkole.
                         - Heath?
Odwrócił się do mnie i spojrzał. Na jego ciele zauważyłam liczne siniaki i pręgi. Ranił go. Bił mojego Heatha, Anioła, który mnie kocha.
                         - Kto to taki?
Wiedział o czym mówię. Zrozumiałam to po jego oczach. Od razu spojrzały w dół.
                         - Aaron może wejść w różne ciała ludzi i różnych istot. Pamiętasz jak Maggie tak strasznie ci dokuczyła w szkole?
                         - Wtedy co się na nią rzuciłam? – spytałam ochrypłym głosem.
                         - Tak zgadza się. Wstąpił w jej ciało.
Pokiwałam głową.
                         - Czemu chciał mnie dorwać?
                         - Nadal chce, Lav. O to mu chodziło. Nie chciał byś dopełniła misji bo wtedy Upadli musieliby wrócić do Piekła i odstąpić na ziemi miejsca Aniołom.
                         - Czyli ,, Ciemne Światło” nie ma tak naprawdę złego zadania?
                         - Ma lepsze niż Jasne Światło. Twój ojciec miał dokładnie odwrotne zadanie. Miał uwolnić Dobre Anioły i odstąpić miejsca Istotom Czarnym i Ciemnym. A wtedy na ziemi zapanowałby chaos.
                         - Dlaczego więc Jerry go zabił? Przecież nie jest dobry.
                        - Powodem zabicia wcale nie było dokonanie zadania ale właśnie niedokonanie. Twój ojciec nie wyjaśnił ci prawdy bo tak jak ja nie może. To znaczy ja już mogę. Ale do rzeczy. Więc w ostatniej chwili przeciwstawił się Aaronowi i nie chciał dokończyć tego co zaczął. Wściekły Aaron go zabił. Teraz kiedy powróciłaś jako Jasne Światło chce cię odnaleźć, żebyś dopełniła misji.
                        - Ale czemu podczas mojego upadku błagali bym dokończyła zadania?
                        - To nie byli Upadli. To były Jasne Istoty.
                       - Nie. Oni byli Złymi. Poznałam ich.
                       - Ja też jestem zły. Może stali się takimi jak ja i Argie?
                       - To po co by chcieli bym zaprowadziła ich do Piekła?
                       - Lav, kochanie oni mieli na myśl, żebyś dokończyła zadania ale jak już się narodzisz na nowo. Chcieli byś ich uwolniła od złego.
Teraz rozumiem. Choć nie do końca. Loren wspominał też o Apokalipsie. Może miał na myśli to, że kiedy już powrócę jako Jasne Światło i nie będę chciała odstąpić miejsca Upadłym rozpocznie się wojna. Może Aaron będzie chciał mnie zabić tak jak mego ojca?
                       - Apokalipsa… O co w niej chodzi?
Zatrzymał się. Głośno westchnął i przybliżył się do mnie.
                       - Dokładnie o to co przed chwilą pomyślałaś. Tylko pamiętaj. Najpierw musisz mu się przeciwstawić i zabić Istoty Czarne i Ciemne i dopiero nas ratować. Bo jeśli zrobisz na odwrót to Upadli będą mieli władzę nad światem. Na razie masz ją ty. Chodźmy. Twój tata na ciebie czeka. – kiedy zauważyłam, że już stoję w ogrodzie oniemiałam. Wyglądał dokładnie tak samo jak ten w szkole. Tyle, że zamiast czarnej róży, zauważyłam kwitnącą białą. Tak jak mówiła przepowiednia.
                       - Witaj ponownie córeczko. – odezwał się głos mego ojca. Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam go stojącego przy biało – czarnej brzozie.
Podbiegłam do niego i wtuliłam się w jego ramiona. Niestety… było to trudne bo jego ciało było przezroczyste.
                       - Tato. Właśnie spełniła się przepowiednia. Co to znaczy?
                       - Niezupełnie. – zauważył. Spojrzał na Heatha a ja ugięłam kolana.
                         Mój ukochany wisiał w powietrzu z rozwiniętymi skrzydłami. Płakał. Jego łzy leciały na trawę ogrodu. Ale nie krzyczał, był nad wyraz spokojny. Nie zachowywał się tak jak ja podczas Upadku. Ale zapomniałam… On n i e stawał się złym. Jego skrzydła zmieniają kolor na znów błękitny. Ale chwila… Po jakimś czasie widzę jak pojawia się drugi Heath. Tylko nieco inny. Jego oczy są rudo – brązowe a kiedy poczułam jego zapach bryzy morskiej wiedziałam kogo widzę. To Loren. Tak jak myślałam. Staną się znów jednością. Kiedy oderwałam się od mojego taty błyskawicznie znalazłam się przy nim.
                     - Podobały ci się moje listy ? – spytał uwodzicielsko.
Przytuliłam go i odpowiedziałam:
                     - Jak najbardziej.
Odwzajemnił moją czułość ale zaraz odszedł. Stanął kilka metrów ode mnie, rozłożył wielkie szare skrzydła i wzniósł się w górę. Ich ciała zaczęły się łączyć. Przybliżać do siebie aż w końcu stały się jednym. Przez kilka sekund unosił się w powietrzu a po chwili upadł na podłogę. Zwinięty w kulkę, patrzył na mnie swymi błękitnymi oczami. Jego szare pióra leżały rozsypane. Instynktownie do niego podbiegłam i przykucnęłam.
                     - Wróciłem. W pełni. – zaśmiał się cicho.
                     - Tak. Jesteś mój. Już na zawsze. – ucałowałam go w policzek i pomogłam wstać.
Otrzepał się ze stosu piór i schował skrzydła. Wyglądał już na pełnego sił. Ucieszyłam się. W końcu lada chwila miała wybuchnąć wojna.
                     - Jak mogę go znaleźć?
                     - Aarona? – spytał zdezorientowany.
                     - Tak. Chcę z nim pogadać.  – wyjaśniłam z trudem. Wiem, że mnie nie puści ale co innego mogę zrobić? Nie mogę dopuścić zła. Nie mogę.
                     - Lav, nie powiem ci. Nie pozwolę byś się z nim spotkała. Może cię zabić. Na razie nie ma powodu. Sam powiedziałeś, że chce mnie przekabacić na swoją stronę.
                     - Tak. Dobrze. Do licha, ok. – zdenerwowany przygarnął mnie do siebie.
                     - Zgadzasz się? – spytał z oddali mój tata.
                     - Tak. Ale pójdę z nią.
                     - To niebezpieczne. – przypomniał Ivan.
                     - Jak mogę go pokonać? – pytam z nadzieją, że zna odpowiedź.
                     - Nie wiem. Sama musisz to wymyślić.
Rozumiem.
                     - Idźmy już. – zażądałam.
Nie odpowiedział. Wyszliśmy z ogrodu, zostawiając tam mego ojca. Pragnęłam już spotkać się z Aaronem. W tej chwili.
             Szliśmy teraz tą łąką na której Heath opowiedział Argie i mi o wszystkim. Przemierzaliśmy ją z dwie minuty aż w końcu znaleźliśmy grotę. Czarna jak smoła i przeraźliwa. W środku nie wyglądało wcale lepiej. Ciemne ściany, odurzający zapach. Nic przyjemnego. Grota ta była duża. W jej wnętrzu przechodziło dużo Upadłych. Mierzyli nas wzrokiem. Czasami zdawało mi się, że chcą się na nas rzucić. Bardzo się bałam, więc mocniej przytrzymałam się Heatha.
                  - Daleko jeszcze? – pytam z nadzieją, że powie: nie.
                  - Właściwie to już go widzisz.
Rozejrzałam się skołowana ale po chwili zorientowałam się kogo miał na myśli. Przed nami stał wysoki Upadły z bardzo wyrazistymi, żółtymi oczami. Uśmiechał się do mnie ale nie tak jak bym chciała. Przez jego twarz wylatywały złe emocje. Gniew, może i strach, niechęć.
                   - Lavende Purry, potomkini Jasnego Światła. Witaj w moich progach. – przywitał się. A później zaprosił nas do swojej komnaty.


I co sądzicie o tym rozdziale?                  May it be

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Rozdział XIX


           17 urodziny. I kto by pomyślał, że z rozwydrzonej trzynastolatki stanę się już prawie dojrzałą osobą.
               Siedziałam na łóżku wpatrywając się w okno. Jak dobrze byłoby stać się znów małą dziewczynką. Tak naprawdę, nie wiem o sobie nic. Oczywiście oprócz tego, że mam na imię Lavende i jestem z Dallas. Ale nie wiem jakie jest moje nazwisko, kim jest moja prawdziwa mama i tata. Nie mam pojęcie jak tu się znalazłam. Moje oczy są bardzo jasno- błękitne. Aż białe, a w okolicach gdzie się znajduję zostawiam za sobą również białe pióra. Lecz są dwie rzeczy o, których pamiętam: słowa ,,Narodziłam się na nowo” i te oczy… Rudo- brązowe. Piękne, duże, wyraziste, hipnotyzujące, sprawiające, że zapominasz o problemach o otaczającym cię świecie. I tylko to, to mi pozostało.
Puk, puk. Ktoś zapukał do drzwi. Pewnie to Reachel.
                       - Kochanie mogę wejść? – spytała zza pokoju.
                       - Mamo już nie mam trzynastu lat, wejdź. – nakazałam rozbawiona. Weszła do pokoju z promiennym uśmiechem.
                       - Mamy dla ciebie prezent, prawda Northy? – za chwilę wbiegł również biały labrador.
 Radośnie szczeknął a Reachel podarowała mi do rąk małe pudełko.
Spojrzałam na nią pytająco i powoli otworzyłam aby zobaczyć zawartość. W środku leżał naszyjnik. A raczej amulet. Duże, tygrysie oko. Brązowy ze złotymi pasami. Przepiękny.
                      - Dziękuję. – wtuliłam się w ramiona mamy, ona zaś za chwilę założyła mi go na szyję.
                      - Mam dla ciebie coś jeszcze. – włożyła mi w dłoń małą kopertę.
                      - Przeczytaj to w najbliższym czasie.
                To dziwna sprawa. Co mogło w niej być? Jeśli list, to od kogo? Tak bardzo chciałam otworzyć to już teraz ale wiedziałam, że nie będę mogła się skupić jeśli Reachel nie wyjdzie z mojego pokoju.
Wpatrywałam się w kopertę.
                     - Miałaś to w koszuli, którą byłaś owinięta jak cię znalazłam.
Pokiwałam zrozumiale głową.
                     - Mamo mogę zostać sama? Oczywiście Northy ze mną zostanie. – pogłaskałam labradora po pyszczku. Pomachał ogonem.
                     - Tak. – udała się do drzwi i po chwili już jej nie było.
Od razu rozerwałam kopertę. W środku znajdowała się karteczka. Kiedy przeczytałam pierwsze zdanie, ugięły się pode mną kolana.

LAVENDE PURRY! Przeczytaj to!
Jestem toba. Tyle ze z innego wcielenia. Już ci wszystko tlumacze. Jestem Ciemnym Swiatlem. Czyli mam przeprowadzic Zle Anioly do Piekła. Ale tego nie zrobie bo wtedy zabije swoich przyjaciol. Wiec postanowiłam popelnic samobójstwo i narodzic sie jako ty. Nie wiem teraz co będziesz musiala zrobic ale Pamietaj! Heath to twój chłopak a Argie to przyjaciolka. W zadnym razie nie ufaj Maggie, Jerriemu, Aaronowi czy Gavu. Jeśli teraz jestes jeszcze mala i czyta to nasza mama to droga Reachel ona musi to przeczytac! To nie sa zarty. Za żadne skarby. To cholernie wazna sytuacja. To Chyba Tyle co musisz wiedziec. Aha i nie pytaj o nic Heatha ani Argie! Narazisz ich na podwojne niebezpieczeństwo. Reszte powierzam Lorenowi – czyli Heath. Ta sama Istota.
5.09.2006r.              Dallas.        Glower Street 8A         Lav.



                   Jak to możliwe? Ona jest mną? I ma tak samo na imię… I zna mój adres, nazwisko, nawet imię mojej mamy… Tylko jak z innego wcielenia? O co tu chodzi? I wspomniałam coś o Lorenie, chwila: WSPOMNIAŁAM? Czyżby to była prawda? Czy ta dziewczyna była mną?
                   Pytania pojawiały się co sekundę a odpowiedź na choćby jedno pytanie nadal nie przychodziła. Loren. Loren. Coś mi mówi to imię. I te oczy, wiadomość na tablicy…
                   Nagle, w ułamku sekundy moje oczy zaczęły puchnąć. Fala rażącego ognia spowodowała, że upadłam na podłogę a wszystko wokół mnie zakołysało się. Widziałam sufit swojego pokoju jak przez mgłę. Nie wiem co się ze mną dzieje. Zaczynam się trząść. Próbuję cokolwiek powiedzieć ale z mojego gardła nie słychać nawet najmniejszego dźwięku. Northy stara się mnie obudzić, liżąc po twarzy i drapiąc ale to nic nie daje. Już jestem w innym świecie. Myślę, że umarłam.
***
        
                Jednak nie. Żyję. Widzę siebie stojącą na jakimś klifie. Obok mnie jest jakaś dziewczyna i piękny, przystojny chłopak. Dobrze zbudowany o rudo- brązowych oczach. To one… Te z moich wspomnień.
                     -  Nie róbcie tego. Wrócę do was! Poddajcie się i idźcie samowolnie do Aarona. Pozostańcie takimi jakimi jesteście. Nadal dobrymi. Wiem, że i tak zdradziliście Niebo ale błagam nie upadajcie z własnej woli. Poczekajcie. Zaufajcie mi.
A później osoba bardzo podobna do mnie skoczyła. Szybowała w powietrzu. Aż w końcu wleciała do krainy ognia. Płonęła… Wrzeszczała… Jej przyjaciele nie skoczyli za nią, spojrzeli tylko na siebie i wycofali się, a następnie zniknęli.
Drugi obraz przedstawia również mnie jak stoję w tym pokoju i piszę… A mianowicie tą karteczkę! Trwa on tylko chwilę. Bo zaraz pojawia się trzeci obraz… Stoję w ogrodzie przy dużej, czarnej róże. Coś czytam. Nie  mogę przyjrzeć się z bliska bo stoję bardzo daleko. Próbuję zapamiętać obraz tego miejsca jak najlepiej by po obudzeniu się z tego koszmarnego snu, udać się tam. Za chwilę moje drugie ja, odkłada kopertę pod liść róży. Jestem pewna, że to miejsce istnieje. Wiem o tym.
                      Wkrótce budzę się. Oczy nadal szczypią a głowa strasznie boli ale czuję się jakoś dziwnie do tego przyzwyczajona. Jakbym była już kiedyś w takim stanie. Próbuję przypomnieć sobie taką sytuację ale jak na złość nie mogę.
                        Powoli próbuję wstać. Muszę iść w tamto miejsce. Muszę. Tylko gdzie w pobliżu znajduje się jakiś ogród? Jest w naszej szkole ale przecież wstęp tam jest zakazany. Zbiegam szybko po schodach do kuchni i zakladam na siebie letnią kurtkę. Może jest ciepło ale nieprzyjemnie chłodny wiatr dmucha co chwilę.
Wychodzę z domu. Zmierzam ulice obserwując jak co chwila ludzie wychodzą do ogródków by pielęgnować swoje rośliny. Zaczynam biec. Strasznie źle się czuję gdy nie wiem czegoś, co najwyraźniej dotyczy mnie. Biegnę coraz szybciej aż w końcu skręcam i z oddali widzę moją szkołę. Po paru minutach jestem już na miejscu. Poprawiam włosy i idę niezauważalnie do ogrodu szkolnego. Z przykrością stwierdzam, że jest ona zamknięta… Cóż trzeba przez nią przeskoczyć. Z trudem próbuję stanąć na płotku. Nie będzie łatwo – myślę.
                      - Pomóc? – na dźwięk męskiego głosu, noga ześlizguje się a ja prawie tracę równowagę. Kiedy dokładnie przyjrzałam się jego twarzy zauważyłam, że wygląda dokładnie jak Heath. Ten chłopak ze snu. Tyle, że jego oczy są innego koloru. Mają odcień żółci. Ostrej i niebezpiecznej żółtości.
                      - Tak. – odpowiadam jak głupia. Wkrótce otrząsam się i kontynuuję – Dziękuję.
Skinął głową i za chwilę zauważam, że ptak, który przed chwilą leciał nad naszymi głowami stanął w miejscu. Jakby coś go zatrzymało, jakby czas został zatrzymany. Dobrze wiem, choć nie mam pojęcia skąd, stoi za tym ten chłopak. Chłopak, który właśnie z uśmiechem otwiera bramę.
                      - Jak ty to zrobiłeś?
Jeszcze bardziej wyszczerza zęby
                      - Nic nie mów, tylko choć. – zaszczycił mnie swoim pięknym spojrzeniem. Nagle jego oczy znów są rudo – brązowe.
Prowadzi mnie do niesamowitego miejsca. Wszędzie kwiaty. We wszystkich kolorach. Od białego do czarnego. Czarna róża.
                      - To tam! – wołam sama do siebie. Kieruję się ku temu niezwykłemu kwiatu i wsadzam rękę pod liść. Tak jak zrobiła to dziewczyna ze snów. Wyciągam czarną kopertę. Od Lorena.

             Lavende,
Wiem, ze trudno ci sie przyzwyczaic do tego wszystkiego co niedawno cie spotkalo. Ten sen, nie był przypadkiem. Była to wizja przeszlosci. Obrazy… Jestes jasnowidzem i medium. Nic sie nie zmienilo… Widzisz, przed urodzeniem bylas kims innym. To znaczy mialas tak samo na imie i nazwisko i tak samo wygladalas, ale bylas Ciemnym Swiatlem… Teraz otrzymalas zadanie po tacie. Musisz przeprowadzic Dobre Anioly do Nieba. Wtedy ty tez staniesz sie dobra. Po przeczytaniu tego listu wszystko sobie przypomnisz. Wiec sie nie martw. Po prostu czytaj.
             Musisz udac sie do samego Nieba. Spotkasz tam pewna Biala Istote, która przyprowadzi cie do samego dowodcy Niebios. Argie i Heath zostali Upadlymi nie tylko za to, ze zdradzili ci sekrety ale takze dlatego, ze nie wypelnilas misji. Ktos cierpi za twoje bledy. Oczywiscie, jestem z ciebie  bardzo dumny. I wciaz cie kocham. Ale do rzeczy. Gdy juz staniesz twarza w twarz z wodzem musisz cos sprawic, zeby uwolnil twoich przyjaciol z roli zlych. Wtedy stana sie znow dobrymi i Bedziesz mogla ich wtedy uratowac. Jak to zrobisz oraz kiedy to pozostawiam juz tobie. Jak dostaniesz sie do Nieba, znajdziesz na bramie, która stoi na cmentarzu. Oczywiscie na pierwszy rzut oka znajdzie sie przepowiednia. Ale sprobuj wejrzyc glebiej. To tyle. Kocham cie.
                                         Twój Loren.


                Po paru minutach stania i ponownego czytania tego listu, stało się tak jak napisał Loren. Już pamiętam… Wróciłam! To ja! Uradowana zaczęłam skakać. Heath stał za mną i uśmiechał.
                     - Kocham cię! – wykrzyknęłam.
Niestety nie zaaragował tak jak bym chciała. Jego oczy nabrały żółtego koloru a inny Heath popchnął mnie tak mocno aż upadłam na trawę. Kiedy próbowałam wstać, ponawiał ruch.
                     - Heath! Co ty wyprawiasz? – ale ja wiem co. Jest Upadłym Aniołem. Złą, Czarną Istotą. Inaczej nie miał by takich oczu.
                     - Przestań! – wrzeszczę z trudem.
Kiedy wreszcie dotarły do niego moje słowa, złagodniał. Spojrzał na mnie z niepokojem i powiedział:
                     - Przepraszam. Przepraszam.
Podał mi rękę bym mogła wstać i mocno przytulił do siebie.
Nie byłam pewna czy powinnam to robić. Może na jakiś czas, a póki a nie dostanę się do Nieba, nie powinnam się z nim spotykać? Ale jak bym mogła, kocham go.
                     - Musimy się spieszyć. Jedziemy na cmentarz. A przy okazji z chęcią odwiedzę Krainę Istot. – wyszczerzyłam niepewnie zęby.
                     - Już się robi wasza wysokość. – powiedział mniej entuzjastycznie.
Wychodzimy razem, trzymając się za rękę z ogrodu i kierujemy się na szkolny parking. Z oddali dostrzegam już srebrnego jeepa. Podchodzę do niego i otwieram drzwiczki. Zapomniałam, że Heath ma włączony alarm. Za chwilę mój chłopak uspokaja samochód i razem do niego wsiadamy. Odpala silnik i zaczynamy jechać. Po drodze rozmawialiśmy. A mianowicie o Northym, o moim nastoletnim życiu… I o wszystkim co do tej pory mnie spotkało. Kiedy zauważam, że jesteśmy już blisko pytam:
                     - Co z Argie?
                     - Została u Aarona. Ja potajemnie się wymknąłem. Nie mogłem dłużej czekać. I tak 17 lat to za dużo.
                     - Jest tam strasznie?
                     - Nawet nie wiesz jak.
Zgrzytam zębami i po chwili stoimy przed cmentarzem. Nie droczymy się z chodzeniem, szybko biegniemy i wpatrujemy się w słowa wyryte na bramie:

                    


                      Ciemne Światło ale jak jasne,
                      Ma serce ciepłe i własne.
                      Powróci by nas uratować,
                      Jeśli jej się uda, będziemy ją wiecznie miłować.


                     - Cóż, dwie już się sprawdziły. – odrzekł Heath.
                     - Jest jeszcze jedna. Tak pisał Loren. To znaczy ty tak pisałeś. – uśmiechnęłam się. Starałam się dojrzeć jeszcze jakieś słowa ale na próżno. Pocierałam dłonią o bramę ale nic nie znalazłam. Wokół bramy było pełno zarośli. Odgarnęłam je ręką i zobaczyłam tabliczkę a na niej kolejną przepowiednię:
                     

             Białe, Czarne, Istoty Inne,
            Anioły Upadłe tylko winne.
            Ciemne Światło, córka po ojcu,
            Będzie na nią czekał w naszym ogrojcu.
            A gdy przybędzie, róża biała zakwitnie,
           Skrzydła jednego zabłysną błękitnie
           I spełni się nieba niebieskiego słowo,
           Razem upadną by powrócić na nowo.





niedziela, 26 sierpnia 2012

Rozdział XVIII


              Obudziło mnie wołanie mojej matki, Reachel. Czy ona nie wyobraża sobie, że w dzień moich urodzin chciałabym się wyspać? Naprawdę w dzisiejszych czasach dorośli są tacy denerwujący, że szkoda gadać. Na szczęście jestem umówiona z Julienne na drugą. Mamy pójść do kina na jakąś komedie, nie znam tytułu… Pewnie przyłączy się też do nas Harry. Jak ja kocham tego chłopaka. Jestem w nim zakochana od czwartej podstawówki. Ale wtedy takie zakochanie to była dziecinada. Teraz jak jestem prawie dorosła mam u niego szansę.
                   - Lav! – powtórne zawołanie mojej mamy spowodowało, że wstałam z łóżka, otworzyłam drzwi od swojego pokoju i odkrzyknęłam:
                   - Zaraz!
Po czym trzasnęłam drzwiami. Otworzyłam swoją szafę i wyjęłam czarny komplet ubrań. Podkoszulka, spodnie i buty. Włosy rozpuściłam a grzywkę spięłam na bok. Podeszłam do białego stolika na którym stała moja wieża i włączyłam płytę P.O.D. Kocham rocka. A szczególnie ballady.
                    Weszłam na łóżko w butach i zaczęłam skakać. Tak dobrze mi szło. Byłam w rytmie póki nie wparowała do mojego pokoju mama i to bez pukania. Oburzona zeskoczyłam z łóżka i krzyknęłam:
                      - Co ty sobie myślisz? Nie wiesz, że się puka?
Reachel zrobiła kwaśną minę i wyłączyła wieżę z gniazdka. Zdziwiona wybałuszyłam oczy.
                      - Coś się stało, kochanie? – spytała z satysfakcją.
Taa, weszłaś do mojego pokoju mamusiu. – pomyślałam z sarkazmem. Mimo to nie powiem tego na głos. Po co mam się wysilać?
                      - A gdzie prezenty? – zapytałam nadal rozwścieczona.
                      - Dostaniesz je jak zejdziesz na dół. – poinformowała z lekkim uśmiechem. Haha – wybuchnęłam śmiechem w myśli. Mam niby pofatygować się zejść na dół i jak mała dziewczynka cieszyć się kolejną durną zabawką? Nie, dziękuję.
                      - Nie zejdę. Masz mi tu przynieść. – odpowiedziałam z zadowoleniem. I co teraz kto tu rządzi?
                      - O droga panno. Takim tonem nie będziesz się do mnie wyrażać. Masz szlaban.
                      - W moje urodziny? – wrzasnęłam wściekła.
Potaknęła głową.
                      - Wyjdź stąd! – nakazałam. Mama podeszła do mnie bliżej i szepnęła:
                     - Chciałabym, żebyś była taka jak osiem lat temu. Grzeczna i rozważna! A nie jak teraz czyli niewychowany bachor!
Po czym wyszła z pokoju trzaskając drzwiami.
                    Podeszłam do łóżka i sięgnęłam po komórkę. Wybrałam numer Julienne.
                    - Halo? – odezwał się dźwięk w komórce.
                    - To ja.
Ziewnęła.
                    - No czego chcesz? Obudziłaś mnie!
Prychnęłam lekceważąco.
                    - Dziś są moje urodziny, zapomniałaś?
Po paru sekundach Julienne odezwała się z sarkastycznym tonem głosu:
                    - Wiesz co Lav? Nie obchodzą mnie twoje fochy czy humorki. Nie jesteś królewną nad, którą trzeba biegać. Przemyśl sobie twoje zachowanie, dobrze ci radzę bo jeśli będziesz tak się zachowywać jeszcze chwilę dłużej to stracisz przyjaciół.
Wybuchnęłam śmiechem.
                   - Mówisz dokładnie jak moja matka.
                   - Może ona ma racje. Cześć. – i rozłączyła się.
                  Czy ich wszystkich dzisiaj coś ugryzło? Są moje urodziny więc Chyba jasne, że powinni się mną opiekować i tak dalej. Ale przecież nie mogę też tak się gniewać cały dzień bo zaprzepaszczę swój dzień. Ostatni raz poprawiłam fryzurę i godnie zauważenia zeszłam po schodach do salonu. Rozejrzałam się dokładnie i nigdzie zobaczyłam swojej mamy. Powinna gotować – pomyślałam. Chyba, że wyszła do pracy… Ostrożnie podbiegłam na kanapę. Usiadłam na niej po czym włączyłam telewizor. Animal Planet? Że jak? Za moimi plecami rozległo się wesołe szczeknięcie. Odwróciłam głowę aż zobaczyłam małego, białego labradora. Siedział na dywanie i lekko przechyliwszy pyszczek patrzył na mnie z wesołością. W moim błękitnym oku pojawiła się łza. Wstałam z czerwonej kanapy i okrążyłam ją. Kiedy lekko przykucnęłam pies wskoczył na mnie i zaczął lizać po twarzy.
                         - Haha. Przestań. Przestań. – powiedziałam ale bez skutku.
Labrador nie ustąpił. Wzięłam go na ręce i spojrzałam na jego pyszczek. Był taki słodki. To jest mój dzisiejszy prezent.
                         - Podoba ci się imię Northy?
Kolejne szczeknięcie. Po chwili przytulania zwierzaka zobaczyłam na jego szyi przywiązaną kokardkę.
                         - Oh biedaku. Muszę ci ją zdjąć. – położyłam Northiego na podłodze i rozwiązałam dobrze zawiązaną kokardkę. Gdy wzięłam ją w dłoń zobaczyłam małą, zwiniętą karteczkę.
                    Idź do mojej sypialni.
Wzięłam na ręce labradora i razem pobiegliśmy do pokoju mamy. Otworzyłam drzwi i  na jej łóżku zobaczyłam zawinięte w papier urodziny małe pudełko. Rozerwałam opakowanie i ujrzałam nową płytę P.O.D!
                        - Tak! – krzyknęłam uradowana.
Pod płytą była kolejna karteczka:
                  Teraz pójdź do toalety.
I tak zrobiłam. na umywalce stały perfumy Kristen Stewart!
                       - Dziękuję. – ucałowałam Northiego. Odpowiedział mi polizaniem w policzek. Na umywalce mama przyczepiła karteczkę:
              Odwróć się.
Zrobiłam jak prosiła. Szybko i gwałtownie odchyliłam się do tyłu i zobaczyłam Reachel. Wtuliłam się w jej ramiona i szepnęłam:
                       - Przepraszam.
Northy szczeknął.
                       - Uważaj bo go udusisz. – powiedziała rozbawiona mama.
Z uśmiechem zobaczyłam, że Northy sam zeskoczył mi z rąk i ostrożnie wylądował na fioletowych kafelkach.
                       - Masz mi jeszcze coś do powiedzenia, Lav?
                       - Dziękuję ci. I przepraszam. Nie powinnam tak do ciebie mówić. Myślałam, że zapomniałaś o moich urodzinach i nie kupiłaś mi żadnych prezentów. W dodatku Julienne jest ostatnio dla mnie niemiła…
                       - A może ty też dla niej taka byłaś? – spytała ciepłym głosem.
Pokiwałam głową.
                       - Być może.
Odwróciłam się do lustra i spojrzałam na oczy. Były prawie białe. Zaś na kafelkach dostrzegłam białe pióro. Podniosłam je i uważnie mu się przyjrzałam. Było takie miękkie, lekkie i piękne, że z trudem chciałam się z nim pożegnać.
                       - Mamo? Skąd to się wzięło? – spytałam z zaciekawieniem.
Reachel wypuściła powietrze.
                       - Poczekaj do 17 urodzin. – i wyszła z łazienki.
                   Co to znaczy? I czemu do 17 ? To jeszcze cztery lata.
Ponownie weszłam do swojego pokoju i zauważyłam, że na mojej tablicy jest napisane jedno krótkie zdanie, które na pewno nie było moim dziełem.
                              Lav, poczekaj jeszcze cztery lata.
                                                                                   Loren.


                      Loren? Kto to do licha jest? A może jest w naszym domu? Może chce nas zabić?! Kiedy chciałam już wykrzyknąć imię mojej mamy przypomniałam sobie pewną rzecz. Nie wiedziałam o co w niej chodzi ale była przemyślana przeze mnie:

                   Narodziłam się na nowo…





   Oczy Lav. Piękne co? 

sobota, 25 sierpnia 2012

Rozdział XVII


                  Nie wiedziałam jak wygląda śmierć. Nie pamiętałam jak widziałam jej oczy. A przecież wcześniej już umierałam.
Leciałam.
Płonęłam.
Drżałam.
Te trzy czynności następowały równocześnie. Obok mnie spadał chłopak, płonął, drżał. Trzymał mnie za rękę a ja krzyczałam:
                     - Nie puszczę cię!
                     - A ja ciebie! Kocham cię Lav, słyszysz?
Spojrzał mi w biało- błękitne oczy. Po chwili wahania odpowiedziałam:
                     - Słyszę, ja też cię kocham.
                     - Dlatego, muszę cię puścić. Musisz narodzić się na nowo. – i zrobił to co powiedział. Ostatni raz przyjrzałam się jego pięknych, rudo – brązowych oczach. Chcę je zapamiętać.
                      Nagle wpadam do ognia. Wszystko mnie piecze, pali, moje czarne skrzydła spalają się. Dokoła widzę tonę piór. Moich piór. Wyginam się na wszystkie strony, wrzeszczę z bólu. Głowa mi pęka- myślę z trudem, a z oczu wyciskają się łzy. Płomienie zżerają mnie całą, jedzą, jakbym była ich pożywieniem. Cienie zaplątują moje nogi, ręce aż w końcu staję się bezbronna. Wiszę w płomieniach a niebezpieczne macki cieni ściskają mnie coraz mocniej. Po chwili widzę nadciągające tornado. Wieje w moim kierunku aż w końcu jestem w jego środku. Szybuję z wielką szybkością. Na szczęście nie czuję już tak potwornego ognia. Mimo to krzyczę by wiatr przestał. Na próżno. Miota mną jak chce. A ja nie mogę nic z tym zrobić. Przerażająco mocne drgawki sprawiły, że rozbolał mnie brzuch. Ściskał mnie od wewnątrz. Próbowałam jakoś ukoić ból lecz znów mi się  nie udało. W przepływie silnych emocji dostrzegłam, że z góry płynie woda. Czysto błękitna i zimna woda. Otula moje sparzone ciało i przytulnie pozwala rozmasować brzuch. Lecz i ona nie jest dla mnie łaskawa. Z biegiem czasu staje się coraz to zimniejsza aż w końcu marzę by ogień zaczął z powrotem grzać moje ciało. Lecz ze smutkiem zauważam, że woda zajmuje całą przestrzeń. Spadam coraz to wolniej bo niebieska otchłań powoduje opór. Za chwilę dławię się. Strumyki wody wpadają mi do buzi, nie mogę oddychać… I wreszcie mdleję. Nie pamiętam nic. Zupełna pustka. Co się ze mną dzieje?
Gdzie ja jestem? To pewnie tylko zły sen. Próbuję się uszczypnąć ale i tak to nic nie zmienia. Zaraz obudzę się w towarzystwie mamy i taty. I będzie tak jak zawsze.
                   Kiedy widzę przezroczystą otchłań, która podobna jest do mgły nieświadomie się uspokajam. Z różnych kształtów, która tworzy ta mgła wyłaniają się duchy. Przyjemne, małe duszki. Latają wokół mnie szeroko się uśmiechając i przytulając. Z szybkością zauważam, że zaczynam się pomniejszać. Moje nogi stają się coraz to krótsze, a ręce powoli topią się w długich rękawach jakiejś obskurnej koszuli. Włosy znikają a twarz zaczyna zmieniać. Zamieniam się w dziecko!
                   Gdy widzę już z oddali trawnik jakiegoś domu zaczynam płakać. Ale nie jak nastolatka, tylko jak niemowlę. Trudno mi myśleć- jedna część umysłu nie wie nic. Nie wie kim jest, gdzie jest, nie zna słów a druga jest świadoma, że niedługo spadnie na ziemię. I nie musiałam czekać. Spadłam na zielony trawnik jako małe dziecko. Krzyczałam i krzyczałam. Nagle ktoś wyszedł z domu. Podeszła do mnie pewna kobieta i wziął na ręce.
                    - Jakaś ty piękna. Skąd tu się wzięłaś maleństwo?
Poruszałam nóżką niechcący kopiąc kobietę. Dostrzegałam w niej coś znajomego. Coś jakby podpowiadało mi jak ma na imię… Re… Rea….
                   - Oh dziecinko pewnie ci zimno. Zabiorę cię do środka.


***
Reachel


                Jaka piękna dziewczynka. Zupełnie podobna do jej zmarłej córki, Lav. Tak ją kochała. A teraz dom świeci pustkami. Po tym jak Ivan odszedł myślała, że tęsknotę zaspokoi znajomość z Gavem ale niestety myliła się. Zabił Betty. A później jej córkę. Nie był niczego wart jak tylko śmierci. Ale przecież go nie zabije. Boi się go.
               Teraz trzymając niemowlaka w rękach ostrożnie zaniosła go do pokoju Lavende. Położyła małą, śliczną dziewczynkę na jej łóżku. Przykryła kołdrą i miała nadzieję, że w końcu ktoś się po nią zgłosi. Nie może przecież opiekować się cudzym dzieckiem. Kiedy chciała już wyjść z pokoju zauważyła, że z koszuli, którą była zawinięta dziewczynka wystaje kartka. Wyjęła ją i oniemiała.

LAVENDE PURRY! Przeczytaj to!
Jestem toba. Tyle ze z innego wcielenia. Już ci wszystko tlumacze. Jestem Ciemnym Swiatlem. Czyli mam przeprowadzic Zle Anioly do Piekła. Ale tego nie zrobie bo wtedy zabije swoich przyjaciol. Wiec postanowiłam popelnic samobójstwo i narodzic sie jako ty. Nie wiem teraz co będziesz musiala zrobic ale Pamietaj! Heath to twój chłopak a Argie to przyjaciolka. W zadnym razie nie ufaj Maggie, Jerriemu, Aaronowi czy Gavu. Jeśli teraz jestes jeszcze mala i czyta to nasza mama to droga Reachel ona musi to przeczytac! To nie sa zarty. Za żadne skarby. To cholernie wazna sytuacja. To Chyba Tyle co musisz wiedziec. Aha i nie pytaj o nic Heatha ani Argie! Narazisz ich na podwojne niebezpieczeństwo. Reszte powierzam Lorenowi – czyli Heath. Ta sama Istota.
5.09.2006r.              Dallas.        Glower Street 8A         Lav.


To data śmierci Lav. 5.09.2006 – w tę noc, ktoś ją zabił… A jednak się myliła. To ona napisała go przed swoją śmiercią. Ale… to by znaczyło, że popełniła samobójstwo. To jakieś żarty- pomyślała i chciała wyrzucić kartkę do śmieci lecz w ostatnim momencie zauważyła podpis. Lav. Napisane jej pismem. To ona! Uradowana usiadła na łóżku obok maluszka i zaczęła jeszcze raz czytać. Złe Anioły? Ciemne Światło, co do licha to znaczy? Wiedziała, że Ivan nie był do końca człowiekiem ale nigdy nie poznała prawdy. Może właśnie Lav odziedziczyła po nim jakieś moce? Nigdy już się nie dowie… Przecież Lavende, jej córka nie żyje. Chociaż pierwsze zdanie listu brzmi: Jestem tobą. Czy oczy tej małej dziewczynki były takie same jak Lav? Nie… Owy maluch miał je biało- błękitne, bardzo dziwne jak na człowieka. Jej córka zaś miała je brązowe.
                  Mimo wszystkich zastanowień nad wyrzuceniem tej kartki, postanowiła, że zatrzyma je do 17 urodzin dziewczynki. Może faktycznie Bóg dał jej ją jako dar? Może Lav powróciła ale w innym wcieleniu? Tego nie wie. Musi poczekać. 17 lat.









































Nowe życie


5.05.2011 r.

5 urodziny








***
Lavende



                       Obudziłam się o dziewiątej rano. Rozdrażniona ostrymi promykami słońca, ciężko i ociężale wstałam z łóżka. Podeszłam do okna i uradowana pomyślałam: Dzisiaj moje urodziny. Chciałabym dostać od mamy lalki! Ostatnio produkują nowe Barbie. Ahh, tak bym chciała.
                       Założyłam swoją różową sukienkę, którą podarowała mi Reachel na imieniny. Miała dużo kokardek i czerwonych kwiatuszków. Hannah Montana miała podobną tyle, że nieco większą.
                       - Mamo! Chodź mnie uczesz! – krzyknęłam piskliwym głosikiem. Kiedy drzwi od pokoju otworzyły się zobaczyłam moją mamę, uśmiechniętą i uradowaną jak nigdy.
                       - Przynieś szczotkę. – nakazała. Podeszłam do białej toaletki i wyjęłam z niej rzecz o którą prosiła mnie Reachel.
                        - Masz takie piękne włoski. Zupełnie jak moja zmarła córeczka Lavende.
                        - Mamusiu ale ja tak mam na imię. – bystro zauważyłam.
                        - Oh oczywiście skarbie. Dałam ci tak na imię na jej cześć.
Uśmiechnęłam się. Dzisiaj taki ładny dzień.
                        - Jak mnie uczeszesz? – spytałam z ciekawością.
                        - Dwa warkoczyki, może być?
                        - Tak! – uradowana ucałowałam mamę w policzek. – Co dostanę?
Mama spojrzała na mnie i zapytała:
                        - A co byś chciała?
                        - Lalkę Barbie!
Uśmiechnięta mamusia skończyła czesać moje włosy i na chwilę wyszła z pokoju. Smutna już, że nie dostanę najnowszej lalki usiadłam na łóżku. Twarz ukryłam w dłonie tak by nikt nie mógł widzieć jak płaczę. Moje biało- błękitne oczy załzawiły się i kiedy chciałam spojrzeć na mamę, która ponownie wchodziła do mojego pokoju, widziałam wszystko jak przez mgłę. Nie od razu dostrzegłam, że trzyma coś w rękach. Podeszłam wolno i ostrożnie, coraz bardziej podekscytowana aż wreszcie z zaskoczeniem stwierdziłam, że moim prezentem jest właśnie to o co prosiłam.
                       - Dziękuję! – wskoczyłam mamie w ramiona.
Ucałowała mnie w policzek i szepnęła:
                       - Zejdź na dół na śniadanie, kochanie.
                       - Dobrze. – odparłam szybko. Teraz kiedy widzę moje marzenie na moim drewnianym łóżeczku mogłam zrobić wszystko. – To ja już pójdę z tobą. Tylko wezmę Kornelię, dobrze?
                        - Haha. Już masz dla niej imię? – roześmiana mama wzięła mnie za rękę i razem zeszłyśmy na dół świętować mój wielki dzień.




5-letnia Lav tak mi się skojarzyła. Oczy sama pomalowałam :D 

Jak się podobał rozdział? 

piątek, 24 sierpnia 2012

Rozdział XVI


                        Wszystko mi się wali. Nie wiem co myśleć. Potrzebuję więcej czasu by to wszystko sobie jakoś poukładać, lecz wiem, że nikt się nade mną nie zlituje i nie da tego czego chcę. Sama muszę sobie poradzić…
                         Wychodząc z Krainy Istot – a przynajmniej tak nazwał to miejsce Heath- byłam myślą z Lorenem. Co takiego wyjaśnił mi w liście? Nie mogę czekać do poniedziałku. Idę tam teraz. W środku nocy. Chociaż nie ukrywam, że się boję. W tej chwili, gdy znam zasady i wszystkie tajemnice mogę Upaść w każdej chwili. Mój umysł będzie mnie do tego namawiał. Na szczęście, nie mam teraz takich objawów.
                          Idę sama przez ciemną ulicę Hallow Street potykając się co chwila o nierówne chodniki. Ciągle zszokowana i zamyślona nad ostatnią sytuacją nie zauważam grupki mężczyzn idących za mną. Teraz gdy stoję blisko parku a nigdzie nie widać żywej Istoty, przyśpieszam kroku. Na szczęście udaje mi się ich zgubić. Nieco spokojniejsza dochodzę do swojej szkoły aż wreszcie zachodzę ją od tyłu i przechodzę przez dużą bramę. Nie patrzę już jakie piękne są kwiaty tylko od razu pędzę w kierunku czarnej róży. Wkładam dłoń pod listek i zaraz wyjmuję czarną kopertę.

                                     Droga Lav,
Domyslam sie ze chcesz i potrzebujesz wyjasnien. A wiec posłuchaj Heath nie wyjasnil ci wszystkiego tak jak ci Pisalem wczesniej. Musisz wiedziec, ze twój ostatni sen był wizja. Niedługo a mianowicie za dwa dni twój mozg bedzie cie zmuszal do samobójstwa. W koncu pojdziesz do tego wodospadu i pozegnasz sie z zyciem. Tylko, ze na tym twoje zadanie sie nie skonczy. Widzisz twoi przyjaciele pojda do Aarona by mu sluzyc jako Upadli. Ty narodzisz sie na nowo… tylko w nieco innej postaci. Zostaw sobie list a najlepiej napisz go dzisiaj i poloz w jakims miejscu gdzie wiesz, ze na pewno go przeczytasz. Wtedy pozwoli ci to przypomniec sobie o pewnych sprawach. Niestety przeistaczasz sie w Czarna Istote i czasami mozesz zachowywac sie agresywnie i nieprawidłowo… Przeczekaj to. Nie rob nic pochopnie.
                  Nie martw sie takze tym, ze nie zyjesz. Bo tak nie jest. Ty otrzymalas druga szanse… Ten cmentarz jest nazywany Cmentarzem Istot. Jestesmy tam zapisani kiedy przeistaczamy sie w cos zlego lub dobrego. Kiedy upadniesz po raz drugi on zniknie bo na nowo sie urodzisz… Bedziesz niemowlakiem, pozniej pojdziesz do przedszkola az w koncu staniesz sie taka dziewczyna jaka jestes teraz. Pamietaj tylko, ze Heath czy Argie juz ci nie pomoga… Beda w Piekle… Sprobuje im wszystko wyjasnic. Zaufaj mi. Kocham cie.
                                            Loren.

                 Świetnie, będę musiała żyć od nowa. Ciekawe jak to będzie. Czy tata będzie z nami? Raczej nie. Przecież on nie narodzi się drugi raz.
                 Nie zastanawiając się nawet, wyszłam po cichu z ogrodu i próbowałam prześlizgnąć się obok okna od portierni. Niestety pech chciał, że gdy pewnie wybiegłam aby znaleźć się na ulicy, woźny mnie zauważył. Szybko ruszył do drzwi aż w końcu jasny brunet stanął naprzeciwko mnie i patrzył podejrzliwie. Kiedy próbowałam coś wyjaśnić, pokręcił przecząco głową i odezwał się:
                                - No, no młoda panienko co robiłaś o tej porze w ogrodzie?
Postanowiłam, że najlepszą decyzją będzie, jeśli teraz ucieknę. I tak zamierzam zrobić to dzisiaj. Razem z Heathem i Argie.
Portier krzyczał jeszcze coś do mnie ale ja już go nie słuchałam. Biegłam szybko a wiatr wiał we mnie ze zwiększoną siłą. Moje włosy rozplątały się z luźnego koka i płynnie rozwiewały w tył. W dłonie trzymałam kopertę z listem i gnałam. Do domu. Muszę się pospieszyć – cały czas myślałam – jeśli Heath przyprowadził już Reachel do domu to pewnie zaraz wybierze się z powrotem do Krainy. Wyjęłam z kieszeni telefon i zadzwoniłam do Argie.
                               - Halo? – spytała smutnym głosem.
                               - Poczekajcie na mnie! Będę za pół godziny! – rozkazałam przyjaciółce i szybko się rozłączyłam. Kiedy zobaczyłam mój dom przyspieszyłam kroku. Wbiegłam do domu całkiem rozkojarzona. Drzwi były otwarte. O nie! Do licha! Przecież Heath uruchomił czas gdy wchodziliśmy do cmentarza. Od tamtej pory minęła kupa czasu! Mimo to postanowiłam wziąć sprawę w swoje ręce. Przywołałam duchy do siebie i razem, potajemnie weszliśmy do mojego pokoju. Na szczęście nikogo go w nim nie było więc wyjęłam kartkę z szuflady razem z długopisem i zaczęłam pisać:
                              
 LAVENDE PURRY! Przeczytaj to!
Jestem toba. Tyle ze z innego wcielenia. Już ci wszystko tlumacze. Jestem Ciemna Istota. Czyli mam przeprowadzic Zle Anioly do Piekła. Ale tego nie zrobie bo wtedy zabije swoich przyjaciol. Wiec postanowiłam popelnic samobójstwo i narodzic sie jako ty. Nie wiem teraz co będziesz musiala zrobic ale Pamietaj! Heath to twój chłopak a Argie to przyjaciolka. W zadnym razie nie ufaj Maggie, Jerriemu, Aaronowi czy Gavu. Jeśli teraz jestes jeszcze mala i czyta to nasza mama to droga Reachel ona musi to przeczytac! To nie sa zarty. Za żadne skarby. To cholernie wazna sytuacja. To chyba Tyle co musisz wiedziec. Aha i nie pytaj o nic Heatha ani Argie! Narazisz ich na podwojne niebezpieczeństwo. Reszte powierzam Lorenowi – czyli Heath. Ta sama Istota.
5.09.2006r.              Dallas.        Glower Street 8A         Lav.
 

                          Chyba gotowe – pomyślałam. Tylko gdzie go schować tak bym mogła to później, kiedyś znaleźć. Najlepiej będzie jeśli zostawię go w kieszeni koszuli.
                        Po schowaniu listu zeszłam na dół i ostatni raz spojrzałam na salon. Reachel jeszcze nie było. Dobrze, teraz wszystko zależy ode mnie. DOPEŁNIJ ZADANIA! – ktoś krzyknął w moim umyśle. – A JEŚLI NIE TO SKOCZ! SKOCZ! SKOCZ!
                        - Skocz. Muszę skoczyć. – wypaliłam.
O nie! Już teraz. Już teraz zmuszam się do samobójstwa. Do Upadku. Chciałam usiąść, nie mogłam bo co chwilę to robiłam to i tak zaraz wstawałam. Moje ciało i umysł stanowiło opór. Postanowiłam mu się poddać. Wybiegłam śmiertelnie poważna z domu w kierunku cmentarza. Po drodze zobaczyłam taksówkę. Zapukałam w szybkę i spytałam:
                         - Ile do cmentarza?
                         - Pięć dolców.
Wsiadłam. Jechaliśmy znów tajemniczą ulicą Hallow Street. Po drodze cały czas miałam wrażenie, że kogoś widzę… Czyjeś oczy, ruch. Była to tylko zjawa. A tak przynajmniej chciałam, żeby było.
Kiedy już zapłaciłam taksówkarzowi pognałam do Krainy Istot. Brama była już otwarta. Heath i Argie mnie wyprzedzili.
                       Kiedy już weszłam do innego świata zobaczyłam tłum Istot. A raczej Aniołów. Wszyscy mieli rozwinięte skrzydła. Zauważyłam, że większość z nich to Ciemne i Czarne Istoty. Było zupełnie tak jak w wizji. Każdy mówił:
                        - Dopełnij zadania!
Pomyliłam się. Nie każdy. Bo Heath i Argie stali na szczycie wodospadu.
                        - Nie! – ryknęłam! Na szczęście w ostatnim momencie Argie spojrzała na mnie i popchnęła lekko Heatha. On także zwrócił wzrok na mnie. Już nie patrzyłam na Upadłych. Biegłam do swoich przyjaciół. Wdrapywałam się to na nowe, wyższe pagórki. Trawa była mokra od deszczu. Panowała burza. Pioruny strzelały po różnych stronach. Niebawem może nas zabić. Niebo zrobiło się czarne a ja byłam już przy swojej przyjaciółce i Lorenie.
                         - Razem! – zawołałam.
Pokiwali potakująco głowami. Ostatni raz spojrzałam na Heatha. Był taki smutny i nieszczęśliwy. Równie Argie wyglądała na przygnębioną. Nie, wolę, żeby byli u Aarona ale w Dobrej i Czystej postaci. Odepchnęłam ich za siebie i w ostatnim momencie przed skokiem w dół powiedziałam:
                         - Nie róbcie tego. Wrócę do was! Poddajcie się i idźcie samowolnie do Aarona. Pozostańcie takimi jakimi jesteście. Nadal dobrymi. Wiem, że i tak zdradziliście Niebo ale błagam nie upadajcie z własnej woli. Poczekajcie. Zaufajcie mi. – podeszłam do Heatha i złożyłam mu szybki pocałunek a Argie uścisnęłam mocno.
Spojrzałam w dół i powiedziałam ostatnie słowa w moim teraźniejszym, złym życiu:
                          - Kocham was.
A dalej zobaczyłam ciemność.



 Wiem, że krótki ale następny będzie baaardzo długi. :) 
 Night city gift  Oliko by Dream traveler